czwartek, 4 marca 2021

(Recenzja) Akira Toriyama, Toyotarou - Dragon Ball Super #10

No i potwierdziło się - dziesiąta odsłona „Dragon Ball Super” to celny strzał właśnie w przysłowiową „dziesiątkę”, co nieśmiało sugerowałem przy okazji recenzji poprzedniego tomiku. Już wówczas bowiem wydawało się, że przed nami imponująca rozmachem wojna o ocalenie żyć wielu mieszkańców i całych zamieszkiwanych przez nich planet. Zajawka walki naszego duetu Vegeta – Son Goku zwiastowała, że będzie się działo i dawała jednocześnie nadzieję, że kilka kolejnych tomików będzie prawdziwą jazdą bez trzymanki. Zdradzę już na wstępie, że nadzieje zostały spełnione. Dziś krótko o tym, na co możecie liczyć podczas lektury dziesiątej części serii Akiry Toriyamy i Toyotarou.


Przypomnijmy, że w poprzedniej części zakończył się wielki turniej sztuk walki i już za chwilę wszechświat stanął przed ogromnym zagrożeniem ze strony niejakiego Moro, który to wyrwał się po wielu latach z więzienia. Strach przed nim jest tak duży, że nasi bohaterowie sięgają po swoją tajną broń (nie zdradzę jaką), ale jednocześnie starają się je zażegnać także we własnym zakresie. Jak zapewne pamiętacie, wraz z nimi trafiamy na Namek i to tam – w głównej mierze – toczy się akcja odsłony dziesiątej. Odsłony, w której dochodzi do starcia naszego dzielnego duetu z przepotężnym arcyłotrem. Starcia nietypowego i zaskakującego co jest pierwszym plusem tego tomiku. Dlaczego zaskakującego? Ano dlatego, że nie spotkacie się tutaj z klasycznym układem: walka, kłopoty i przegrywanie tych dobrych i na końcu rozwalenie wroga. Toriyama stosuje inne rozwiązania, co sprawia, że ta pełna dynamiki odsłona dodatkowo jeszcze wywołuje w czytelniku efekt pozytywnego zaskoczenia i świeżości. To, co dzieje się w dalszej części mangi również podkręca tempo. Mangaka miał fajny pomysł na obecnego „wszechłotra”, dzięki czemu śledzimy przemyślane i świeże spojrzenie na zasadniczo to samo co do tej pory. Niby to bowiem znów sieczka z „jeszcze większym i jeszcze mocniejszym”, ale podana w smakowitym sosie, który nie powoduje niestrawności, a po prostu smakuje.

Warto również podkreślić, że pomimo faktu, iż nie brakuje tu dynamicznych i efektownych walk i pojedynków wojowników, to mamy też niewymuszone problemy naszych fighterów oraz naprawdę dużą dawkę dramatyzmu, gdyż Japończyk nie boi się uśmiercać niewinnych (których pewnie następnie wskrzesi, ale to już inna opowieść). Sam Moro też jest postacią intrygującą, nie odkrywa wszystkich kart od razu, dzięki czemu ciekawi jesteśmy jego motywacji, a poza tym, że wzbudza w nas niechęć swoją bezwzględnością, to jeszcze też nas intryguje, dołączając do panteonu najciekawszych łotrów świata „Dragon Ball”.

W dziesiątym tomiku wydarzyło się naprawdę dużo, śledzenie zmagań z Moro przyprawiało momentami o ciarki, nie brakowało dynamicznych walk i pomysłowych zwrotów akcji. Finał również jest odpowiedni, tzn. podtrzymuje nasze zaciekawienie tym, co się ma stać dalej, więc można uznać, że tom dziesiąty to kawał dobrej historii i potwierdzenie wysokiego poziomu serii.

Dragon Ball Super #10

Wydawnictwo: J.P.Fantastica
Język wydania: Polski
Format: B6 (12cm x 17cm)
Oprawa: miękka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz