Dużo ciepłych słów padło już z mojej strony na temat kontynuacji „Battle Angel Ality”. Im dalej w las, tym się w swoim przekonaniu utwierdzam. Mangaka tworzy pełnoprawną opowieść. Nie jest to absolutnie odcinanie kuponów od kultowej pierwszej odsłony, a rozwinięcie wątków i jednocześnie ukazanie zupełnie nowych, z dodatkowym wprowadzeniem nowych bohaterów. Przy okazji recenzji trzeciego tomu pisałem, że jest to trochę taki „Dragon Ball” w świecie „Ality”. Argumentowałem to tym, że obserwujemy galaktyczny turniej sztuk walki, który przywodzi na myśl historię Akiry Toriyamy (ok, nie tylko w „DB” jest taki motyw), i w którym naprawdę dużo się dzieje pod względem dynamiki pojedynków czy samych postaci biorących w nim udział. W tomie czwartym jest nam dane obserwować dalsze zmagania wojowników. Zmagania, w których nie brakuje efektownych starć, zwrotów akcji czy nietypowych rozwiązań. Czytając tę odsłonę w głównej mierze mangaka – ale i oczywiście my sami – skupiamy swoją uwagę na tym bitewniaku, ciesząc oko naprawdę efektownymi i pełnymi dynamiki planszami. Jest więc energicznie i bez żadnej zbędnej nudy. Wszystko to zmienia się w kolejnym, czyli piątym już z kolei, tomie serii. Tutaj owszem, nadal mamy okazję śledzić zmagania zawodników i prowadzone przez nich walki, ale Yukita Kishiro dodaje tutaj dużo, naprawdę dużo, więcej. Tworzy w tym tomie „historię w historii”, kieruje swoją uwagę ku wcześniejszym zdarzeniom, odkrywając naprawdę dużo kart z historii Ality. Tym samym jest to tom, w którym fani uniwersum poczują się, jak w domu, gdyż dowiedzą się dużo nowych rzeczy o Alicie i jej genezie. Japończyk podaje te odpowiedzi w sposób niezwykle przemyślany – co jest swoją drogą cechą charakterystyczną tytułu, że choćby wspomnę o wszelkiego rodzaju przypisach czy wyjaśnieniach na końcu tomu – angażując w pełni uwagę czytelnika. To jednak nie koniec peanów pochwalnych, gdyż poza samą Alitą, mnóstwo czasu antenowego otrzymują też inni bohaterowie, biorący udział w tej serii. Mangaka ukazuje nam genezy części z zawodników biorących u w turnieju. A, że robi to w sposób niesamowity, to po pierwsze każdy taki wątek śmiało mógłby służyć jako krótki spin-off (tak jest bogaty w szczegóły), a po drugie to nadaje samej serii niesamowitej głębi. Naprawdę postaci, którym poświęca czas artysta, są interesujące, a ich historia wyborna więc niekiedy bywa tak, że to te „genezy” stają się najważniejszym elementem opowieści. Jakby nadal było wam mało, to w piątej odsłonie mangaka znacząco pcha do przodu główny wątek. Zastanawiam się, jak Japończyk to wszystko upchał na przestrzeni jednego tomu i w jaki sposób udało mu się to zrobić tak zręcznie. Zręcznie na tyle, że piąty tom historii jest jego dotychczasowym najlepszym.
Czy w kwestii rysunków się coś zmieniło? Myślę, że nie i jest to powód do radości, gdyż te od samego początku stoją na najwyższym poziomie i radują oczy. Siłą rzeczy, mając w pamięci charakter mangi, pełne są one dynamiki i efektownych scen walk. To, co z kolei chciałbym podkreślić i dodatkowo wyróżnić to fakt, jak pomysłowe są postaci biorący udział w turnieju nie tylko pod względem charakteru, ale i ich wyglądu. Cóż, świetnie to wszystko wygląda.
Jeśli do tej pory nie czytaliście „Ality” to piąty, a głównie szósty tom mangi jest z pewnością tym elementem, który powinien was do tego przekonać. Japończyk wykazał się ogromnym talentem i ukazał swoje uniwersum ze wszech miar różnorodnie. Polecam waszej uwadze, choćby po to, by przeczytać ten genialny tom.
Ps. Standardowo też bardzo polecam wam dodatkowe historie dołączone do tomów. Szczególnie ta z piątej odsłony robi wrażenie, gdyż możemy obserwować dzieło mangaki z roku 1984. Polecam i de facto same te historie pokazują, jak wyborne jest to wydanie serii. Wyborne, gdyż te niby krótkie historie, same w sobie zasługują na lekturę, więc dostajemy mnóstwo świetnego mangowego „contentu”. Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz