środa, 3 sierpnia 2016

(Recenzja) Torii #29

Przyznam szczerze, że nie miałem w planach recenzowania najnowszej odsłony magazynu „Torii”. Powodem nie było jednak to, że ten numer wyszedł słaby ani też to, że mi się nie chciało. Brak recenzji miał być spowodowany faktem, że ciężko jest opisywać zalety czasopisma z częstotliwością co trzy miesiące. „Torii”, bowiem od długiego czasu trzyma wysoki poziom i pisanie o nim może w pewnym momencie spowodować powtarzanie się czego Wy Drodzy Czytelnicy moglibyście nie znieść.





O tym co mam do napisania o„Torii” można już przeczytać m.in. tu i tu o i jeszcze tutaj. Jak to jednak stało się, że zdecydowałem się na publikację tekstu? Ano zachęcił mnie konkurs, który został ogłoszony na fanpejdżu magazynu. I jak nie lubię uczestniczyć w „konkursach” na zasadzie „polub i udostępnij post” tak tego typu zabawy, gdzie trzeba zrobić coś więcej są zawsze mile widziane i chętnie w nich uczestniczę. I tym oto sposobem znów „magazyn totalnie o Japonii” zagościł na łamach „Półki”. Tak czy inaczej moim założeniem przy pisaniu tej recenzji było to, aby nie powielać tego co było wcześniej, a spojrzeć na czasopismo z innej perspektywy tzn.wytknąć trochę błędów (w moim mniemaniu). Nie myli się tylko ten co nic nie robi więc i w „Torii” są drobne potknięcia. Chciałbym, żeby moje pisanie nie było potraktowane jako czepiania się, a może wskazówka co jeszcze poprawić by zbliżyć się do perfekcji, bo to, że jest bardzo dobrze to wszyscy wiedzą. A zatem do dzieła.

Pierwsza sprawa to jakość wydania. Pamiętam „Torii” od pierwszego numeru i przyznam szczerzę, że zawsze było to czasopismo, które imponowało mi szatą graficzną. Tak jest też do tej pory, kolorowe strony i zdjęcia są prawdziwą ozdobą magazynu. Tkwi w nich (w zdjęciach) pewne zagrożenie, a mianowicie odnoszę wrażenie, że z każdym numerem jest ich coraz więcej i zaczynają one przytłaczać wartość merytoryczną magazynu. Najlepszym przykładem jest recenzja filmu „Nasza młodsza siostra”, gdzie treści, w porównaniu do zdjęć, jest doprawdy bardzo mało. W konsekwencji może doprowadzić to do tego, że „Torii” zamiast kopalnią wiedzy o Japonii, stanie się kolorowym magazynem bez treści jak wszelkie pisemka dla kobiet za 1,3zł. Oczywiście na chwilę obecną zagrożenie jest jeszcze bardzo odległe tym niemniej warto o tym pomyśleć za wczasu. Warto też zwrócić uwagę na okładki, które w mojej skromnej opinii są nieco za cukierkowate. Z jednej strony przyciągają one wzrok, ale z drugiej są do siebie trochę podobne, a czasami wręcz...dziecinne. Mi osobiście – kończąc wątek jakości wydania - bardziej odpowiadałaby wersja klejona z grzbietem niż szyta, ale to już kwestia gustu, a także chyba łatwości produkcji.

Co z zawartością magazynu? Na początek moje najnowsze odkrycie. Jakiś czas temu pisałem, że tematy kulinarne są mi dalekie stąd też te strony są dla mnie najsłabszym elementem „Torii”. Pomyliłem się. Przyznaje się, bardzo się pomyliłem. W ostatnim numerze był, bowiem przepis na genialne onigirazu, z którego postanowiłem skorzystać. Efekt? Wyborny (patrz zdjęcie poniżej) i teraz z chęcią zaglądam do starszych numerów, aby tam szukać kulinarnych inspiracji. Mała prośba, aby przepisy te były pisane w sposób zrozumiały nawet dla takich, którzy z gotowaniem nie mają nic wspólnego, czyli jak najdokładniej i najbardziej obrazowo.



Poza tym najnowsza odsłona czasopisma to wszystko to za co cenię ten magazyn, czyli ogromna różnorodność tematyczna. Od buddyjskich świątyń, poprzez japońską modę a kończąc na relacji z japońskiej parady Doya Doya Matsuri. Nie sposób wymienić wszystkiego co znajduje się w czerwcowym numerze magazynu, bo do tego trzeba byłoby przywołać cały spis treści, ale odnajdą tu coś dla siebie zarówno miłośnicy poważnej historycznej tematyki jak i mniej poważnych wywiadów z gwiazdami muzyki czy kolorowej mody harajuku. Zresztą ostatni numer w dużej mierze zdominowany jest przez muzykę i kulturę. Są nie tylko recenzje i wywiady (zarówno z muzykami jak i z ilustratorką Yukari Fukudone), jest bardzo długi artykuł o zespole Buck-Tick, ale jest też ciekawa relacja z wizyty w muzeum Toei Uzumasa Eiga Mura. Tu jednak znów muszę wrócić do tej nieszczęsnej ilości miejsca poświęconego na tekst. Zagłębiając się w jakiś temat, chciałbym dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Zdarza się jednak tak, że zagadnienie nie jest rozwinięte w pełni, tj. podskórnie czuć, że można byłoby napisać więcej. Zdaje sobie sprawę, że autorzy są ograniczeni ilością znaków, natomiast pytanie czy nie lepiej byłoby zmniejszyć liczbę tematów, dając więcej miejsca na te, które do numeru trafią? Niestety nie wszystko (aczkolwiek pomysł świetny) da się załatwić bibliografią.

Być może trochę marudzę, i większości czytelników to nie przeszkadza, ale z racji wieku szukam w magazynach nie kolorowych zdjęć, choć te są zawsze ciekawe, ale interesujących artykułów i tekstów, nawet jeśli nie są na lśniącym papierze. Dlatego też, bardzo cenię sobie czarno-białe strony w „Torii”. Bardzo często tam są najciekawsze momenty, a wzroku i skupienia nie rozpraszają ilustracje.

Cenne nie tylko w 29 numerze, ale w każdym poprzednim również są też takie drobne wydawałoby się smaczki jak umieszczanie japońskiego zapisu poszczególnych słów czy wspomniane już wcześniej relacje osób, które na własne oczy widziały to o czym piszą. Właśnie takie elementy sprawiają, że po „Torii” sięgają nie tylko Ci, którzy z Japonią mają coś wspólnego od niedawna, ale też Ci, dla których przygoda ta trwa już od wielu wielu lat.



Ostatnią rzeczą, na którą należy zwrócić uwagę, co czynią nawet na okładce twórcy magazynu są konkursy. Tych jest co numer znaczna ilość, a że nagrody do zdobycia są zacne to i często biorę (do tej pory bez skutku) w nich udział.

Chcę też zwrócić uwagę na fakt, że od ostatniego numeru zmniejszyła się liczba opublikowanych reklam co wtedy wytknąłem w recenzji. Wtedy było ich bardzo dużo, tym razem jest nieco mniej i oby tak dalej, aż do jednej góra dwóch. Brawo!

Cóż, jak zawsze po lekturze magazynu, tak i tym razem, czuję ogromny niedosyt. Niedosyt, że już wszystko za mną, a na następny numer przyjdzie mi czekać kolejne trzy miesiące. Pomimo drobnych minusów, na które chciałem celowo zwrócić uwagę w tej szczególnej, bo konkursowej recenzji, „Torii” jest magazynem bardzo udanym, a dla miłośników Japonii z pewnością już w jakiejś mierze kultowym. W rękach redakcji i autorów jest to, aby status ten podtrzymać. Ja życzę powodzenia.


2 komentarze:

  1. Intryguje mnie ten magazyn, ale już za wiele rzeczy zbieram :C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to jest tylko raz na 3 miesiące więc warto ;)

      Usuń