„Mo”, „Yerp” i „Om”. Mówią wam coś te nazwy? Jeśli pukacie się w tym momencie w czoło, to wyjaśniam, że osoby zainteresowane polskim komiksem zapewne rozpoznają choć jedną z nich. To taka trylogia stworzona przez Piotra Nowackiego, jednego z grona znaczących twórców robiących komiksy nie tylko dla dorosłych, ale i dla młodszych (a często i dla jednych i dla drugich). Wspomniałem o tym, że trylogia nie jest typowa, gdyż w żaden sposób nie jest ona ze sobą powiązana fabularnie. Podobny jest jedynie koncept, ogólne założenie no i te dziwne nazwy.
Wszystkie trzy komiksy przeznaczone są dla młodszego czytelnika, aczkolwiek i starsi powinni się momentami nieźle przy nich bawić. Na pewno rozrywką będzie, to gdy przyjdzie nam czytać je, a w zasadzie opowiadać dzieciom. Całe trio to, bowiem komiksy nieme, gdzie historia skupia się na rysunkach, i to z nich wyczytujemy treść. To, choć nie każdy pewnie lubi taką formę komiksów, pozostawia bardzo dużo wolności i pozwala wykazać się ogromną kreatywnością rodzicom, którzy zasiądzie do lektury. Tylko tak naprawdę od naszej wyobraźni zależy, jak poprowadzimy historię, jakie stworzymy dialogi i jak będzie toczyć się cała akcja. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, gdyż autor chciał, i dość znacząco przekazał nam również swoją wizję. Tak czy inaczej, jest to doskonała okazja do tego, aby sięgnąć po te trzy zeszyty więcej niż raz. Za każdym razem daną historię można opowiedzieć w nieco inny sposób.
Całą komiksową trójkę łączy też to, że jest utrzymana w czerni i bieli i przyznam się szczerze, że na początku myślałem, że nie do końca jest to dobre rozwiązanie, gdyż nic tak nie przyciąga wzroku młodszych czytelników, jak efektowne kolory i barwne ilustracje. Dowodem na to może być czy to „Miś Zbyś” czy „Smoczek Loczek”, gdzie naprawdę jest na czym zawiesić oko i idę o zakład, że każdy z milusińskich jest tymi historiami zachwycony. Im dłużej się nad tym jednak zastanowić tym jednak skłaniam się ku temu, że nie był to ze strony Piotrka Nowackiego ruch zły. Po pierwsze, te krótkie zeszyty mogą przeczytać również starsi, których nie będzie z kolei raziła przesadna paleta kolorów, a po drugie te najmłodsze dzieci widzą przecież na początku tylko czerń i biel, stąd też na rynku dostępne są specjalnie przygotowane dla nich kontrastowe książeczki i czarno-białe karty. Już od pierwszych miesięcy życia, można siać „komiksową propagandę” (heh). I choć z pewnością nie to było celem autora, to jednak ostatecznie wydaje mi się dobrym pomysłem, że obok niezwykle barwnych historii („Smoczek Loczek”), znalazło się również miejsce na graficzną prostotę (nie mylić absolutnie z prostactwem!). Dzięki temu czytelnik ma wolność wyboru, po który z komiksów sięgnąć.
Opisywane zeszyty bez wyjątku zostały stworzone charakterystyczną „cartoonową” kreską, z której Nowacki chyba już w polskim komiksowie słynie. Postacie są bardzo przyjemne, przyciągają wzrok i choć są mocno uproszczone, to zdecydowanie nie brakuje im uroku i ciepła. Autor nie lubi chyba sztywnych rysunków, przez co wszyscy jego bohaterowie są „zaokrągleni”, przez co też zyskują na atrakcyjności i właśnie takiej kreskówkowej charakterystyce. To takie „Cartoon Network” za swoich najlepszych czasów. Mając rozbudzoną wyobraźnie i głowę pełną pomysłów, nawet z czarnej plamy można zrobić jakąś postać, czego efektem jest jeden z komiksów. Kreatywność autora trzeba więc docenić.
Wracając jednak do komiksów to tyle, jeśli chodzi o ogólne uwagi, natomiast warto jest spojrzeć również na każdą z historii z osobna.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
„Moe” to pierwsza i najstarsza z całej trójki historia, która w ubiegłym roku doczekała się zupełnie nowego wydania. Idąc za radą Łukasza Kowalczuka, Nowacki zmienił całkowicie układ plansz, stawiając na mniejszy i klasyczny format, w którym na stronie znajdują się nie cztery a zaledwie dwa kadry. Kieszonkowy format i inne rozłożenie rysunków rzeczywiście sprawiło, że komiks czyta się zdecydowanie lepiej, jest on bardziej czytelny i wygodniejszy. Kim jest jednak sam „Moe”? Ciężko powiedzieć. Dla Kowalczuka jest to pies, według jednego z redaktorów wak.net.pl mysz, a prawdę zna zapewne tylko autor. Zresztą nie jest to ważne. Ta istota spotyka pewnego dnia na swojej drodze czarną...plamę. Co jest dla obydwojga początkiem niezwykłej przygody, gdyż Moe trafi nie tylko do paki i zwiedzi kilka najróżniejszych miejsca, ale też dane mu będzie zapalić coś, co nie jest chyba do końca legalne (ale to nie za to trafi do aresztu), by w końcu odnaleźć swoją...a nie będę wam zdradzał zakończenia.
W każdym razie, na niewielkiej ilości stron, wydarzeń jest naprawdę masa, przez co odnosimy wrażenie oglądania dynamicznego niemego filmu, tudzież bardzo starej formy animacji. Ewentualnie mógłbym jeszcze porównać do teledysku Gigi D'Agostino, ale to tylko moje osobiste odczucia, kierowane ogromną dynamiką opowiadanej historii. Wszystko tu toczy się niezwykle szybko, co mi na myśl przywodzi takie komiksy, które rysowało się na kartkach i prostymi zabiegami wprawiało w ruch poszczególną postać. Tutaj też wszystko toczy się błyskawicznie. Ponadto jest tu spora dawka humoru, jeszcze więcej przygody i tylko to palenie (jeśli komiks miałby być dla młodych czytelników) nie do końca współgra, bo rodzic stanie przed nie lada zadaniem, wytłumaczenia co ten pan pali i dlaczego się tak śmieje (heh).
„Moe” to komiks przyjemny w odbiorze, z momentami specyficznym humorem, natomiast polecam sięgnąć po drugie wydanie, które jest zdecydowanie lepsze i wygodniejsze w czytaniu.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„Om” to o tyle nietypowy komiks, że był to zeszyt darmowy, sponsorowany przez sklep.gildia.pl i wydany z okazji Komiksowej Warszawy 2012. Tutaj również otrzymujemy poziomy układ, czyli format taki jak pierwsze wydanie „Moe”, z uporządkowanymi sześciokadrowymi planszami. Tytułowym bohaterem jest postać przypominająca mi jakiegoś jaszczura tudzież dinozaura, która pożera wszystko na swojej drodze począwszy od budzika, a kończąc na gąbce do wycierania tablic. Jedyną rzeczą, której pochłonąć nie chce, jest pewne jajko, które mieszka w jego lodówce. Z historii wynika, że są to przyjaciele, którzy chodzą do jednej klasy, więc gdy pewnego razu jajko zostaje porwane przez tajemniczego ninja, „Om”, bez wahania podejmuje próbę odbicia kamrata. Z pomocą przychodzą mu choćby mówiący po japońsku i uczący sztuk walki kogut, czy pewna osoba płci żeńskiej (?), która zamieszkuje podwodne czeluści. Droga do odbicia przyjaciela z rąk wroga jest trudna, więc i wielu niebezpiecznych przygód i akcji nie zabraknie. Nie zabraknie też dawki humoru, natomiast jest to zdecydowanie bardziej przygodowa niż komediowa opowieść. Przez cały zeszyt dzieje się naprawdę dużo, wykreowany świat jest nieźle zakręcony, gdzie obok jajka, piratów czy ninja mieszkają potwory, ale takie połączanie, na pierwszy rzut oka nieco absurdalne, daje nam niezłą rozrywkę. Nowacki serwuje nam tu naprawdę wiele atrakcji w postaci ciekawych przygód, a także sporą dawkę emocji, czy wręcz wzruszeń. Na wyróżnienie zasługuje też pozostawiające pole do interpretacji i chyba nie do końca otwarte zakończenie. Ważne jest też to, że od początku kibicujemy Om w jego walce o odzyskanie swojego przyjaciela. Zapominamy, że przecież cała akcja nie jest możliwa, że to tylko komiks i dajemy się wciągnąć w świat stworzony przez Nowackiego. To naprawdę niezła przygodowa historia i pełną gębą komiks akcji.
Na samym końcu czekają nas tu dwa bonusy. Pierwszym z nich jest malowanka, gdzie naszym zdaniem jest wypełnienie czarną kredką pól oznaczonych kropką (pamiętam, że w dzieciństwie uwielbiałem taką rozrywkę), a drugim jest komiksowa reklama sklepu sponsora komiksu.
Polecam zajrzeć do tego zeszytu, gdyż przygoda jest naprawdę wciągająca i trzymająca w napięciu od początku do końca, a przy tym serwująca nam na zakończenie pewną dawkę wzruszenia.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„Yerp”, czyli najnowsze, pochodzące z 2016 roku dzieło Nowackiego to komiks w zupełnie innym, kwadratowym wydaniu. Każda strona składa się czterech kadrów i dużych marginesów, co daje czytelnikom, szczególnie tym młodszym, dużą przejrzystość. Podobnie jak pozostałe dwie historie, tak i ta jest niema i czarno-biała, natomiast „Yerp” wyróżnia się okładką, którą Nowacki stworzył wraz z Łukaszem Mazurem i, która jest kolorowa.
Yerp jest równie tajemniczą (co poprzednie) postacią, która trafia na ziemię (?) z kosmosu, wyrastając z mocno nietypowego kwiatka, którego owoc jest tak naprawdę pojazdem, dzięki, któremu porusza się on po świecie. Yerp bardzo lubi pomagać ludziom i jak tylko widzi, że komuś dzieje się krzywda wkracza do akcji. To sprowadza na niego nie tylko szereg przygód, ale i kłopoty. Niekiedy wpadnie on w niezłe tarapaty, gdzie sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Tak czy inaczej, absolutnie nie żałuje on tego, że wyciąga rękę ku potrzebującym. Cała historia toczy się na krótkiej przestrzeni czasu, być może nawet kilku dni i spięta jest klamrą w postaci przybycia na ziemię i jej opuszczenia w statku kosmicznym. Te zaledwie kilka dni wystarczy jednak, by zmierzył się on z wieloma przeciwnościami losu, ale starcza również do tego by Piotr Nowacki kilkukrotnie puścił do czytelnika oko, sugerując mu nawiązania do znanych historii czy baśni. Czyż postać kosmity nie mogłaby być nawiązaniem do takiej Calineczki, a spotkania z rycerzem, który zabrał lizaka potworowi, nie można traktować jak wariacja na temat baśni o rycerzach walczących o serce królowej, w pojedynkach ze smokami? Podobnie jak autora w tworzeniu tej pozytywnie zakręconej historii ogranicza jedynie wyobraźnia, tak nam czytelnikom również nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyszukiwać sobie takie smaczki. Zabawa przy tym jest przednia.
To na co jeszcze zwróciłem uwagę w wypadku tego komiksu to fakt, że pomimo tego, że jest on de facto niemy, to nie brakuje w nim dźwięku. Taki trochę paradoks, ale naprawdę tak jest. Nowacki bardzo prostymi środkami spowodował, że czytając tę historię, słyszymy śpiew jabłka czy gwizd Yerpa, a także wyobrażamy sobie, jak hałasuje jego pojazd. To bardzo cenna i tak naprawdę trudna do wykonania sztuka, która jemu udała się doskonale.
Podczas lektury „Yerpa” nie raz i nie dwa uśmiechnie wam się buzia, a do tego jeszcze będziecie z uwagą śledzić poczynania naszego przyjaznego kosmity. Zeszyt ten jest swoistym ukoronowaniem poprzednich dwóch recenzowanych wyżej komiksów autora, gdzie humor połączony został z przygodą co dało nam przyjemny efekt końcowy, przy którym bawić się będą zarówno najmłodsi, jak i ci nieco starsi czytelnicy.
--------------------------------------------------------------------------------------
Podsumowując: dla mnie osobiście każdy z tych trzech komiksów, ma w sobie ogromną dawkę pozytywnych emocji, które podczas lektury przekładają się na czytelnika, więc śmiało mogę wam polecić zapoznanie się z tymi zeszytami. Jeśli nie dla was, to dla waszych dzieci będzie to fajna frajda. I tylko podziwiać należy, że Nowacki tak samo dobrze odnajduje się w komiksach dla dorosłych co w historiach tworzonych dla młodszych czytelników. W jednej, jak i drugiej konwencji wypada naprawdę świetnie, nie wspominając o tym, że i warstwa graficzna, choć pozornie minimalistyczna i bez ozdobników, przykuwa uwagę i sprawia, że lektura staje się przyjemnością i radością. Jeśli więc chcecie wprowadzić się w pozytywny nastrój lub szukacie inspiracji do opowiedzenia historii dzieciom, nie zwlekajcie, tylko sięgajcie po te zeszyty.
Moe
Scenariusz: Piotr Nowacki
Rysunek: Piotr Nowacki
Wydawnictwo: Wap-Hr
3/2011
Liczba stron: 24
Format: 150x210 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena z okładki: 5,25
Yerp
Scenariusz: Piotr Nowacki
Rysunek: Piotr Nowacki
Okładka: Łukasz Mazur, Piotr Nowacki
Wydawnictwo: Pokembry
5/2016
Liczba stron: 44
Format: 205x205 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena z okładki: 20 zł
Om
Scenariusz: Piotr Nowacki
Rysunek: Piotr Nowacki
Wydanie I: 2012
Cena: bezpłatne
Format: 150x210 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz