Kontynuując komiksową podróż w czasie, tym razem udamy się na Dziki Zachód. Zachwycony zeszytem Roy, stworzonym przez Jacka Michalskiego, zakupiłem dwa kolejne komiksy utrzymane w konwencji szeroko rozumianego westernu. Old Shatterhand i Winnetou oraz Ostatni Mohikanin. Na pierwszy ogień poszedł ten o przygodach Winnetou.
Komiks powstał na motywach powieści jednego z najpoczytniejszych pisarzy tworzących książki dla młodzieży i chyba najpopularniejszego, który poruszał w swoich dziełach tematykę Dzikiego Zachodu. Pochodzący z Niemiec autor, był postacią równie barwną jak opowieści, które tworzył. Dość powiedzieć, że ma on w swoim życiu epizod spędzony za kratkami więzienia, skazany za drobne machlojki i kradzieże. Jego powieści były przenoszone na ekran, ale także służyły jako kanwa scenariuszy komiksowych.
Z takiego rozwiązania skorzystał m.in. węgierski duet Erno Zorad (rysownik) i Tibor C.Horvath (scenarzysta), tworząc Old Shatterhanda i Winnetou. Na polskim rynku ukazał się on w roku 1987 nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej. Pamiętam z lat młodości, kiedy uczęszczałem do szkoły podstawowej (heh kiedy to było...) komiks ten robił prawdziwą furorę. Stojąc w kolejce biblioteki szkolnej, co i rusz ktoś wypożyczał jeden z egzemplarzy tego zeszytu. Dzięki szkolnej wypożyczalni ja również, pierwszy raz, zapoznałem się z dziełem węgierskich twórców komiksowych. Teraz po tych ok. 20 latach miałem okazję przeczytać go ponownie.
Komiks składa się z 64 stron (w miękkiej okładce jak to zwykle bywało w latach 80/90-tych) z czego dwie pierwsze zajęte są przez przedstawienie sylwetki Karola Maya, a także próbę przybliżenia historii Apaczów i wyjaśnienia jak literacka fikcja prezentowana w książkach ma się do rzeczywistości. Bardzo ciekawe rozwiązanie, dzięki któremu młodszy czytelnik mógł zdobyć lub poszerzyć swoją wiedzę na ten temat albo wręcz „złapać bakcyla”. Warto pamiętać, że w tamtych latach tematyka Dzikiego Zachodu była niezwykle popularna. W TV pokazywane były seriale, a w kinach filmy o dawnej Ameryce i jej piewszych mieszkańcach, a małolaci bawili się na podwórku w Indian i Białe Twarze...ech to były czasy. Ja wspominam je ze sporym rozrzewnieniem.
Wracając jednak do samego komiksu. Poza wprowadzeniem tekstowym, zastosowano w nim jeszcze jeden ciekawy zabieg, który obecnie już nie jest raczej praktykowany, a mianowicie ponumerowano każdy kadr z zeszytu. Dzięki temu wiemy, że w zeszycie jest ich 261. Przyznam szczerze, że nie wiem jakie to miało zastosowanie w praktyce i czy miało jakieś w ogóle? Może ktoś z Was dysponuje taką wiedzą?
Komiks opowiada o przygodach pewnego „greenhorna”, który za pracą trafia na budowę linii kolejowej, przebiegającej przez tereny należące do Indian. Tam poznaje on swojego przyszłego przyjaciela Sama, któremu ratuje życie, zagrożone przez atak bizona. Początkowo nieco wyśmiewany i ignorowany, szybko przekonuje do siebie współtowarzyszy. Charlie (bo tak ma na imię „greenhorn) okazuje się bowiem człowiekiem niezwykle utalentowanym w sztucę wojennej. Świetnie posługuje się bronią, doskonale jeździ na koniu, dysponuje ogromną siłą fizyczną, a do tego jest postacią niezwykle szlachetną i uczciwą. Prawdziwy „kryształowy” charakter. Takie cechy pozwalają mu zostać przyjacielem Winnetou i członków jego szczepu, a także zyskać miano Old Shatterhand - „Grzmocąca Ręka”. Na 64 komiksowych stronach przeżywamy szereg przygód, niekiedy tragicznych, jak śmierć ojca Winnetou, a także zapoznajemy się z walką pomiędzy dwoma szczepami Indian. Nie brakuje w niej intryg i brutalnych zemst na przeciwnikach, a także tego co w westernach jest wszędzie pełno, czyli gorączki złota.
W komiksie, jak to w powieściach Karola Maya, dzieje się bardzo dużo. Z kadru na kadr akcja nabiera tempa, a kolejne strony obfitują w pasjonujące wydarzenia. Opowieść Maya, przełożona na język komiksu nie traci nic ze swojej wyjątkowości. Charaktery postaci nakreślone są wyraźnie i (choćby) szlachetność Shatterhanda w sposób zdecydowany kontrastuje z dwulicowością Santera.
Typowo – jak przystało na starsze komiksy – prezentuje się sposób rysowania i duża ilość tekstu w narracji poza dymkami dialogowymi. Bardzo dużo o samej akcji jak i postaciach dowiemy się właśnie z niej, a nie z prezentowanych kadrów. Nie każdy lubi wprowadzanie takich zabiegów, ale trzeba pamiętać, że komiks ma 26 lat i wówczas historie obrazkowe tworzyło się nieco inaczej niż dziś. Co do rysunków - tu również widać upływ lat. Tła (w większości) są bardzo minimalistyczne albo wręcz nie ma ich wcale (poza plamą nałożonego koloru). Nie każdy z czytelników odnajdzie się w takiej konwencji, ale ja osobiście tego typu rysunki lubię. Jak już wielokrotnie wspominałem, mają swój niewątpliwy charakter.
Czy dziś tego typu historia miałaby rację bytu na komiksowym rynku? Szczerze wątpię, a to z racji tego, że moda na Dziki Zachód przeminęła i to najpewniej bezpowrotnie. Choć z drugiej strony, książki Maya wciąż się sprzedają. Dostosowane zostały nawet do coraz popularniejszych w naszym kraju czytników ebooków. Może więc jeszcze wróci czas świetności opowiadań o saloonach, szeryfach, Indianach i poszukiwaczach złota? Jeśli należycie do osób, które fascynowały się bitwami między Białymi a Czerwonymi Twarzami to zapraszam do sięgnięcia po ten komiks.
Old Shatterhand i Winnetou
Rysunki: Erno Zorad
Scenariusz: Tibor CS.Horvath
Tłumaczenie: Halina Ruttkai
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Data wydania: 1987
Liczba stron: 64
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: kolor
Nakład: 300 350
Ciekawych rzeczy się dowiaduję. Moda na Dziki Zachód przeminęła bezpowrotnie? To czemu wydawane są serie typu Blueberry, Loveless czy Lincoln? Czemu taką popularnością wciąż cieszą się westerny Sergio Leone? Czemu sukces odniósł ,,Django" Tarrantino? Chyba nie przemyślałeś tych słów.
OdpowiedzUsuńNapisałem też, że książki Maya nadal się sprzedają. Według mnie ciężko to jednak nazwać modą. Szczególnie pamiętając ówczesne czasy.
UsuńZainteresowanie "westernami" jest, ale nie na taką skalę jak bywało kiedyś.
Nawet w TV pokazywane są dość często filmy o Dzikim Zachodzie, ale czy to świadczy o modzie? Hmm według mnie nie do końca, aczkolwiek ciesze się bardzo, że nadal gatunek ten jest zauważany.
Swoją drogą całkiem niedawno wyszła kolekcja najlepszych westernów na dvd. Ciekawe jak się to sprzedawało i czy kupowali to nowi "oglądacze" czy raczej właśnie pokolenie 30/40 latków, którzy pamiętają czasy świetności westernów.
Stwierdziłeś jednak, że tego typu komiksy nie mają obecnie racji bytu na komiksowym rynku. Powtórzę więc pytanie. Dlaczego taką popularnością cieszą się serie Blueberry, Loveless czy Lincoln?
UsuńAnonimie, wskazane przez Ciebie tytuły to ledwie kropla w zestawieniu z ogromem westernowej oferty z lat 80.
OdpowiedzUsuńPewnie, że wszystko się zmienia. Nie można jednak twierdzić, że dana historia nie może się przyjąć w dzisiejszych czasach. Jeśli jest ich mniej, to tylko świadczy o ich wyjątkowości. ,,Bouncer" jest chyba najlepszym przykładem.
UsuńZ tego co mi wiadomo np. w takiej Polsce "Bauncer" sprzedawał się bardzo długo, znacznie dłużej ponad oczekiwania wydawcy. Gusta czytelników ewoluowały w zupełnie odmiennych kierunkach niż Dziki Zachód.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy długo. Wiem natomiast, że cały nakład został wyprzedany, w przeciwieństwie do innych komiksów z serii ,,Plansze Europy". W kraju, gdzie komiksy to towar bardzo ,,egzotyczny" z punktu widzenia konsumenta, jest to niewątpliwie sukces.
UsuńTylko jak duży był to nakład? Zresztą nie napisałem, że żaden taki tytuł się nie sprzeda, ale że nie będzie to komiks niezwykle popularny, który będzie popularny na rynku komiksowym.
Usuńheh masło maślane w poprzednim wpisie wykonałem:)
UsuńA ja myślę, że będzie to jednak komiks popularny na rynku komiksowym. Nawet w Polsce (Blueberry, Loveless, W.E.S.T.)
UsuńOdpowiedzi w zasadzie już padły powyżej. Dokładnie tak jak poprzednicy dzisiejsze zeszyty to kropla w morzu tego co się wydaje i na pewno nie świadczy to o modzie panującej. Takie pojedyncze strzały wydawnictw.
OdpowiedzUsuńZrozum, że w Polsce nie ma w ogóle ,,mody" na komiksy. Poza tym źle definiujesz ten termin.
UsuńAle ja wypowiadałem się o "modzie" na Dziki Zachód w ogóle, a nie tylko w komiksie.
UsuńTakie jest moje odczucie. Czy się mylę? Być może tak, ale tak ja odbieram dzisiejszą popularność tego gatunku w Polsce.
Jasne. Western już nie jest popularny w Polsce tak jak jeszcze 20-30 lat temu. Wie to każdy, kto trochę pamięta tamte czasy i szał na westerny.
OdpowiedzUsuńPolecam jeszcze z węgierskich komiksów westernów - "Dziedzictwo inków" i "Skarb Majów". Zwłaszcza ten pierwszy dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńDzięki za tytuły. Z tego co pamiętam czytałem je dawno kiedy nawet jeszcze nie wiedziałem, że to węgierska szkoła komiksowa.
UsuńChętnie wrócę do nich jak znajdę w sklepie, w którym się zaopatruje w starocie.