poniedziałek, 14 kwietnia 2014

(Recenzja) Jeździec z Aquincum

W roku 1990 nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej ukazał się w Polsce komiks Jeździec z Aquincum. Węgierski duet – doskonale znany już czytelnikom „Półki” – Tibor CS. Horvath i Erno Zorad, tym razem pokusili się o ukazanie losów jazygockiego księcia Joriasza, który ratując się przed śmiercią, trafia do rzymskiego miasta Aquincum.









Cała historia oparta jest na motywach powieści Tibora Fehara pt. Aquincumi Lovas, która posłużyła Horvathowi jako podstawa do swojego komiksowego scenariusza. Z informacji, do których dotarłem wynika, ze powieść ta nie ukazała się nigdy poza Węgrami, a na pewno nie ma jej dostępnej w naszym języku. Scenarzysta z Węgier dość często podpierał się powieściami, tworząc swoje komiksy, o czym przekonali się też czytelnicy w Polsce. Wystarczy wymienić choćby Old Shatterhand i Winnetou, Skarb Majów czy Kapitan Blood. To wszystko są komiksy, które ukazały się na naszym rynku, a których kanwą były właśnie pozycje książkowe. W "Jeźdźcu" przeniósł on na komiksowe plansze historie księcia Jazygów Joriasza, który uratowany po najeździe Gotów trafia na dwór namiestnika rzymskiego Anatoliusza. Tam wychowywany i uczony jak rodowity Rzymianin, zyskiwał szacunek, zostając ostatecznie namiestnikiem jak ten, który ocalił go wcześniej od śmierci. Zanim jednak do tego dochodzi musi przebyć bardzo wyboistą drogę, pokonując wiele przeciwności losu, a także zaznając słodyczy miłości i goryczy zdrady. Życie traci on z rąk gockich wojowników. Ostatecznie więc nie udaje mu się uciec przed własnym przeznaczeniem. Dla Węgrów jest to historia ważna i bardzo im bliska. Ruiny Aquincum znajdują się, bowiem na terenie dzisiejszego Budapesztu nad prawym brzegiem Dunaju. Według informacji zawartych przez Horvatha w komiksie, które są jednocześnie nawiązaniem do czasów bardziej nam współczesnych, grób Victora Jorianusza odkryto w 1963 roku podczas budowy osiedla mieszkalnego na terenie miasta Dunaujvaros. 



Trzeba pamiętać, że komiks jest tylko dużym uproszczeniem całej historii. Książkowy pierwowzór zamykał się na ponad pięciuset stronach, więc niemożliwością jest przenieść wszystkie szczegóły do komiksu, który składa się z 32 stron. Mimo tego "Jeździec" jest ciekawą pozycją, bardzo dużo się w nim dzieje, a kolejne epizody z życia Jorianusa choć mocno skrócone, to jednak trzymają w napięciu. Takie „upchanie” książki na niewielkiej ilości stron komiksu, powoduje, że można się w nim nieco pogubić. Przy odpowiednim skupieniu całość staje się jednak przejrzysta. Do zrozumienia całości potrzebne jest nie tylko skupienia, ale i minimalna wiedza o ówczesnych czasach, a w szczególności o Imperium Rzymskim. W komiksie pada wiele haseł, które niekoniecznie muszą być znane wszystkim. Jeśli ktoś nie interesuje się historią może mieć problem z pewnymi zwrotami, szkoda więc, że autorzy nie zdecydowali się na słowniczek trudniejszych wyrazów, który mógł się znaleźć na wewnętrznej stronie okładki. W czasie lektury odniosłem wrażenie, że tytuł ten przeznaczony jest dla nieco starszego odbiorcy. Podkreślić również trzeba to, że w całym komiksie nie pada ani jedna data, która byłaby dla nas wskazówką, kiedy rozgrywa się akcja historii.

Jak to zwykle bywa w starszych komiksach, tekstu jest sporo. Równie dużo co w dialogowych dymkach, dzieje się w narracji, która zajmuje sporą część miejsca poszczególnych kadrów.



Tyle o scenariuszu, czas przejść do rysunków. Nie jest to jednak sprawą łatwą, by po lekturze i opisaniu tylu tytułów - odpowiadającego za rysunki – Erno Zorada, napisać o nim coś nowego. Zorad przyzwyczaił mnie do pewnego poziomu, poniżej którego raczej nie schodzi. W tym komiksie również jest poprawnie, choć bywało już lepiej. Szczególnie w scenach, gdzie udział bierze wiele postaci, zlewają się oni niekiedy w jedną plamę. Mimo wszystko to nadal jest "stary, dobry" Erno Zorad.

Inną kwestią są kolory nałożone na ten komiks. Szukając o nim informacji, natknąłem się na czarno – białe wydanie w języku węgierskim. Świadczyłoby to o tym, że my dostaliśmy nieco podrasowaną wersję, co chyba nie do końca się sprawdziło. Kolory, to zwykłe plamy narzucone na określone miejsca bez dbałości o to, że zieleń drzew wychodzi sporo poza obręb rysunku. To oczywiście kwestia wykorzystywanej wtedy techniki nakładania kolorów, ale przyznam szczerze, że przy tym tytule raziło to nieco w oczy. Podobnie zresztą jak sceny rozgrywane po zmierzchu. Kadry są wtedy nienaturalnie niebieskie z czarnymi zarysami postaci. Tego typu zabieg z jednej strony wprowadza odpowiedni klimat do historii, ale z drugiej nie wygląda najlepiej. W innych komiksach Węgrów nie zwróciłem na to uwagi, ale tutaj jest to nad wyraz widoczne. Pamiętać jednak cały czas trzeba, że ponad dwadzieścia lat temu tworzenie komiksów wyglądało zgoła inaczej niż jest to robione obecnie. 



W historii wiele miejsca (szczególnie w jej początkowej fazie) zajmują retrospekcje bohaterów. Twórcy oddzielają je od wydarzeń toczących się obecnie poprzez mało skomplikowany zabieg, a mianowicie usunięcie ramki otaczającej dany rysunek. Zabieg prosty, a przy tym niezwykle skuteczny.

Jeśli chodzi o sprawy techniczne to Jeździec z Aquincum nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle pozostałych komiksów Węgrów wydanych przez KAW. Miękka okładka, którą stworzył Jacek Skrzydlewski, zwykły (biały) papier i ogromny nakład, wynoszący 150 tys egzemplarzy, czyli wydawniczy standard jak na ówczesne czasy i komiksy z tego wydawnictwa.

Podsumowując – nawet nie czytając książki Tibora Fehera, bez trudu stwierdzić można, że wydarzenia przedstawione zostały w komiksie w dużym skrócie i uproszczeniu w stosunku do oryginału. Z drugiej jednak strony, jego lektura wystarczy nam aby poznać całą historię Joriasza. Historię ciekawą, obfitującą w wiele niebezpieczeństw i przygód. Mi czytało się to fajnie i jeśli sięgacie czasami po starsze tytuły, to możecie spróbować również z tym. Powinien Wam się spodobać, choć niekiedy – właśnie ze względu na te skróty – jest trudny w odbiorze.



Na koniec dwie luźna ciekawostka:

Poszukując informacji o tym tytule i jego twórcach natknąłem się na wyjaśnienie skąd w nazwisku scenarzysty zwrot CS. Zaczął on używać go, aby odróżnić się od innej osoby, która nazywała się tak jak on. CS odnosiło się natomiast do tytułu szlacheckiego, który odziedziczył.

Jeździec z Aquincum

Scenariusz: Tibor Cs. Horvath
Rysunki: Erno Zorad
Format: A4
Papier: offsetowy
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza
Wydanie I: 1990
Liczba stron: 34
Nakład: 149.740 + 260


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz