O początki w „komiksowie” i co uznać za debiut zapytałem autora:
„Mariusz Moroz: I jest to pytanie dosyć trudne. Właściwie za taki mój poważny „debiut” uważam jednak album „Pani Twardowska i inne opowieści” wydany zupełnie niedawno przez Wydawnictwo Kameleon, chociaż z komiksami i rysowaniem komiksów związany jestem od bardzo wielu lat. Najstarsze, narysowane przeze mnie plansze mam gdzieś w szufladach z początków lat 90. XX wieku. Wcześniejsze, a było ich naprawdę wiele, nie zachowały się. Z reguły zawsze rysowałem komiksy raczej dla siebie, „bo akurat coś się wymyśliło”… Czasami jakieś pojedyncze prace wysłałem do różnych wydawnictw fanzinowych. Najlepiej z tego okresu wspominam komiks „Córka Wodza” opublikowany dawno temu w „Krakersie”, a narysowany dla Wydawnictwa Smok, które niestety nie doczekało drugiego numeru. Komiks o Celtach pozostał, więc… Drugim komiksem wydanym w szerszym obiegu był krótki „Smok”, który ukazał się w jednym z numerów miesięcznika „Fantasy”, który wychodził w latach 2000-2005. (Umieściłem go także w Pani Twardowskiej). Po drodze było parę innych prac w fanzinach, ale w tej chwili trudno mi odtworzyć co i gdzie. Nie było tego aż tak wiele. Mijały lata, co jakiś czas powstawały kolejne krótkie formy i pomysły na dłuższe projekty ( z reguły zaczęte i czekają na swoją kolej).
Pewnego pięknego, słonecznego dnia, pod zamkiem w Malborku, pomiędzy straganami ze średniowiecznymi pamiątkami, zobaczyłem stoisko opatrzone wielkim logo „Strefa Komiksu”. Coś tam obejrzałem, coś kupiłem. Rok później (lipiec 2016), „Strefa Komiksu” była obecna w tym samym miejscu. Trochę pogadaliśmy i okazało się, że człowiekiem sprzedającym tam komiksy jest ich wydawca. Za namową rodziny podesłałem mu później parę próbek moich prac, Robert Zaręba zadeklarował chęć ich publikacji. Ustaliliśmy, że na pierwszy ogień pójdzie „Pani Twardowska”, a później „Krucjata”, której tytuł zmienił się na „Przeklęta puszcza 1280”. I tak w sumie przez przypadek, w ciągu roku powstały dwa albumy.”
Powróćmy do albumu. Wystarczy wziąć do ręki album „Przeklęta puszcza” i od razu na myśl przychodzi komiks frankofoński. Duży format, twarda oprawa, kredowy papier, lecz rysunki oraz tematyka. Pierwsza moja myśl – „jakiś komiks o rycerstwie”. I rzeczywiście tak jest on reklamowany m.in. przez Roberta Zarębę, który napisał, że jest to jeden z nielicznych komiksów, który podejmuje się tematyki krucjat północnych, podczas których zginęło naprawdę dużo Prusów. Ok, rzeczywiście całość obraca się w tej dziedzinie, ale według mnie nie jest to historia o krucjatach…według mnie to rasowy horror, który ma swój mocny klimat. Serio! Skąd jednak u autora zainteresowanie średniowieczem i czy sam odbiera ten komiks własnie jak horror?
„MM: Pośród szerokiego spektrum moich zainteresowań jakoś szczególnie lubię średniowiecze, a w tym tematykę krzyżacką. Jestem zagorzałym fanem komiksu europejskiego z jego przygodowymi seriami i to na pewno miało wpływ na formę albumu „Przeklęta puszcza 1280”. Poza tym mieszkam w Ełku, na granicy dawnych Prus podbitych przez Krzyżaków i to chyba też zobowiązuje (śmiech). Pierwsze plansze i pomysł na ten komiks powstały w połowie lat 90., potem komiks długo czekał na realizację. W trakcie pracy nad albumem chciałem na pewno, żeby była w nim przygoda osadzona w określonych realiach historycznych. Chciałem też, żeby wystąpiły elementy grozy, bo i czasy mrocznego średniowiecza i pogańskie puszcze sprzyjają temu klimatowi znakomicie. Jak to wszystko wyszło, nie mi oceniać. Ja przeczytałem ten album w całości z przyjemnością (śmiech).”
Cała akcja komiksu toczy się w 1280 roku pod koniec trwających drugich krucjat pruskich. W bój wyrusza ekipa najlepszych wojów, których zadaniem jest zdobycie jak największych terenów i pokonanie wroga. Rycerze ci przekonani są, że będzie to spacerek, a wróg nie sprawi im żadnego kłopotu. W końcu jest ich dużo więcej i są lepiej wyszkoleni niż ich rywale. Bardzo szybko okazuje się, że sprawa nie będzie taka prosta, a krucjata zamienia się w prawdziwą rzeź z fatalnym (dla najeźdźców) zakończeniem.
Przyznaję, że na początku byłem w tej historii nieco zagubiony, tzn. czekając na historyczną opowieść może trochę w klimacie „Krucjat” Roberta Zaręby i Zygmunta Similaka nie mogłem odnaleźć się w zaproponowanym klimacie. Dość szybko jednak wszystko stało się jasne, a ja przestawiłem się, że będzie to coś zupełnie innego niż oczekiwałem, co w konsekwencji pozwoliło mi cieszyć się w pełni tym albumem. Rada dla potencjalnych czytelników: odrzućcie spojrzenie na ten komiks jak na historię o krucjatach w iście faktograficznym ujęciu. Mariusz Moroz owszem oparł swój komiks na ówczesnych latach i panujących warunkach, natomiast serwuje on nam poza tym coś zupełnie niespodziewanego. Komiks ten to według mnie połączenie fantasy i dawnych podań i legend z prawdziwym horrorem. Mamy tu różnego rodzaju dziwne (a czasami wydawać się może bardzo zwyczajne jak…ryba) i mordercze stwory, a bohaterowie z oprawców szybko stają się ofiarami. Wówczas też zaczyna się polowanie na ludzi, co jest dość częstym patentem wykorzystywanym w historiach grozy. Strach potęguje tu też postępujące poczucie osaczenia i fatalizm, który podpowiada nam, że ta historia nie może zakończyć się dobrze. Moroz bardzo fajnie według mnie nadał tej historii klimat grozy i wspomnianego przed chwilą osaczenia, ukazując najróżniejsze poczwary, które wykorzystują podstęp, aby pokonać wroga konsekwentnie jednego po drugim. Szaleństwo wypisane na twarzach niedoszłych ofiar tylko pogłębia to dość mocne wrażenie. Gdzieś tam w tym nastroju grozy jest oczywiście mowa o krucjatach, pokazana jest bezwzględność i brutalność najeźdźców, ale w mojej opinii to trochę sprawa drugorzędna, gdyż na czoło wysuwa się coś zupełnie innego. I myślę, że dzięki temu historia ta zyskała na jakości.
Takie historyczne zacięcie widać chyba najbardziej na rysunkach, gdzie stosowana realistyczna kreska doskonale pasuje do tego typu historii, co widzieliśmy już we wspomnianych wcześniej „Krucjatach”. Kadry rysowane przez Moroza są doprawdy efektowne, co dało się zauważyć już na pierwszych przykładowych stronach udostępnianych przez wydawnictwo. Rysownik dobrze radzi sobie zarówno z postaciami ludzkimi (w kilku momentach przydałaby się może jedynie drobna poprawa twarzy poszczególnych postaci), jak i zwierzętami, szczególnie końmi, których mamy tu rzecz jasna na pęczki. Zresztą i te różne stwory, których nie brakuje, robią wrażenie. Poszczególne kadry są dość klasycznie ułożone bez specjalnych szaleństw, ale gdzieniegdzie znajdzie się miejsc e na powiększone rysunki, które robią spore wrażenie. Kadry prezentujące dynamiczne ujęcia czy sceny w ruchu są wystarczająco żywotne, co przy tak prowadzonej narracji jest rzeczą dość ważna. Według mnie rysownik bardzo dobrze poradził sobie z postawionym zadaniem, czego wynikiem jest zupełnie nieźle narysowany album. Miło, że autor zadbał też o szczegóły takie jak stylizowane liternictwo w niektórych dymkach narracyjnych, które wygląda jak żywcem wyjęte z dawnych pism. Takie pozorne drobnostki również wpływają na odbiór albumu.
Jak już wspomniałem we wstępie, komiks ten przywodzi na myśl albumy frankofońskie. Robert Zaręba wydał go w dużym formacie i z twardą oprawą, a poza samym albumem, znalazło się w nim jeszcze miejsce na krótki tekst traktujący o krucjatach pruskich. Biorąc pod uwagę mój odbiór komiksu, nie do końca wiem, czy jest on tu niezbędny, a jeśli już to wydaje mi się, że powinien być umieszczony na samym początku jako wprowadzenie. Być może wówczas udałoby się uniknąć u laików pewnego poczucia zagubienia w wątku. Tak czy inaczej, poza pojedynczymi literówkami komiks prezentuje się bardzo w porządku.
Czy więc warto po niego sięgnąć? W mojej ocenie tak, bo to naprawdę fajny komiks…grozy. Umiejętnie budowany nastrój sprawia, że fabuła wciąga, a my niemalże obgryzając paznokcie, oczekujemy na zakończenie, zaczynając tak naprawdę kibicować, aby choć część osób przeżyła. Czy jako komiks o krucjatach jest to album równie dobry? Na pytanie to odpowiedzieć nie potrafię, gdyż ja odczytałem go w zupełnie inny sposób. Jedno jest pewne. Osoby, którym „Przeklęta puszcza 1280” przypadła do gustu mogą liczyć na kolejne albumy (być może wydane również przez Roberta Zarębę) zdolnego twórcy:
„MM: W ciągu jednego roku powstały moje dwa albumy i jest to dla mnie, mimo wszystko, ciągle zaskakujące. Obecnie zacząłem pełnometrażową historię o zabójstwie wielkiego mistrza Wernera von Orseln w 1330 roku. Znów będą Krzyżacy, nie będzie raczej elementów fantastycznych, ale przygód i militariów średniowiecznych nie zabraknie. Historia ta „łazi za mną” od dawna, teraz jest w produkcji i być może uda się ją wydrukować. Mam też „w szufladzie” parę zaczętych projektów o samurajach, ninja, duchach, rycerzach, ale przyszłość pokaże co dalej.”
Ps. Zachęcam do lektury pozostałych recenzji, których autorzy spoglądają na ten album z zupełnie innej perspektywy. Moja nie wiedzieć czemu jest zupełnie inna od tej, którą ukazują inni recenzenci. Z pewnością za jakiś czas wrócę do tego albumu, żeby z ciekawości sprawdzić czy coś w moim postrzeganiu go się zmieniło.
"Przeklęta puszcza 1280"
Scenariusz: Mariusz Moroz
Rysunek: Mariusz Moroz
Wydawnictwo: Kameleon
Wydanie I: 8/2017
Liczba stron: 64
Format: A4
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Cena z okładki: 39,90
"Przeklęta puszcza 1280" już po okładce bardzo zachęca do zajrzenia do środka. Autor włożył duży wysiłek w napisanie tej książki.
OdpowiedzUsuńPodobno nie ocenia się książki po okładce ale...to prawda.
UsuńKsiążki zachęcają do przeczytania świetną grafiką to prawda. Są naprawdę super.
OdpowiedzUsuńSuper Wykonanie książki, pozostaje tylko czytać :D
OdpowiedzUsuńBardzo interesująca pozycja, wizualnie zdecydowanie zachęca do zagłębienia się w treść.
OdpowiedzUsuń