Przyznaje się bez bicia, że nigdy nie byłem fanem serii o Kapitanie Żbiku. Jakoś tak szał na ten komiks choćby z uwagi na wiek mnie ominął, a później już – przy wznowieniach — historia nie trafiała do mnie za bardzo. Bez dwóch zdań jest to jednak tytuł kultowy, tytuł, na którym wychowały się kolejne pokolenia Polaków czytających komiksy. Jest to tytuł, który do dziś robi furorę i inspiruje kolejne rzesze komiksowych twórców. Przykłady? Proszę bardzo. Wznowienia Ongrysa i to wydawane w niebanalnej formie – mam tu na myśli m.in. tzw. blanki – to jeden najbardziej jaskrawy przykład, aczkolwiek niejedyny. „Kapitan Ewicz” czy „Wydział VII” to z kolei przykłady inspiracji rzeczoną serią. I jeśli wam nadal mało, to właśnie do tego niemałego przecież grona (nie wszystkich tutaj wymieniłem) dołączył kolejny zeszyt i następna historia (być może nawet przerodzi się to w serię), przy której znów „ręce maczało” Wydawnictwo Ongrys. Wydawnictwo, które robi naprawdę dużo, aby pamięć o Żbiku nie umarła.
Komiks, o którym piszę to „Kapitan Szpic i wielki cyrk”, którego autorami są mało jeszcze znane osoby w środowisku pod postacią rysownika Artura Ruducha i scenarzysty Daniela Koziarskiego. I jeśli jeszcze ten pierwszy ma już za sobą pierwsze komiksowe szlify, tworząc m.in. zeszyt o legendach Śremu z okazji 760. rocznicy jego urodzin, tak dla drugiej z wymienionych osób jest to absolutny wydawniczy debiut. Pojawia się świeża krew więc i liczyć można było przed lekturą komiksu na jakieś pozytywne zaskoczenie. I cóż, może za zaskoczenie tego uznać nie można, natomiast już na pierwszy rzut oka łatwo dostrzec czym obydwaj autorzy się inspirowali. Tak, zgadliście – „Kapitanem Żbikiem”. Format zeszytu, okładka nawiązująca do ongrysowych wydań tej serii, ale i wykreowane postacie. Wiele elementów, każe fanom Żbika poczuć się jak w domu, co z pewnością jest dużą zaletą tej historyjki. Kapitan to jednak niejedyna inspiracja twórców, dostrzec można i inne z kultowych dawnych polskich komiksów, że choćby Tadeusza Baranowskiego tutaj przedstawię. Zeszyt ten to taka historia z mnóstwem nawiązań do klasyki polskiego komiksu i wyłapywanie ich sprawić może ogromną frajdę.
Oczywiście nie samymi smaczkami komiks żyje, więc i fabuła i rysunki się znajdą, a i rolę do odegrania mają dość dużą. Więc o co w ogóle w tym całym zamieszaniu (i zamieszanie to nie jest w tym wypadku słowo przypadkowe) chodzi? Ano mamy tutaj małe miasteczko, w którym dochodzi do serii kradzieży, a na pewnym harcerskim obozie jego uczestnicy stają się mimowolnymi świadkami „kąpieli w cemencie” rodem z gangsterskich filmów. Dodam tylko, że pojawiają się też obcy, przybysze z innej planety, co tylko dopełnia tego wykręconego i dość szalonego scenariusza. Nasz dzielna ehm milicja musi się rozprawić z szajką, a że lotni w swojej dziedzinie nie są, to i sprawa mocno się komplikuje. A my? My, jako czytelnicy obserwujemy zmagania nieogarniętych stróżów ładu publicznego i raz za razem śmiejemy się pod nosem. Bo właśnie tak skonstruowana jest ta historia, że fabuła gna na złamanie karku, a humor i dowcip aż wylewa się z każdej kolejnej strony. Nie jest to więc pełna powagi opowieść, a raczej jeden wielki gag. Żart, który nieustannie bawi czytelnika. Mnóstwo tu mrugnięć okiem do fanów polskich komiksów, jeszcze więcej bardzo bezpośrednich żartów czy to sytuacyjnych, czy słownych związanych z dokładnym odbieraniem słów (jeśli mowa o „Bocianie” to na myśli jeden policjant miał pseudonim, a drugi hmm… a zresztą sami zobaczycie), które mnie niesamowicie bawią. Dzieje się tu naprawdę wiele, więc mkniemy przez kolejne fazy prowadzonego śledztwa aż do samego jego zakończenia (czyżby?). I choć to bardzo lekka, humorystyczna opowieść to warto też mieć na uwadze, że raczej dla starszego czytelnika. W dużej mierze to on odczyta poukrywane „easter eggi”, ale też nie brakuje tu pewnej namiastki baaardzo delikatnej rubaszności, a blondynki dysponują naprawdę niezłymi walorami.
Wspomniałem o tym, że komiks jest przeznaczony dla nieco starszego czytelnika nieprzypadkowo. Jego oprawa graficzna może nieco zmylić, a zeszyt powędrować w ręce bardzo młodego czytelnika. Otóż bowiem Artur Ruducha popełnił komiks niezwykle kolorowy, barwny i z kreską rodem z komiksów dla najmłodszych w stylu wspomnianego wcześniej Tadeusza Baranowskiego. Nie da się ukryć, że wyszło mu to naprawdę świetnie, a całość od pierwszego wejrzenia przyciąga wzrok czytelnika. Jest „cartoonowo”, przyjaźnie i niezwykle optymistycznie co wzmacnia i tak fajną i niesamowicie lekką atmosferę opowieści. Jak na debiutanta, całość wyszła bardzo ok, narysowane postaci są przyjemne i każda z nich jest inna od reszty, przez co łatwo je odróżnić co pokazuje też, że rysownik ma głowę pełną pomysłów. Przyjemnie ogląda się zróżnicowane drugie plany i dynamiczne ujęcia umieszczone w kadrach. Obydwaj autorzy dogadali się ze sobą świetnie, dzięki czemu efekt jest tak dobry, a rysunki pasują do koncepcji lekkiej historii. Miłośnicy starej szkoły będą usatysfakcjonowani, a pozostali powinni się dobrze bawić, przy jaki stylu prezentuje Ruducha.
„Kapitan Szpic i wielki cyrk” jest więc ciekawą propozycją i niezłą odskocznią od wszystkich poważnych rzeczy, które ukazują się na polskim rynku wydawniczym. Krótka i bardzo niezobowiązująca rozrywka pod postacią tego zeszytu, powinna zadowolić dużą część czytelników, którzy sięgną po ten zeszyt. Dodatkowy punkt do oceny za świetne nawiązania do innych serii, ciekawą interpretację kultowych tytułów i pomysłową inspirację nimi, która nie przerodziła się w zwykłą zrzynkę. Ja się bawiłem dobrze, śmiałem jeszcze częściej, więc zachęcam – jeśli będziecie mieli możliwość – do zajrzenia do tego komiksu. Może on was pozytywnie zaskoczyć.
„Kapitan Szpic i wielki cyrk”
scenariusz: Daniel Koziarski, Artur Ruducha
rysunki i kolory: Artur Ruducha
liczba stron: 32
format: 165 x 235
oprawa: broszurowa
druk: kolor
papier: kredowy
ISBN: 978-83-65803-33-7
Wydanie: I
cena: 19,99 zł
Tekst opublikowano pierwotnie na portalu paradoks.net.pl
Zapowiada się kawał świetnej lektury :D
OdpowiedzUsuń