Druga sprawa, którą warto podkreślić na początku to to, że nawet jeśli oglądaliście anime, to nadal powinniście zajrzeć do mangi, gdyż akcja toczy się tu nieco inaczej niż w animowanym pierwowzorze. Macie więc pretekst, aby po raz kolejny brać udział w całej akcji i zagłębić się – nomen omen – w wykreowany świat.
Na wstępie wspomniałem o „NGE” i podobieństwie z „Darling…”. Otóż wymienione powyżej to tak naprawdę jedyna wspólna rzecz. Tak, pilotami są dzieci (to bardzo ważna kwestia) i tak zasiadają oni za sterami mechów, ale zarówno klimat, jak i cała historia jest już zupełnie inna. Podczas gdy w „Evangelionie” mieliśmy poważne, niemalże biblijne treści i ciężkie tematy, tak tutaj całość potraktowana jest bardzo lekko, erotycznie i z atmosferą wszechobecnej akcji. To całkowicie inne spojrzenie na mechy, co najbardziej widoczne i niemalże symboliczne jest podczas momentów, w których dzieciaki zasiadają za sterami tych robotów. Kto nie skojarzył tego z…seksem niech pierwszy rzuci kamień. Naprawdę, już dawno nie widziałem tak pokręconego pomysłu nawet w mangach, które z tego typu rzeczy są przecież znane. Nie, zdecydowanie to nie jest „NGE”. Aby mieć z głowy raz na zawsze kontrowersje, wspomnę też, że wzbudzić niesmak czy tanią sensację może fakt, że pilotami – zwanymi tutaj „pręcikami” – są dzieci, a nie brakuje scen o seksualnym podtekście, dużej dawki erotyki i nagości. Często spoglądamy na pośladki czy nagie piersi, a autor ma mnóstwo pretekstów, żeby wrzucić do mangi ecchi. I tak jest w obydwu pierwszych tomikach (zobaczcie klimatyczne pierwsze kolorowe strony mangi) więc trudno przypuszczać, aby miało się to zmienić w przyszłości. Tak, dzieci i seks to niefortunne połączenie, ale z drugiej strony nigdzie nie pada wiek bohaterów, a japoński komiks to japoński komiks i o jego specyfice nie sposób zapomnieć. Aha, pamiętajcie też, że to, co dostaniecie to erotyka nie pornografia.
Nie samym ecchi jednak „Darling…” żyje, o czym przekonacie się podczas lektury pierwszych dwóch tomików. Poza tym elementem, mamy tutaj naprawdę sporo dynamicznych pojedynków między mechami, rozmyślań nad swoim życiem i przydatnością dla społeczeństwa czy w końcu ciekawe relacje – niekoniecznie przyjazne – między poszczególnymi bohaterami. Sam pomysł, aby w jednym mechu były dwie osoby, również dodaje jej kolorytu, gdyż potęguje nastrój poprzez różnorodne charaktery poszczególnych postaci, które są podkreślane przez autora. Jeśli natomiast chodzi o fabułę, to można ją streścić krótko. Dzieci w swoich mechach, muszą walczyć z innymi robotami, które chcą zniszczyć świat. Jeden z nich - niejaki Hiro – ma problem z pilotowaniem, co się zmienia, gdy poznaje pewną dziewczynę z rogami, która kryje nielichą tajemnicę. To tyle, bo przez pierwsze dwa tomiki głównie zapoznajemy się z realiami, ale też obserwujemy pierwszą walkę z Kyoryu. Pytanie, jaki pomysł jest na dalszy ciąg akcji? Anime nie oglądałem, więc jest to dla mnie zagadka, którą chcę rozwiązać.
Dwa pierwsze tomiki zachęcają do dalszej przygody z serią. Jasne, nie jest to tytuł specjalnie poważny, a do tego naprawdę specyficzny i nie każdy się w tej specyfice odnajdzie, ale zauważyłem, że Waneko ostatnio „idzie” w takie klimaty więc zapotrzebowanie na nie musi być. I fajnie, bo oprócz poważnych treści dostajemy też lekkie, humorystyczne mangi, w których jest mnóstwo akcji, bohaterowie nie są przy tym jednowymiarowi i płascy, a co za tym idzie lektura takiego „Darling…” to przyjemność i niczym nieskrępowana rozrywka. Cieszy też, to, że nie brakuje w niej pojawiających się tajemnic czy zwrotów akcji, a i wspomniane relacje między postaciami gwarantują nam przyzwoity poziom. Tak, zdecydowanie „Darling…” jest mangą rozrywkową i lekką, ale nie prostacką (i to pomimo tego dziwnego pomysłu na połączenie pilota z mechem…) historią, doskonałą jako lektura na rozluźnienie i odstresowanie dzięki zawartości dynamiki na przestrzeni każdej planszy.
Te są równie przyzwoicie narysowane. Warto zwrócić uwagę na niezłe rysunki i sceny walki między Franxxami a Kyoryu, które są atrakcyjne dla oczu czytelnika. Szczególnie ciekawie prezentują się wrogowie Franxxów, gdyż te z kolei wyglądają jak połączenie Evy z Gundamem (a w zasadzie Gunpla) ukazanym w SD… Poza tym dostajemy pozytywnie oceniany standard, który znamy z innych mang. Na planszach dużo się dzieje, nie ma za dużo wolnych przestrzeni, a bohaterowie są standardowi w swoim wyglądzie, czyli wielkie oczy i duże inne atrybuty… Tak, zarówno piersi, jak i pośladki odgrywają w tej mandze dużą rolę więc i na planszach zajmują sporo miejsca, tworząc taki pieprzny klimat opowieści. Nie dziwi więc oznaczenie +18, które widnieje na każdym tomiku mangi.
Czy pierwsze dwa tomiki zachęcają do tego, aby wrócić? Jak już wspomniałem wyżej według mnie tak. Jeśli nie odrzuca was specyfika tego tytułu, to dajcie mu szansę, gdyż może się on odwzajemnić przyjemną lekturą, w której mnóstwo jest dynamicznych scen, efektownych pojedynków, rywalizacji ludzkiej czy tych tzw. momentów. „Darling…” to z jednej strony uczta dla oczu, gdzie podziwiać można piękne postaci kobiece, a z drugiej porządne danie główne w postaci głównego wątku, który się rozwija z odcinka na odcinek i który kryje zapewne jeszcze sporo tajemnic do odkrycia. Pozostaje się cieszyć, że starsi czytelnicy dostają tytuły dla siebie, aczkolwiek pamiętajcie, że +18 odnosi się do scen erotycznych, a nie poważnych treści, których manga się podejmuje.
Ps. Jeśli zastanawiacie się skąd w tytule to „Darling…” to dwa pierwsze tomiki przyniosą wam w dużej mierze odpowiedź na wasze wątpliwości.
Darling in the FRANXX tom 1 i 2
Scenariusz: Kentaro Yabuki
Rysunki: CODE:003
Wydanie: I
Data wydania: 04.2021
Wydawnictwo: Waneko
Druk: cz-b
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Waneko
Cena: 22,99 zł
Tekst powstał na potrzeby portalu paradoks.net.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz