Przełożyć niemalże 250 stronicową książkę na komiksowy scenariusz z pewnością nie jest zadaniem łatwym. Zadania tego podejmował się Tibor Cs. Horvath, a jednym z przykładów jest wydany na rynku polskim w 1984r. Kapitan Blood.
Komiks świętujący w tym roku swoje trzydzieste urodziny, ukazał się – jak zwykle zresztą przy tym twórcy – nakładem Wydawnictwa RSW „Prasa-Książka-Ruch” w imponującej liczbie ponad 100 tys. egzemplarzy. Węgier odpowiadający za scenariusz, współpracował przy tym tytule ze swoim rodakiem Erno Zoradem, rysownikiem, z którym tworzył już wcześniej kilka innych tytułów. Duża ich część ukazała się również w Polsce, dzięki czemu zapoznać się z nimi mogli także rodzimi czytelnicy.
Horvath na język komiksu przełożył powieść Rafaelo Sabattiniego, zatytułowaną podobnie jak historia obrazkowa Kapitan Blood. Książka ta posłużyła zresztą nie tylko za kanwę komiksowego scenariusza, ale i została również przeniesiona na ekran, bowiem to właśnie na jej podstawie nakręcono w 1935 roku film pod tym samym tytułem, w którym główną rolę odgrywał Errol Flyn. W komiksie ukazano losy niejakiego Doktora Blooda, który naraża się Anglikom lecząc jednego z rannych rebeliantów. Początkowo skazany na śmierć, ostatecznie zostaje sprzedany na targu niewolników, trafiając na statek pułkownika Bishopa, który chce wykorzystać go do leczenia jego pozostałych przymusowych robotników. Sprawy jednak się mocno komplikują, lekarz ucieka z niewoli, z dnia na dzień stając się jednym z najznamienitszych piratów pływających po morzach i oceanach. Nie trzeba chyba dodawać, że przeżywa wówczas mnóstwo niebezpiecznych przygód. Tak, po krótce prezentuje się warstwa scenariuszowa komiksu i jego książkowego pierwowzoru.
Zanim przejdziemy do kontynuacji tego wątku (a także kwestii rysunków) kilka słów na temat technicznych aspektów zeszytu. To co mi osobiście rzuciło się w oczy (szczególnie porównując do pozostałych opisywanych przeze mnie na "Półce" tytułów duetu Węgrów) to cztery rzeczy:
- okładka,
- papier
- brak kolorów,
- ramka z tytułem i numeracją strony
Zdanie wyjaśnienia do każdego z punktów.
Okładka – przy tym tytule jest ona na kredowym papierze to po pierwsze, a po drugie nie odpowiada za nią Jacek Skrzydlewski co widać, bo odbiega ona od tego co prezentował nam polski rysownik. Jest ona co prawda dynamiczna, prezentuję scenę pojedynku – ale brakuje jej nieco klimatu jak choćby w Ostatnim Mohikaninie. Druga sprawa to papier, który jest…żółty i raczej kiepskiej jakości. Sprawia to, że komiks trzyma się w rękach bez większej przyjemności. Dodatkowo jeszcze, przechodząc do kolejnego punktu, w historii brakuje kolorów. Jest tylko czerń i żółć. Dla mnie osobiście, przy komiksach Węgrów jest to jakaś nowość (ale jeszcze kilka tytułów pozostało mi do zgromadzenia). Ostatnia kwestia to ramka z tytułem i numeracją strony, w górnej części komiksu. To akurat mi osobiście bardzo przypadło do gustu i uważam, że choć bardzo prosty to jednak jest to ciekawy zabieg zastosowany przez wydawcę. Niestety nie byłem w stanie zweryfikować czy w oryginale taki ozdobnik również występuje. Kończąc wątek technicznych spraw komiksu, nadmienię, że zaczyna się on od wprowadzenia w świat piratów, gdzie za sprawą artykułu prezentowana jest ich historia, a także przedstawione są różnice między nimi a korsarzami. Dowiecie się też czegoś o sławnej „Jolly Roger”.
Wracając jednak do samej historii, przyznam szczerze, że tym razem Horvath nie wypadł najlepiej. Jak już wspomniałem komiks obfituje w wiele przygód i emocji. Jest jednak jedno "ale". Komiks jest w moim przekonaniu za krótki, aby w pełni oddać to co się dzieje w powieści. Mam wrażenie, że wiele wątków traktowanych jest nieco po macoszemu. Przekłada się to w konsekwencji na fakt, że cześć wydarzeń jest dla nas pewną zagadką. I tak np. na stronie 21 autor przedstawia współtowarzyszy Kapitana Blooda, jako osoby, które absolutnie nie znają się na żeglarstwie i mają problem z najprostszymi czynnościami jak napięcie żagli, a już kilka kadrów pojawia się informacja, że jego „Arabella” wychodzi z każdej bitwy zwycięsko, a sam Blood staje się postrachem Hiszpanów. Czyżby na taki stan rzeczy miały wpływ pieniądze oferowane przez gubernatora Tortugi? Podobnie ma się sytuacja z niejakim kapitanem Levasseur, o którym wiemy bardzo mało. Scenarzysta nie przedstawia nam kim jest tak naprawdę ta postać, jak poznała się z Bloddem i jak doszło do zawiązania przez nich wspólnego paktu. Inną kwestią są stosunki wiążące Blooda z Arabellą, które potraktowane zostały mocno na skróty, szczególnie biorąc pod uwagę samo zakończenie historii.
Co do rysunków Zorada to tutaj jest równie dobrze jak w poprzednich tytułach. Kreska rysownika jest charakterystyczna i ktoś, kto choć raz spotkał się z twórczością Węgra, nie powinien mieć problemu z rozpoznaniem jego prac. Inna sprawa, że część z czytelników może uznać to za wtórność. Realistyczne i dobrze wycieniowane rysunki Zorada bronią się nawet w tej paskudnej, żółto – czarnej konwencji. Brak kolorów nie jest bardzo odczuwalny, bo i tak jest naprawdę fajnie. Warto podkreślić, że rysownik odnajduje się w tak odległych od siebie konwencjach jak historie o Indianach i piratach, a na prezentowanych bitwach morskich, można naprawdę zawiesić, choć na chwilę oko. Nie wszystko jest jednak idealne. Zdarza się, że mimika twarzy prezentowanych bohaterów, nie do końca odpowiada temu co mówią lub jakie akurat przeżywają emocję. Zdarza się też, że w scenach walki wręcz, postacie są nienaturalnie ułożone czy wychylone do przodu. To jednak tak naprawdę drobnostki, które nie psują ogólnej, w moim przekonaniu, wysokiej oceny.
Komiks mimo upływu lat nadal może sprawić radość przy lekturze. Co prawda nie jest to dzieło idealne, ale warte przeczytania. Mi osobiście brakuje nieco więcej stron. O wiele lepiej czytałoby się tę historię, gdyby miała ona co najmniej jeszcze raz tyle kadrów ile ma (swoją drogą tych jest 206). Dałoby to możliwość rozwinięcia fabuły, większego skupienia na niektórych wątkach i cóż tu dużo kryć, jeszcze większej zabawy przy lekturze przygód o piratach.
Podsumowując – Kapitan Blood to komiks niepozbawiony wad i wydany na fatalnym papierze, który jednak potrafi się wybronić. Z pewnością nie żałuję, że do niego sięgnąłem. Miło było wrócić do młodzieńczych lat, kiedy praktycznie każdy chłopiec chciał bawić się w piratów, a także zaczytywał się w intrygujące historię o morskich bitwach.
Kapitan Blood
Żółty kolor, bo takie były wtedy kryzysowe czasy na początku lat 80-tych. "Diamentowa rzeka, "Ogień nad tajgą", "Dr Jekyll & Mr Hyde", "Wywiadowca XX wieku" również nie miały koloru i były na żółtym papierze drukowane.
OdpowiedzUsuń