piątek, 22 marca 2013

(Recenzja) Gyo

J.P.F wydając Spiralę autorstwa Junji Ito, zawiesiło sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Tamtej mandze nie można zarzucić wiele, był to horror niemalże idealny. Na wyżyny wzniósł się wtedy również sam mangaka. Teraz przyszło zarówno wydawnictwu, autorowi jak i nam czytelnikom zmierzyć się z tamtym tytułem przy okazji premiery Gyo. Jak na tle polskiego debiutu prezentuje się druga manga autorstwa Ito?







Ito jak chyba żaden inny japoński rysownik potrafi stworzyć niesamowity i mroczny klimat w swoich komiksach. Rysunki i scenariusze są niezwykle sugestywne i pokazujące wprost, bez zbędnego owijania w bawełnę to czym chce nas przestraszyć czy jeszcze częściej obrzydzić. Ta druga cecha jest szczególnie widoczna w Gyo. Przyznam szczerze, że nowy komiks mistrza grozy nie wzbudził we mnie wielkiego strachu – w przeciwieństwie do Uzumaki -  ale wstręt już jak najbardziej. W Spirali takie poczucie obrzydzenia również często występowało, ale tam mieszało się ze scenami przerażającymi, jak choćby pamiętny rozdział rozgrywający się w szpitalu na oddziale położniczym. Kto czytał, wie o czym piszę. W Gyo Ito skupił się – mam wrażenie – bardziej na tym, żeby czytelników zniesmaczyć, co udało mu się zresztą bardzo dobrze. Nie zdziwię się jeśli Ci mniej odporni nie dokończą lektury. Podczas czytania mangi, nie opuszczało mnie wrażenie, że tego typu komiks mógł powstać tylko w głowie japońskiego twórcy. W końcu, gdzie jak nie w Japonii można stworzyć komiks o chodzących rybach, wielorybach i innych morskich stworzeniach, z których...odbytów wydobywa się śmierdzący odór, będący gazem napędzającym sztuczne nogi. Jeśli do tego dodamy jeszcze gnijące ludzkie zwłoki i wojskowe próby wynalezienia gazu bojowego, otrzymamy pełen obraz mangi Gyo.

Zdarzają się tu sceny, które wstrząsną czytelnikiem – dla mnie takim numerem jeden jest próba samobójcza jednego z bohaterów – gdzie kadry są niezwykle sugestywne i realne, ale częściej przechodziły mnie ciarki spowodowane obrzydzeniem. Trudno jednak oczekiwać strachu przy tego typu scenariuszu. Jeśli jeszcze przy Uzumuaki – zachowując wszelkie proporcję – komiks był w jakiś sposób realny, tak tutaj chyba mało osób przestraszy się chodzącego wieloryba. Niektóre pomysły autora – jak ten z ludzkim cyrkiem – były osobliwe, żeby nie powiedzieć kuriozalne. Taki jest jednak styl Junji Ito i za to cenią go czytelnicy.

Rysunki jak to w większości mang są nieco uproszczone (choć w tej prostocie tkwi geniusz) i realistyczne (to z kolei cecha rysunków Ito). Tła również nie przypominają dzieł sztuki. Ze szczegółami natomiast pokazane są zwierzęta morskie, które odgrywają znaczną rolę w tej mandze. Widać, że autor poświęcił na ich przygotowanie mnóstwo czasu. Swoją drogą, zastanawiająca jest ta słabość mangaki do wykorzystywania motywu zwierząt i łączenia ich makabrycznie z ludźmi. Czy to w Spirali łącząc ślimaki czy tutaj choćby ryby. Rysownik posługuje się świetnie dostępnymi środkami i potrafi stworzyć za pomocą czerni i bieli klimat tajemniczości i oddać smród odoru. Trudno jest pokazać zapach za pomocą rysunku, ale w Gyo jest to wykonane całkiem zgrabnie. Manga ta zresztą w głównej mierze opiera się na rysunkach. Dialogów nie jest tu dużo, a nawet jeśli się pojawiają, to nie są to rozmowy bardzo rozbudowane, a raczej krótkie wymiany zdań. Najczęściej zakończone są wykrzyknikami co niekiedy wręcz irytuje, szczególnie w wypadku Kaori. Nie raz i nie dwa zadawałem sobie pytanie czy ta dziewczyna nie umie mówić normalnie, bez używania krzyku? W dużej ilości wykorzystywane są tu też wszelkiego rodzaju onomatopeje. Przyznam, że takiego natłoku wyrazów dźwiękonaśladowczych jak w tym horrorze to jeszcze nie spotkałem, a kilka mang mam już za sobą i wiem też, że jest to jedna z głównych cech tego typu komiksów. Tutaj jednak ich liczba jest naprawdę imponująca.

Gyo w moim przekonaniu jest mangą nieco słabszą, a na pewno zupełnie różną od Spirali. Nie wiem czy miała na to wpływ kolejność wydania, ale większe wrażenie zrobiło na mnie Uzumaki. Tamten komiks potrafił mnie, nie na żarty, przestraszyć. Tutaj takich momentów było zdecydowanie mniej. Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że Gyo jest manga złą, bo jest wręcz przeciwnie i fani Ito z pewnością się nie zawiodą, ale polski debiut tego twórcy był tak genialny, że po prostu będzie bardzo trudno go przebić. Bez względu jednak na wszystko, Gyo w moim przekonaniu ugruntowało pozycję Junji Ito jako mistrza komiksu grozy. Nie jest to manga łatwa w odbiorze – nie każdy zniesie widok rur wystających z ust i odbytu – trzeba zrobić sobie w jej czytaniu przerwę, ale z pewnością warta zakupu. Jest nieco dziwaczna i specyficzna, ale każdy kto zdecyduje się po nią sięgnąć, będzie miał (z pewnością) choć najmniejsze pojęcie co kupuje, dlatego nie poczuje się zniesmaczony podczas i po czytaniu.


Nie na darmo na okładce pojawiło się ograniczenie wiekowe. Tytuł ten absolutnie nie jest przeznaczony dla małoletnich czytelników, po pierwsze ze względu na rysunki i tematykę, a po drugie ze względu na język jakim posługują się bohaterowie. Lektura zaledwie kilku pierwszych stron pokaże, że bluźnierstwa nie są im obce, a „łacina” jest niekiedy wręcz wszechobecna.

Pisząc o Gyo nie sposób nie wspomnieć o dwóch dodatkowych historiach, które wydawnictwo J.P.F. dołączyło do polskiego wydania tej mangi. Za to należy im się ogromny plus! Te kilkanaście dodatkowych stron pokazuje jak ogromnym talentem dysponuje Junji Ito. Nie wiem czy jest poza nim ktoś, kto na dwóch stronach potrafi skonstruować tak doskonały i wstrząsający komiks jak on. Historia o filarze domu jest wręcz genialna. Prawdziwy komiksowy majstersztyk i choćby tylko dla tych, dosłownie kilku, kadrów warto zaopatrzyć się w tę mangę. Jeszcze raz ogromne brawa i podziękowania dla wydawnictwa za ten ruch. Zresztą ciężko jest się do czegoś przyczepić jeśli chodzi o kwestie techniczne. Tekst jest niezwykle czytelny, brak jest błędów czy literówek, a okładka w formie obwoluty sprawdza się doskonale. Komiks jest również bardzo dobrze złożony, mimo początkowych obaw o to, że podczas czytania się rozklei nic takiego się nie wydarzyło, a łączenie okazało się bardzo trwałe. Warto również wspomnieć o drobnych niespodziankach, które czekały na prenumeratorów. Był to komplet trzech zakładek do książek z motywami z mangi. Mała rzecz, a naprawdę cieszy i przyda się jeszcze wielokrotnie.


Na koniec łyżka dziegciu do całego słoika miodu. Kupując mangi J.P.F. przez ich stronę internetową oferowana jest bezpłatna przesyłka kurierem dla zakupów powyżej 55zł. I jest to świetna promocja, z której warto korzystać. Szkoda tylko, że kurierem jest wysyłany tylko pierwszy komiks. Mnie spotkała sytuacja, że zamówiłem Gyo wraz z jednym tomem Akiry. Manga Otomo dotarła do mnie po dwóch dniach (od zamówienia) kurierem, a Gyo otrzymałem pocztą, a w zasadzie sam musiałem się po niego pofatygować, bo listonosz nie przynosi tego typu przesyłek. Zgodnie z zasadą, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, nie miałbym pretensji do wydawnictwa o wysyłkę pocztą, gdyby nie fakt, że poprosiłem podczas zamówienia, aby całość nie była rozkładana na dwie części lecz, by Akira dotarł z opóźnieniem razem z Gyo. Niestety moja prośba nie została spełniona, a szkoda. J.P.F. zaoszczędziłoby na podwójnej przesyłce, a ja miałbym Gyo nieco szybciej i bez potrzeby udawania się na pocztę. Niby drobiazg, ale warto wziąć to pod uwagę przy wysyłkach, aby starać się realizować tego typu prośby klientów. 

Podsumowując – Gyo z pewnością z racji swojej specyfiki nie jest komiksem dla każdego. Ci jednak, którzy wiedzą czego - mniej więcej się spodziewać - i zakupią mangę, nie powinni być rozczarowani. Komiks ciężki, ale jego czytanie – choć zabrzmi to dziwacznie – sprawia dużą frajdę. Nie jest to co prawda Spirala, ale drugiego takiego komiksu już chyba nie otrzymamy. Namawiam do zakupów. Ja już z niecierpliwością czekam na kolejne wydania mang Junji Ito w Polsce.

Na koniec notka wydawnicza, która wklejam z racji tego, że sam jakoś unikałem pisania o fabule:

Tadashi i jego dziewczyna Kaori spędzają wakacje nad morzem. Jednak ich odpoczynek nie trwa długo, Kaori skarży się na dziwny, obrzydliwy odór, który unosi się w powietrzu. Po chwili zostają zaatakowani przez dziwne stworzenie - rybę, która wyszła na ląd za pomocą czterech metalowych odnóży. Dziwna istota zostaje schwytana przez Tadashiego, który zabiera ją do domu, ponieważ myśli, że odkrył nowy gatunek. Okazuje się, że na tym nie koniec - z morza zaczynają wyłaniać się coraz większe i bardziej niebezpieczne morskie stworzenia, którym towarzyszy obrzydliwy odór zgnilizny.

Gyo

Rysunki: Junji Ito
Scenariusz: Junji Ito
Ilość stron: 400
Cena: 44,99
Format: A5
Okładka: obwoluta
Kolor: czarno – biały
Ograniczenie wiekowe: 17 lat


3 komentarze:

  1. Ja moje "Gyo" przeczytam dopiero w niedzielę, gdy pojadę do domu... Podzielę się więc moimi wrażeniami z lektury na podstawie wersji anglojęzycznej;).

    Fakt, obiektywnie patrząc "Uzumaki" jest mangą lepszą, jednak to "Gyo" cenię sobie bardziej (bo przeczytałam je jako pierwsze - masz rację z tą kolejnością czytania:)). Czy czułam obrzydzenie w trakcie lektury? Nie. Mnie było nawet trochę żal tych rybek (chłopak zaraził mnie bakcylem akwarystyki, więc teraz inaczej patrzę na te zwierzęta;P). Ale niczego to samej historii nie ujmuje. Nadal jest ciekawa i oryginalna.

    Co do "kuriozalnych pomysłów pana Ito" - ja go za to uwielbiam! Takie rozdziały jak "Cyrk" czy "Pajacyk" w "Uzumaki" to dla mnie "oczko" puszczane do czytelnika. Mam wrażenie, że mangaka w ten sposób mówi do czytelnika "nie traktuj tego tak serio. Traktuj to jak rozrywkę. Ja tak robię;)". Przeczytaj "Reminę" tego samego autora, a też to poczujesz.

    Co mną wstrząsnęło w "Gyo"? Moment poprzedzający próbę samobójczą. Prośba o lusterko i reakcja na swój odmieniony wygląd. Jestem kobietą, wiem jak ważne jest dla nas, by wyglądać atrakcyjnie. Tym bardziej zrobiło mi się żal tej postaci (i nie dziwię się jej, że w obliczu sytuacji, która ją spotkała, zdecydowała się na tak desperacki krok)...
    I jeszcze jeden moment. BĘDĄ SPOILERY!!! Gdy przebywająca w śpiączce Kaori widzi Tadashiego obejmującego panią Yoshiyamę. Moment, gdy z jej oczu zaczynają płynąć łzy.

    Historie bonusowe również mi się podobały. Najbardziej ta o "dziurach w skale". No tutaj to udało się panu Ito mnie wystraszyć (a raczej poczułam się dziwnie w scenie gdy jeden z bohaterów śni o uwięzionym Nakagakim).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm, spodziewałbym się wiele, ale żalu do rybek po lekturze "Gyo" z pewnością nie:) Ja się ciesze, że nie mam tak jak po lekturze Uzumaki. Wtedy jakoś moja tolerancja do ślimaków, zdecydowanie się zmniejszyła :) Z racji mojego zainteresowania wędkarstwem, mogłoby być niestrategicznie, gdyby podobnie ułożyło się w wypadku ryb po Gyo :)

      Z tym "puszczaniem oka" z pewnością coś jest. Myślę, że autor ma dystans do tego co tworzy i nie traktuje tego tak serio poważnie. Prawdą jest też, że czytelnicy go za to cenią. Musisz jednak przyznać, że są to rozdziały dość specyficzne.

      Taaak scena z łzami też była świetna i wstrząsająca, aż się dziwie, że o niej nie wspomniałem. To było naprawdę świetne.

      Co do bonusów, dla mnie zdecydowanie wygrywa ta pierwsza. Nie spodziewałem się, że na kilku kadrach można stworzyć taką historię i tak ja zakończyć.

      Dzięki za tak obszerny wpis i czekam na Twoją opinie po lekturze wydania J.P.F.

      Pozdrawiam

      Usuń