Junji Ito powrócił! I to w zasadzie mogłoby wystarczyć za całą recenzję jego Reminy, która właśnie ukazała się w ramach Mega Mangi J.P.F-u. Swoją drogą to już ostatnia produkcja tego mangaki w serii, gdyż już jesienią rusza kolekcja horrorów Ito.
Żeby jednak nie było tak łatwo, patronat medialny w końcu nie „dostał się” za nic (a swoją droga to patronat, z którego jestem dotychczas najbardziej dumny), warto odnieść się w nieco bardziej rozbudowany sposób do tego tytułu.
Zacznę nieco nietypowo, bo od historii dodatkowej zamieszczonej po głównej opowieści. Już gdy autor tytułowej grafiki (liternictwa tytułu) wrzucił do sieci projekt pierwszej strony historii wiedziałem, że będzie to mocna rzecz. Pierwsze co przyszło mi na myśl, gdy spojrzałem na Miliardy Szwów to mocno (kolokwialnie rzecz ujmując) "schizowy", żeby nie powiedzieć chory film Ludzka Stonoga. Ten short jest równie mocny jak tamten obraz i zdecydowanie nie da się przejść obok niego obojętnie. Junji Ito potwierdził też w nim, że jest mistrzem w tworzeniu krótkich horrorów. Ogromne pokłony, aż do samej ziemi należą się wydawnictwu J.P.F. za to, że raczy nas w wydawanych przez siebie mangach Ito tego typu dodatkami. Może kiedyś doczekamy się jakiegoś ekskluzywnego i oddzielnego zbioru krótkich form autora? Jestem pewny, że to byłby hit wydawniczy. Miliardy Szwów opowiadają historię tragicznych wydarzeń, które dzieją się w jednym z japońskich miast. Dochodzi tam do serii zgonów, które łączy ze sobą to, że ciała pozszywane są ze sobą linką wędkarską... Jeden z bohaterów Michio, który od kilku lat nie wychodzi z domu, trafia w sam środek tego koszmaru, a zakończenie sprawi, że biedny chłopak już chyba nigdy więcej nie wyściubi nosa za drzwi swojego pokoju. To co powoduje, że ten tytuł jest taki dobry i tak mocny to brutalność i niesamowita realność ciał ukazanych w splecionych grupach. Końcowa scena przyprawia o niezliczone ciarki na plecach i gwarantuje wam, że długo o niej nie zapomnicie...
Czas jednak przejść do głównej historii, czyli Reminy. Pół żartem można napisać, że komiks ten traktuje o tym jak łatwo można zostać celebrytką i daje lekcję, że nie zawsze warto pchać się na afisz. Historię zadedykować można naszym "pseudocelebrytkom" i celebrytom, których wszędzie pełno, a którzy znani są tylko z tego, że są znani. Ci, którzy choć raz zajrzeli do kolorowej prasy czy na pewną stronę zapewne stwierdzą, że taka Remina (mam na myśli planetę) przydałaby się i nam, aby zrobić porządek z tymi gwiazdkami mającymi tak ogromne parcie na szkło. Ok, mniejsza o to, bo znów za daleko odleciałem, co jednak nie jest przypadkowe. Po lekturze Reminy zapewne nie ja jeden zadam sobie pytanie jak do cholery Ito wpada na takie pomysły?!
W niedalekiej przyszłości z tunelu czasoprzestrzennego wyłania się nowa planeta, którą odkrywa jeden z naukowców i nazywa właśnie Remina, na część swojej córki. Po tym wydarzeniu, popularność potomki naukowca rośnie lawinowo. Dziewczyna staje się sławna, jest zapraszana do studia na wywiady, powstają jej fancluby, a przy tym jej jedynym sukcesem i osiągnięciem jest tylko i wyłącznie to, że ma sławnego ojca, no i może jeszcze w grę wchodzi jej efektowny wygląd. Przypomina Wam to kogoś? Mi na myśl, nasuwa się jedna celebrytka-szafiarka, ale nie będę zdradzał o kogo chodzi, bo to nie byłoby poprawne politycznie ;) Wracając jednak do samej historii, szybko okazuje się, że nowa planeta nie jest do końca tym czym wydawała się być na początku, a ziemi zagraża ogromne niebezpieczeństwo. Ci, którzy do tej pory widzieli w Reminie ulubienice, naglę pragną ją zabić, oskarżając ją o to, że jest przyczyną wszelkiego zła i pojawienia się w pobliżu ziemi morderczej planety. Zarówno córka jak i sam naukowiec wpadają w gigantyczne tarapaty. Już sam początek ukazuje nam czego możemy się spodziewać po mandze. Otóż widzimy ukrzyżowaną Reminę, a wokół niej tłum płonących z nienawiści ludzi. Zaczyna się naprawdę wyjątkowo mocno. Tak też jest przez całą historię.
Remina - gwiazda piekieł to w moim przekonaniu s-f połączony z hororem. Nie jest to typowa opowieść grozy, ale niektóre ceny przyprawią czytelnika o mocniejsze bicie serca. Ito bardzo umiejętnie buduje napięcie i ukazuje zmiany w nastawieniu ludzi do Reminy. Najpierw uwielbiana, by po krótkim czasie stać się wrogiem publicznym numer jeden. Ci, którzy do tej pory byli jej oddani czy wręcz walczyli o nią, nagle stają po przeciwnej stronie barykady, a sprzymierzeńcami stają się zupełnie obcy ludzi. Do tego dochodzi jeszcze ciągłe zagrożenie ze strony tajemniczej planety.
Niektóre pomysły autora są naprawdę kuriozalne, ale w zaproponowanej przez niego konwencji się bronią. Nawet język planety (sic!), który otacza ziemię i ludzie latający ze względu na brak grawitacji nie dziwią tak mocno. Przewija się tu i ówdzie motyw spirali, która przecież tak znacząco ukazana została w innej mandze Ito, a może to tylko ja nadal ją wszędzie widzę po lekturze Uzumaki?
Niejako w tle tych głównych wydarzeń, rozgrywa się wiele innych równie intrygujących wątków. Wątek rodzinnej kłótni, przez którą jeden z potomków ucieka z domu staje się jednym z ważniejszych w całej historii, skupiając się na zakłamaniu rodziców, którzy nagle zapragnęli - z totalnie samolubnych pobudek - spotkać się z synem. Poszczególni bohaterowie to zresztą mocny punkt historii. Większość z nich jest naprawdę wyrazista i dająca się zapamiętać.
Jak zawsze, gdy za komiks odpowiada Ito ogromną zaletą są rysunki. Tak jest i tym razem, a dodatkowo jeszcze jego kreska chyba nigdy nie była tak realistyczna jak tym razem. Ból i strach wypisany na twarzy tytułowej bohaterki jest tak rzeczywisty, że mamy wrażenie, że wszystko dzieje się naprawdę. Mangaka podniósł też poprzeczkę jeśli chodzi o brutalność. Podczas, gdy w poprzednich tytułach śmierć nie była rzeczywista (a to zmutowane rekiny, a to wszelkiego rodzaju spirale) tak tutaj widzimy topienie, krzyżowanie czy wieszanie... Wszystko podane w realistycznej otoczce, która sprawia, że odbiera się go jeszcze dosadniej.
Te sceny i język, którego używają bohaterowie (nie unikają oni przekleństw) sprawia, że komiks zdecydowanie skierowany jest to nieco starszego czytelnika, jak zresztą każdy komiks Ito.
Czy jest więc coś za co należy się Japończykowi krytyka? Według mnie jest to komiks wyborny, natomiast zdaje sobie sprawę, że nie każdemu może on podejść. Mangaka ma naprawdę nieprawdopodobne pomysły i jego komiksy są z jednej strony charakterystyczne, a z drugiej specyficzne. Do mnie one zdecydowanie przemawiają. Czepiając się na siłę, można wskazać na otwarte zakończenie czy delikatne nieścisłości scenariuszowe. Autor nie wyjaśnia ostatecznie co się dzieje z jednymi z głównych bohaterów. Przyczepić się można też do tego, że część wydarzeń (jak kwestia zaginionego syna) jest nieco przewidywalna. Są to jednak tylko i wyłącznie drobnostki, które w żaden sposób nie wpływają na odbiór całości.
Podsumowując – jeśli gotowi jesteście na niemalże narkotyczną i chorą wizję autora, który daje upust swojej wyobraźni, o której większość z nas może tylko pomarzyć to Remina jest tytułem dla Was. W przeciwieństwie do poprzednich mang autora wydanych w Polsce, tutaj nie dostaniecie tyle obrzydzenia czy strachu, ale jest za to mocny klimat, zręcznie prowadzona akcja i kilka scen zapadających w pamięć na długo. Jeśli nawet to was nie przekonuje to jest przecież jeszcze historia dodatkowa, która sama w sobie jest doskonałym pretekstem do zakupu mangi. Polecam i chcę więcej.
Remina - gwiazda piekieł.
Scenariusz: Junji Ito
Rysunek: Junji Ito
Wydawnictwo: JPF - Japonica Polonica Fantastica
Wydanie I: 7/2014
Tytuł oryginalny: Jigokusei Remina
Liczba stron: 290
Format: A5
Oprawa: miękka w obwolucie
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
ISBN-13: 9788374713399
Cena z okładki: 33,99 zł
Żeby jednak nie było tak łatwo, patronat medialny w końcu nie „dostał się” za nic (a swoją droga to patronat, z którego jestem dotychczas najbardziej dumny), warto odnieść się w nieco bardziej rozbudowany sposób do tego tytułu.
Zacznę nieco nietypowo, bo od historii dodatkowej zamieszczonej po głównej opowieści. Już gdy autor tytułowej grafiki (liternictwa tytułu) wrzucił do sieci projekt pierwszej strony historii wiedziałem, że będzie to mocna rzecz. Pierwsze co przyszło mi na myśl, gdy spojrzałem na Miliardy Szwów to mocno (kolokwialnie rzecz ujmując) "schizowy", żeby nie powiedzieć chory film Ludzka Stonoga. Ten short jest równie mocny jak tamten obraz i zdecydowanie nie da się przejść obok niego obojętnie. Junji Ito potwierdził też w nim, że jest mistrzem w tworzeniu krótkich horrorów. Ogromne pokłony, aż do samej ziemi należą się wydawnictwu J.P.F. za to, że raczy nas w wydawanych przez siebie mangach Ito tego typu dodatkami. Może kiedyś doczekamy się jakiegoś ekskluzywnego i oddzielnego zbioru krótkich form autora? Jestem pewny, że to byłby hit wydawniczy. Miliardy Szwów opowiadają historię tragicznych wydarzeń, które dzieją się w jednym z japońskich miast. Dochodzi tam do serii zgonów, które łączy ze sobą to, że ciała pozszywane są ze sobą linką wędkarską... Jeden z bohaterów Michio, który od kilku lat nie wychodzi z domu, trafia w sam środek tego koszmaru, a zakończenie sprawi, że biedny chłopak już chyba nigdy więcej nie wyściubi nosa za drzwi swojego pokoju. To co powoduje, że ten tytuł jest taki dobry i tak mocny to brutalność i niesamowita realność ciał ukazanych w splecionych grupach. Końcowa scena przyprawia o niezliczone ciarki na plecach i gwarantuje wam, że długo o niej nie zapomnicie...
Czas jednak przejść do głównej historii, czyli Reminy. Pół żartem można napisać, że komiks ten traktuje o tym jak łatwo można zostać celebrytką i daje lekcję, że nie zawsze warto pchać się na afisz. Historię zadedykować można naszym "pseudocelebrytkom" i celebrytom, których wszędzie pełno, a którzy znani są tylko z tego, że są znani. Ci, którzy choć raz zajrzeli do kolorowej prasy czy na pewną stronę zapewne stwierdzą, że taka Remina (mam na myśli planetę) przydałaby się i nam, aby zrobić porządek z tymi gwiazdkami mającymi tak ogromne parcie na szkło. Ok, mniejsza o to, bo znów za daleko odleciałem, co jednak nie jest przypadkowe. Po lekturze Reminy zapewne nie ja jeden zadam sobie pytanie jak do cholery Ito wpada na takie pomysły?!
W niedalekiej przyszłości z tunelu czasoprzestrzennego wyłania się nowa planeta, którą odkrywa jeden z naukowców i nazywa właśnie Remina, na część swojej córki. Po tym wydarzeniu, popularność potomki naukowca rośnie lawinowo. Dziewczyna staje się sławna, jest zapraszana do studia na wywiady, powstają jej fancluby, a przy tym jej jedynym sukcesem i osiągnięciem jest tylko i wyłącznie to, że ma sławnego ojca, no i może jeszcze w grę wchodzi jej efektowny wygląd. Przypomina Wam to kogoś? Mi na myśl, nasuwa się jedna celebrytka-szafiarka, ale nie będę zdradzał o kogo chodzi, bo to nie byłoby poprawne politycznie ;) Wracając jednak do samej historii, szybko okazuje się, że nowa planeta nie jest do końca tym czym wydawała się być na początku, a ziemi zagraża ogromne niebezpieczeństwo. Ci, którzy do tej pory widzieli w Reminie ulubienice, naglę pragną ją zabić, oskarżając ją o to, że jest przyczyną wszelkiego zła i pojawienia się w pobliżu ziemi morderczej planety. Zarówno córka jak i sam naukowiec wpadają w gigantyczne tarapaty. Już sam początek ukazuje nam czego możemy się spodziewać po mandze. Otóż widzimy ukrzyżowaną Reminę, a wokół niej tłum płonących z nienawiści ludzi. Zaczyna się naprawdę wyjątkowo mocno. Tak też jest przez całą historię.
Remina - gwiazda piekieł to w moim przekonaniu s-f połączony z hororem. Nie jest to typowa opowieść grozy, ale niektóre ceny przyprawią czytelnika o mocniejsze bicie serca. Ito bardzo umiejętnie buduje napięcie i ukazuje zmiany w nastawieniu ludzi do Reminy. Najpierw uwielbiana, by po krótkim czasie stać się wrogiem publicznym numer jeden. Ci, którzy do tej pory byli jej oddani czy wręcz walczyli o nią, nagle stają po przeciwnej stronie barykady, a sprzymierzeńcami stają się zupełnie obcy ludzi. Do tego dochodzi jeszcze ciągłe zagrożenie ze strony tajemniczej planety.
Niektóre pomysły autora są naprawdę kuriozalne, ale w zaproponowanej przez niego konwencji się bronią. Nawet język planety (sic!), który otacza ziemię i ludzie latający ze względu na brak grawitacji nie dziwią tak mocno. Przewija się tu i ówdzie motyw spirali, która przecież tak znacząco ukazana została w innej mandze Ito, a może to tylko ja nadal ją wszędzie widzę po lekturze Uzumaki?
Niejako w tle tych głównych wydarzeń, rozgrywa się wiele innych równie intrygujących wątków. Wątek rodzinnej kłótni, przez którą jeden z potomków ucieka z domu staje się jednym z ważniejszych w całej historii, skupiając się na zakłamaniu rodziców, którzy nagle zapragnęli - z totalnie samolubnych pobudek - spotkać się z synem. Poszczególni bohaterowie to zresztą mocny punkt historii. Większość z nich jest naprawdę wyrazista i dająca się zapamiętać.
Jak zawsze, gdy za komiks odpowiada Ito ogromną zaletą są rysunki. Tak jest i tym razem, a dodatkowo jeszcze jego kreska chyba nigdy nie była tak realistyczna jak tym razem. Ból i strach wypisany na twarzy tytułowej bohaterki jest tak rzeczywisty, że mamy wrażenie, że wszystko dzieje się naprawdę. Mangaka podniósł też poprzeczkę jeśli chodzi o brutalność. Podczas, gdy w poprzednich tytułach śmierć nie była rzeczywista (a to zmutowane rekiny, a to wszelkiego rodzaju spirale) tak tutaj widzimy topienie, krzyżowanie czy wieszanie... Wszystko podane w realistycznej otoczce, która sprawia, że odbiera się go jeszcze dosadniej.
Te sceny i język, którego używają bohaterowie (nie unikają oni przekleństw) sprawia, że komiks zdecydowanie skierowany jest to nieco starszego czytelnika, jak zresztą każdy komiks Ito.
Czy jest więc coś za co należy się Japończykowi krytyka? Według mnie jest to komiks wyborny, natomiast zdaje sobie sprawę, że nie każdemu może on podejść. Mangaka ma naprawdę nieprawdopodobne pomysły i jego komiksy są z jednej strony charakterystyczne, a z drugiej specyficzne. Do mnie one zdecydowanie przemawiają. Czepiając się na siłę, można wskazać na otwarte zakończenie czy delikatne nieścisłości scenariuszowe. Autor nie wyjaśnia ostatecznie co się dzieje z jednymi z głównych bohaterów. Przyczepić się można też do tego, że część wydarzeń (jak kwestia zaginionego syna) jest nieco przewidywalna. Są to jednak tylko i wyłącznie drobnostki, które w żaden sposób nie wpływają na odbiór całości.
Podsumowując – jeśli gotowi jesteście na niemalże narkotyczną i chorą wizję autora, który daje upust swojej wyobraźni, o której większość z nas może tylko pomarzyć to Remina jest tytułem dla Was. W przeciwieństwie do poprzednich mang autora wydanych w Polsce, tutaj nie dostaniecie tyle obrzydzenia czy strachu, ale jest za to mocny klimat, zręcznie prowadzona akcja i kilka scen zapadających w pamięć na długo. Jeśli nawet to was nie przekonuje to jest przecież jeszcze historia dodatkowa, która sama w sobie jest doskonałym pretekstem do zakupu mangi. Polecam i chcę więcej.
Remina - gwiazda piekieł.
Scenariusz: Junji Ito
Rysunek: Junji Ito
Wydawnictwo: JPF - Japonica Polonica Fantastica
Wydanie I: 7/2014
Tytuł oryginalny: Jigokusei Remina
Liczba stron: 290
Format: A5
Oprawa: miękka w obwolucie
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
ISBN-13: 9788374713399
Cena z okładki: 33,99 zł
szacuneczek! chyba przez ciebie ja przeczytam ^___^ ;)
OdpowiedzUsuńCzytałem Uzumaki i Gyo. Jakoś nie powaliły mnie na kolana, ale miały swoje momenty (kobiety-komarzyce z wiertłami to najfajniejszy motyw jaki widziałem w komiksowych horrorach w ogóle). Po tej recenzji wiem, że po Reminę sięgnę, ale chyba najbardziej zaintrygowała mnie ta historyjka poboczna ;p.
OdpowiedzUsuńPowitać. Cieszę się, że zainteresowaliście się tym tytułem. Naprawdę warto. No i czekam na Wasze opinie już po lekturze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
"Remina" bardzo mi się podobała i po słabym "Black Paradoksie" powitałam ją z otwartymi ramionami:).
OdpowiedzUsuńChyba tylko Ito mógł wpaść na pomysł by połączyć motyw s-f (dość "umownego" ale jednak) ze średniowiecznym polowaniem na czarownice! Podczas lektury zabawa jest przednia. Oczywiście o ile nie traktujemy wszystkiego śmiertelnie poważnie (w końcu to Ito;P). Pod koniec trochę "odleciał" (i to dosłownie) jak to on:D. A zakończenie mi się podoba, lubię sposób w jaki Ito kończy swoje mangi, pozostawiając czytelnikowi otwartą furtkę na domysły "co było dalej" (dobra, w "Paradoksie" przesądził). Jedno tylko nie było w tej mandze zabawne i czego nie mogłam traktować "z przymrużeniem oka": tortury, jakie zadawał Reminie wściekły tłum. Te sceny na długo pozostaną w mojej pamięci...
Paradoksalnie, pomimo braku takiego natłoku obrzydliwości, jak chociażby w "Gyo" czy "Uzumaki", uważam "Reminę" za najstraszniejszą opowieść Ito, jaką dotąd przeczytałam. Jestem bardzo podatna na motywy końca świata i zagrożeń z kosmosu (bardzo lubię takie filmy:)).
Co do historyjki bonusowej, to się z Tobą nie zgodzę. Uważam, że "Miliardy Szwów" to zmarnowany potencjał... Pomysł był niewątpliwie oryginalny i gdyby zrobić z tego coś dłuższego, mógłby powstać naprawdę ciekawy tytuł. W obecnej postaci zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, w fabule jest zbyt wiele dziur, a całość jest nieprawdopodobna (chodzi mi o sposób dokonywania zbrodni) i nielogiczna. Szkoda bo zapowiadało się nieźle.
Witaj ponownie ninna :) dawno Cię nie było. Nie czytujesz mang Taigi? :)
UsuńIto odpływa w każdej swojej mandze. Facet ma niesamowitą wyobraźnię stąd też jego mangi tak dobrze się czyta.
Co do tortur, to zabrzmi dziwnie, mi się podobały te scene. Wzmacniały klimat właśnie przez swój realizm.
Ja chyba wolę zamknięte zakończenia. Czasami warto jest pokombinować "co było dalej", ale w tym wypadku chyba wolałbym dostać je jak na tacy.
Moim zdaniem Uzumaki było straszniejsze, ale właśnie ze względu na realizm niektórych scen Remina jest zaraz po niej, a przed pozostałymi.
Miliony szwów - pewnie, że mogłaby to być genialna manga "pełnometrażowa" ale w moim przekonaniu broni się również jako szort. Nie chodzi tu o realizm i wyjaśnienie każdego motywu, ale o szok, ktory powoduje u czytelnika. Sceny ukazanych ciał są niesamowite, a już ostatnie kadry to miazga.
Dzięki za komentarz i pisz częściej ;)
Pozdrawiam
Od Tajgi zbieram tylko Petsy, których ostatni tom wyszedł ho-hooooo temu;p.
Usuń