Jakiś czas temu na moim blogu, pojawił się tekst, w którym skonfrontowałem, ze sobą książki w formacie ebook, z tymi klasycznymi, drukowanymi. Dziś, niejako kontynuacja tego wątku, a mianowicie kilka zdań o tekstach publikowanych na portalach internetowych oraz o wydaniach papierowych gazet.
Dziś każdy z nas może być „dziennikarzem”, założenie bloga nic nie kosztuje, a sama procedura jego tworzenia nie należy do zbyt skomplikowanych. Trochę trudniej jest ze stworzeniem strony internetowej, ale i w tym wypadku nie jest to niemożliwe i przy niewielkich umiejętnościach można wrzucić do sieci swój portal. Teza ta potwierdzenie ma w ilości i mnogości różnego rodzaju stron, które przeglądamy każdego dnia i które po wpisaniu jakiegokolwiek hasła w Google, wyskakują nam w tej popularnej wyszukiwarce. Prawdą jest oczywiście to, że nie wszystkie poziomem są godne czytania. Część z nich dopiero raczkuje (jak mój skromny e-zine) i trzeba czasu, aby ocenić zarówno jego autora jak i prezentowane treści. Wiadomo, że „nie od razu Kraków zbudowano”, dlatego ja zawsze daje kredyt zaufania początkującym twórcom, licząc na to samo w moją stronę. Patrząc na poziom dziennikarstwa w Polsce ogólnie, czasami zastanawiam się czy osoby piszące nawet dla największych portali skończyły jakąś szkołę i za co tak naprawdę (poza propagandą) dostają pieniądze. To jednak temat na inny wpis, dlatego pozostawię to na chwilę obecną.
Wracając do tematu osoby, które znają mnie bliżej wiedzą, że mam na swoim koncie już kilkanaście dobrych miesięcy jako „pisarz” (e-zine, jest tylko jednym z tych etapów). Poznałem więc sprawę, o której czytacie z obydwu stron. Publikowałem zarówno w Internecie jak i w wydawnictwach drukowanych. I choć moje osiągnięcia na pewno nie są wybitne to (zachowując pełną skromność) kilka ciekawych tekstów udało mi się chyba „popełnić”. Do kolegów, od których się uczę (m.in. Remek Piotrkowski) brakuje mi jeszcze ogrom zarówno umiejętności jak i pracy. Wiem jednak jedno - druku nic nie przebije.
W zasadzie tylko dwa argumenty przemawiają za wersją elektroniczną, a mianowicie prostota i ekonomia. Oczywiście stworzenie wpisu na blogu nie wiąże się ani z nakładem finansowym ani z szukaniem choćby wydawcy czy drukarni, a później jeszcze sprzedaży swoich tekstów. W dzisiejszych czasach ciężko jest również przedostać się do mediów i prasy, żeby w nich zaistnieć. Miejsc w redakcjach nie jest wiele, a zainteresowanych dostaniem się jest za to ogromna rzesza. Nie mówiąc oczywiście o przekazywaniu stanowiska znajomym lub rodzinie co było, jest i będzie i musimy się z tym po prostu pogodzić. Często wśród osób, które kończą studia dziennikarskie, panuje przekonanie, że pracy i tak nie dostaną co często niestety okazuje się prawdą. Wielu z nich stara się stworzyć swój portal zdając sobie sprawę, że wydanie gazety, czy to codziennej czy miesięcznika to niewyobrażalna praca i środki finansowe.
Jest jednak wyjście pośrednie. W czasach „przed Internetem” istniał bardzo rozwinięty rynek tzw. zinów, czyli gazet, wydawanych przez fanów dla fanów. Ich tematyka była różnorodna, przedstawiciele każdej z subkultur wydawali przynajmniej po kilka tytułów dla osób z tej samej branży. Ba np. wśród kibiców piłkarskich większość klubów wydawało tego typu pisemka (naprawdę nieliczni wydają do dziś!!). Swoje ziny miała kultura hip-hopowa inne mieli też choćby miłośnicy mangi i anime. Dzisiejszej młodzieży ciężko zapewne sobie wyobrazić, że kiedyś, aby dowiedzieć się czegoś ciekawego z danej dziedziny trzeba było czekać przynajmniej miesiąc kiedy to szło się na pocztę zapłacić za daną gazetkę, a później ze zniecierpliwieniem czekało się na listonosza, który przynosił pismo do domu. I gwarantuje Wam młodsi czytelnicy, że nie były to piękne, błyszczące wydania z twardymi okładkami, mnóstwem kolorowych zdjęć i stu stronami tekstu. Ówcześni czytelnicy zadowalali się czarno – białymi gazetkami, powielanymi na najprostszych kserokopiarkach, których objętość nie była większa niż kilkanaście stron. Nad wydaniem nie czuwał sztab ekspertów, a zamiast zdjęć były odrębnie tworzone rysunki. Większość z Was zapewne popukała się teraz w głowę, dziwiąc się jak takie „coś” można było w ogóle kupić. Ci, którzy znają te czasy z rozrzewnieniem i łezką w oku wspomnieli tamte lata. Tak wyglądało to kiedyś i szkoda tylko, że zostało wyparte przez wszechobecny Internet. To już niestety nie ten sam klimat co kiedyś.
Tak moi drodzy, tak się wtedy dowiadywało „nowiny” Jeśli można w ogóle mówić o nowinach w wypadku, gdy info dociera do nas co najmniej miesiąc później. Dziś natomiast Facebook czy Twitter oferuje nam dziesiątki profili o jednym temacie. Nowości ze światka docierają przynajmniej kilka razy dziennie. Coś, co dziś o 15:00 wydarzyło się np. w Stanach, Ty Drogi Czytelniku wiesz o godzinie 15:01. Szukasz recenzji jakiejś książki czy filmu? Wpisujesz tytuł w Google i po niecałej sekundzie masz ich „na pęczki”, możesz przebierać jak w ulęgałkach.
I choć jest tego, mnóstwo i niektóre z tych stron są naprawdę bardzo ciekawe to ja często łapie się na tym, że nie jestem w stanie skupić się i przeczytać całej wiadomości od początku do końca. Nie wiem, z czego to wynika, ale przy tekstach drukowanych takiego problemu nie mam. Dlatego też nawet jeśli znajdę jakiś wartościowy tekst, to zamiast czytać go na ekranie komputera - drukuje i dopiero wtedy czytam wersję papierową. Poza tym do takiego wydrukowanego tekstu zawsze można wrócić. Zawsze można się nim pochwalić, czy to rodzinie czy znajomym.
Jak już wspomniałem we wstępie, pisałem dla jednego z portali internetowych, zrobiłem dla niego kilka naprawdę ciekawych tekstów i wywiadów i co? I dziś portal ten już nie istnieje, a o całej wykonanej przeze mnie pracy ślad zaginął. Przykre to i smutne. I tutaj ujawnia się, największa zaleta prasy drukowanej. Książka, gazeta czy zin - do każdego z nich możesz wrócić czy po to by powspominać czy choćby po to, żeby poczytać, aby wyeliminować błędy w przyszłości. Papier jest od Sieci o wiele trwalszy, żeby nie powiedzieć, że jest trwalszy niż pomnik ze spiżu. Co dziś napiszesz i wydrukujesz, przetrwa lata bez względu na to czy serwer ulegnie awarii czy ktoś dokona ataku hackerskiego, czy najnormalniej w świecie strona zniknie z sieci.
Dlatego sam cały czas myślę nad tym żeby wydać coś od początku do końca swojego. I wydać to na papierze. Zdaje sobie jednak sprawę z tego jak niedoświadczonym „pisarzem” jestem w chwili obecnej, dlatego trenuje. Pisanie e-zina czy choćby takich tekstów jak ten, jest świetnym ćwiczeniem, rozgrzewką do tego do czego zmierzam w przyszłości. Czy mi się uda? Nie wiem. Wiem jednak, że warto się starać, bo chyba nie ma dla pisarza nic lepszego niż zobaczenie swojego nazwiska czy to na grzbiecie książki, czy w stopce redakcyjnej szanowanej gazety.
Zachęcam Was do pisania i publikowania w sieci, ale nie zapominajcie o druku. Rozejrzyjcie się - wśród Was jest więcej zapaleńców, którzy również lubią i chcą pisać. Spróbujcie się razem porozumieć może stworzycie własnego zina, który na stałe zagości na rynku. Gwarantuje Wam, że jest to możliwe. Sam od siedmiu numerów, kupuje jednego z nich i dopóki będzie wydawany to przeze mnie będzie kupowany. Jego autor, również zaczynał od publikacji w Internecie, marząc cały czas o wydaniu czegoś na papierze. Jemu się udało może się udać i Tobie i mnie!
Zdaje sobie sprawę, że tekst jest nieco chaotyczny, ale dużo myśli kłębi się w głowie. Nie wszystkie można tak od razu poukładać, część z nich szybko ucieka. To jednak nic. Internet przyjmie wiele i kiedyś pewnie jeszcze wrócę do tematu. Już bardziej doświadczony, więc i sam tekst, będzie pewnie lepiej dopracowany. Tymczasem jednak zostawiam Was z chaosem, z którego mam jednak nadzieje, wyjdą jakieś pozytywne konsekwencje.
Ps. Jeśli wśród czytających są osoby, które w swoim życiu spotkały się z zinami, chętnie poczytam, jakie to pisemka były i jakie macie wspomnienia z nimi związane, jak je odbieraliście. Zapraszam do pisania w komentarzach.
Ps 2. (Kilka słów na temat...) - w zamierzeniu cykl tekstów, w których będę chciał przedstawić swoje zdanie i spostrzeżenia na różne tematy. Zobaczymy jak się przyjmie.
Ps 3. zdjęcia zinów pochodzą z internetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz