czwartek, 4 sierpnia 2016

(Recenzja) Coś #1

Pulpowy magazyn „Coś na Progu”, ma za sobą niezwykle burzliwa historię. Pierwszy raz z tym czasopismem spotkałem się na MFKiG, kiedy chłopaki stali ze swoim skromnym stoiskiem obok Rafała Szłapy, który wówczas promował swojego „Blera”. Pamiętam, że zaproponowali mi oni zakup dwóch pierwszych numerów za jakieś grosze z czego nie skorzystałem. Teraz w mojej „Cosiowej” kolekcji brakuje mi tylko tych dwóch egzemplarzy ehh.






Od tego czasu w zespole redagującym pismo wydarzyło się dużo. Była dość głośna w środowisku kłótnia z Katarzyną Babis o „Tequillę”, nad która pracowała ona z redaktorem naczelnym „Cosia”. Były zapowiedzi magazynu wypełnionego starymi komiksami, który do tej pory się nie ukazał, choć jak ptaszki ćwierkają jest do tego bliżej niż wcześniej. W końcu był ebookowy (świetny i zauważony przez branżowy portal swiatczytnikow.pl) debiut magazynu, po którym nastąpiła...cisza. Bardzo długa cisza, podczas której mało kto spodziewał się, że pismo może jeszcze wrócić na rynek. A jednak stało się i w nieco zmienionej formie do rąk trafił niedawno najnowszy numer pisma.

Nie brakuje tu zresztą pewnego zamieszania, gdyż magazyn zmienił nazwę na „Coś”, numeracja została zresetowana, przez co jest to numer pierwszy, natomiast treść w dużej mierze pokrywa się z tym co czytelnicy dostali już poprzednio w formie ebookowej (stąd też pewnie w niektórych momentach teksty są już „przeterminowane”). Miejmy jednak nadzieję, ze tego typu zawirowania się zakończyły i teraz będzie już tylko lepiej. Choć jestem fanem tego czasopisma, zawsze doceniałem jego, nieco może, zinowy klimat i podejmowaną tematykę, a także zawsze wspierałem chłopaków to chcąc pozostać szczerym głośno muszę wyrazić swoje spore niezadowolenie restartem magazynu. I nie mam tu na myśli warstwy merytorycznej, o której nieco później, a o kwestiach technicznych, które niestety zostały dość brutalnie zawalone. Zanim konkrety to najpierw napiszę, że redakcja magazynu musi się postarać, aby jak najszybciej wszystkie te wpadki poprawić, gdyż naprawdę poziom pod tym względem poszedł mocno w dół, a niektóre elementy są absolutnie nie do zaakceptowania. Mam tylko nadzieję, i bardzo w to wierzę, że była to pojedyncza wpadka i teraz już wszystko będzie w jak najlepszym porządku.



Pierwsza rzecz – pewnie najbardziej dyskusyjna – to papier, na którym drukowany jest „Coś”. Choć wydaje się on grubszy, jest biały to jednak w mojej opinii jest gorszy od tego, na którym drukowane były poprzednie numery. Tamten, nieco pożółkły miał w sobie właśnie to „coś” czym nadawał charakteru tej pozycji. Doskonale wkomponowywał się w tematykę i taki zinowy charakter pisma. Do tego śnieżnobiałego nie mogę się przyzwyczaić. Zdaje sobie jednak sprawę, że akurat ten element może być dyskusyjny, gdyż to tylko kwestia gustu, a obiektywnie rzecz ujmując być może nawet i krok do przodu. I jeśli przy tym elemencie można się spierać czy jest lepiej czy gorzej tak takowej dyskusji nie może być przy jakości składu najnowszego „Cosia”. Ktoś tu grubo spartolił swoja robotę, że choćby wspomnę o momentami absolutnie nieczytelnych stronach przez zły dobór czcionki (niekiedy za gruba, często za mała), zbyt mocno podkreślone tło strony, przez co momentami ciężko jest się doczytać czy fatalną barwę czerni, która sprawia, że duża część ilustracji jest po prostu absolutnie nieczytelna, stając się czarną plamą. I jeśli jeszcze przy samych zdjęciach można na to machnąć ręką to jeśli w podobny sposób spieprzony jest komiks to już nie jest fajnie. A tak niestety jest w „Cosiu”, gdzie cała radość z lektury „Galeonu Przeznaczenia” zostaje nam odebrana przez fatalną jakość ilustracji. Drugi z umieszczonych komiksów, czyli dwie strony „Tequilli” boryka się natomiast z innym problemem, a mianowicie takim, że widoczna jest na nim pikseloza. Chłopaki od „Cosia” nie są debiutantami, mają już doświadczenie i, aż dziw bierze, że dopuścili do wydania takiego pisma. Zastanawiam się również czy nie warto byłoby ujednolicić wykorzystanej czcionki, gdyż obecnie panujący misz-masz wprowadza nieco chaosu i przypadkowości niekoniecznie będąc dobrym rozwiązaniem.



Jeśli jednak na moment zapomnimy o tych kwestiach to dalej jest już dużo lepiej. Pomijam fakt, że pismo zostało nieco pogrubione (brawo!) to teksty są w dalszym ciągu na wysokim poziomie i czyta się je z dużą dozą przyjemności. Pierwszy numer magazynu podjął się tematyki szalonych naukowców i to na nich jest ono głównie zbudowane. Nie chcę wymieniać teraz według mnie najlepszych, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale należy wspomnieć o ich dużej różnorodności. Autorzy tekstów skupiają się na wielu aspektach opierając się nie tylko na filmie, ale również grach, komiksach, muzyce czy autentycznych postaciach i wydarzeniach, czego doskonałym przykładem może być artykuł o...lobotomii. Jak to w „Cosiu”nie mogło też zabraknąć mocniejszych momentów grozy, czy kilku opowiadań w tym jednym z „uniwersum” „Projektu Tequilla”. Wspominam o tym dlatego, że rzuca ono nowe światło na przygody tej heroiny, a mianowicie poznajemy zapatrywania seksualne głównej bohaterki stworzonej przez Łukasza Śmigiela i Katarzynę Babis. W wydanym jakiś czas temu komiksie była o tym cisza, a tu fakt ten „atakuje nas” zaraz na wstępie.

Chyba pierwszy raz w historii magazynu mamy też do czynienia z dawką nagości. I żeby być dobrze zrozumianym nie ma jej tutaj dużo, natomiast pojawia się prezentując wdzięki niejakiej Edwige Fenech, której postać przybliżona zostaje na sam koniec czasopisma.

Powoli kończąc chciałbym wyróżnić dwa teksty, które są wisienką na „cosiowym” torcie. Pierwszy z nich to artykuł (a może bardziej wywiad) o Juliuszu Verne, a drugi to fragment odczytu Bolesława Prusa na temat wynalazców i ich odkryć. Ten drugi pochodzi z 1873 roku i pomimo upływu lat nadal nie stracił nic ze swojej aktualności. Trafny pomysł, aby przypomnieć teksty pochodzące z tak odległych nam lat.


Pomimo widocznych już na pierwszy rzut oka błędów, na których zresztą się skupiłem w tym tekście, „Coś” pozostaje czasopismem, do którego warto zajrzeć. Przyciąga już klimatyczna okładka z dwoma świetnymi ilustracjami (autorem jednej z nich jest Daniel Grzeszkiewicz), a w środku znajdziemy sporo czytania. Niech więc nie odstraszy Was to, że chłopakom podwinęła się noga przy kwestiach technicznych. Tak czy inaczej po magazyn warto zajrzeć, a redakcji życzę, aby już przy następnym numerze wszystko wróciło do normy. Powodzenia!

ps. w kolejnej recenzji skupie się już (mam nadzieję) tylko na warstwie tekstowej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz