sobota, 12 stycznia 2019

(Kilka słów na temat...) Przegląd szlamu, czyli o produkcjach Łukasza Kowalczuka słów kilka...

Już tyle razy opisywałem twórczość Łukasza Kowalczuka, że najnormalniej w świecie zabrakło mi pomysłów na to, jak rozpocząć kolejny tekst. Nie ma sensu wymyślać czego na siłę, najlepiej od razu przejść do rzeczy. Zapraszam na przegląd tego, co w ostatnim czasie dostaliśmy od naszego człowieka znad morza.








Ostatnie miesiące przyniosły nam kilka propozycji szlamu w pełnej krasie. Kowalczuk tworzy z prędkością światła, czasami trudno jest wręcz nadążyć nie tylko z zakupem, ale i lekturą jego produkcji. Mimo tej ogromnej liczby ciekawe jest to, że nadal ma on świeże pomysły i rzadko kiedy są to produkcje wtórne. Widać, że przejście na komiksowy profesjonalizm Kowalczukowi służy.

Komiksy albo śmierć!



Szlamzin – niewielki zin, który wydany został z okazji drugiej edycji Szlamfestu (przypominam, że kolejna edycja odbędzie się w terminie letnim). Mimo zinowego charakteru jest to całkiem profesjonalna pozycja z ciekawym zestawem gości, pośród których jest Zavka, Melon, Kasia Niemczyk, Anna Krztoń i inni. Temat przewodni? Żaba z miotaczem ognia hłe hłe hłe. I właśnie taki zielony stwór zdobi okładkę tej produkcji. Czego możecie oczekiwać w środku? Humorystycznych komiksów w stylu Melona, spektakularnego połączenia retro gejmingowej klasyki z postapo, a także szorta Krztoń – tak innego scenariuszowo od tego, co pokazała ona w swoim „Weź się w garść”. Bardzo interesującym punktem programu byłoby opowiadanie Kowalczuka „Walka wieczoru”. Pasuje ono bowiem do tej produkcji idealnie, w końcu pamiętać trzeba, że na Szlamfeście miała też miejsce wrestlingowa gala. Byłoby (napisałem nieprzypadkowo), gdyby nie jeden fakt. Już to szlamowe opowiadanie czytałem wcześniej w „Slime Fiction”. Ci z was, którzy jednak nie mieli przyjemności, tutaj zyskają sporo frajdy. Całości tego zina dopełnia wywiad z naszą gwiazdą w Marvelu, czyli Kasią Niemczyk oraz kilka tekstów związanych z tematyką Szlamfestu. Jeśli więc lubicie taką „śmieciową” dawkę popkultury, to w tych artykułach znajdziecie coś dla siebie. Całość wypada naprawdę bardzo przyzwoicie i jeśli wybieracie się w tym roku nad morze, to zapiszcie sobie w kajetach, aby zakupić drugą odsłonę tego zina.



Moly na Planecie Sów – to z kolei niezbyt długi komiks, który wydany został z okazji 70-lecia Biblioteki Rumia. Swoją drogą genialne miejsce zajrzyjcie przy najbliższej okazji. Ta czarno biała produkcja, która w dużej mierze przeznaczona jest dla młodszego odbiorcy twórczości Łukasza, opowiada o Stowarzyszeniu Moli, którego głównym zadaniem jest kolekcjonowanie książek. W tym celu udają się oni Planetę Sów, aby tam powiększyć - w kulturalnej atmosferze - swoje zbiory. Niestety mieszkańcy planety nie są tak przyjaźnie nastawieni do gości i zaczyna się jatka. Jak na pulpowy komiks przeznaczony dla młodzieży, scenariusz jest naprawdę niezły, z kilkoma zwrotami akcji i dużą dynamiką. To taka porządna dawka rozrywki z ciekawymi dialogami i grami słownymi. Komiks pod względem fabularnym naprawdę nieźle się więc prezentuje. Podobnie zresztą jak graficznie. Wszystko, co prawda jest tu jak na Kowalczuka dość grzeczne, ale za to dynamizmu nie sposób odmówić tej produkcji. Nie ma tu klasycznych kadrów, czy poukładanych plansz. Całość to kompletny, ale kontrolowany chaos, który w znaczący sposób wpływa na atmosferę i odbiór tej historii. Czyta się to fajnie, a biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że w komiksie o molach, sowach i kosmitach jest też mowa o podbijaniu zajętych terenów i ich mieszkańców, czyli tematyka dość poważna, to jest też nietypowo.



Cut & Stab – chyba najmocniejszy punkt programu ze wszystkich opisywanych tym tekście. Kowalczuk wraca w nim do tego, co potrafi robić doskonale, czyli na poruszaniu strun nostalgii za latami 90-tymi. Pierwsze konsole jak Pegasus to było tym, co radowało ówczesne dzieciaki. W tej historii głównymi bohaterami jest dwójka bliżej niekreślonych stworów przypominających żyrafę i jakiegoś guźca. Otrzymują oni na urodziny prezent w postaci super hiper ekstra gry komputerowej. Niczym w Jumanji bardzo szybko przenoszą się oni do jej wnętrza, gdzie przyjdzie im zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami. Nie będę zdradzał finału, ale napisze tylko, że po drodze wydarzy się w ch%^&* dużo. I tak to trochę takie komiksowe wydanie Jumanji.

To, co w tym komiksie fajne to możliwość wyszukiwania nawiązań do dawnych lat. Nawiązań ukrytych głównie pod postacią gier, o których pamięta nie tylko Łukasz, ale też wielu z nas. Te smaczki są naprawdę wyborne. Poza tym, jak zawsze u tego autora historia ocieka akcją i dynamiką.

Graficznie w przeciwieństwie do poprzedniej opisywanej produkcji, tutaj panuje doprawdy porządek w kadrach. Wszystko jest stworzone klasycznie i w tytusowym formacie. Nie ułożenie dymków, a to co jest w nich ukryte, tworzy więc całą historię. A tam dzieje się dużo i choć jest niekiedy minimalistycznie i niezbyt szczegółowo to plansza pokazująca grę w stylu jrpg wygląda przezajebiście.

Jeśli więc lubicie takie retro klimaty, to w tej produkcji się odnajdziecie. Aha warto też wspomnieć, że jest to komiks, który powstał w 24 godziny. Pozazdrościć.



Captain Doctor – wydana na mocno pulpowym papierze krótka historia, w której autorowi się nie chciało pisać dialogów heh. Opowieść o specyficznym superbohaterze, choć ma gotowe dymki dialogowe i narracyjne, to w praktyce tekstu jest pozbawiona. Autor wyjaśnia w sposób żartobliwy skąd taki pomysł na pierwszej stronie, ale nie zmienia to faktu, że to pewna zabawa z czytelnikiem i konwencją tu występuje. W ten oto sposób dostaliśmy coś, co można uzupełnić samemu, bawiąc się w domorosłego scenarzystę. Łukasz a może jakiś konkurs ogarniesz? Jeśli ktoś się podejmie tego zadania, to będzie miał co robić, bowiem różnego rodzaju szlamowych elementów tu nie brakuje. Kosmici, roboty, waleczny bohater, mnóstwo bójek i efektownych kopniaków. Ufff. Dzieje się tu naprawdę dużo, aczkolwiek zwykłego szarego czytelnika ta zabawa konwencją i pozbawienie komiksu tekstu może odrzucić. Lektura tej krótkiej historii wymaga bowiem sporej dawki wyobraźni. Bardzo fajna z kolei jest tu okładka. Okładka przypominająca amerykańskie komiksy wydawane w milionach egzemplarzy. Pulpa pełną gębą.



22 kadry Wally'ego Wooda – tutaj ciężko o jakąś recenzję Ta produkcja to bowiem zbiór 22 rysunków inspirowanych twórczością Wallace Wooda amerykańskiego autora komiksów i ilustracji. Całość została oczywiście odpowiednio przefiltrowana przez styl Kowalczuka więc ci z was, którzy cenią jego rysunki, znajdą w tej produkcji sporą gratkę. Wielu bohaterów ilustracji znanych jest już z innych jego komiksów, więc miło jest spojrzeć na nich z nieco innej perspektywy. W sumie to dość ciekawy pomysł i nieco go porównując – może z pewnym nadużyciem - to jest to szlamowy odpowiednik tego, co niedawno w ramach Wydawnictwa Celuloza zaprezentował nam Grzegorz Pawlak. Dla fanów Kowalczuka pozycja chyba obowiązkowa natomiast reszta może sobie odpuścić. No, chyba że są wśród nich fani Wooda to wtedy nie ma się co zastanawiać, trzeba brać.


Łowcy/Przypadek? - kolejna z mocno specyficznych rzeczy, które wydać mógł tylko ten autor. Podwójny, wydany w dużym formacie i w miękkiej okładce zeszyt będący zapisem konkursowych produkcji na komiksowe koncepty serialu telewizyjnego. Z czymś takim spotykam się pierwszy raz w życiu i całkiem niezłe zostawia to po sobie wrażenie. Obydwie części tego zbioru wyglądają bardzo podobnie, czyli znajdziemy tam synopsis, opis postaci, zarys fabularny sezony czy skrót w postaci komiksu. Bardzo to oryginalne i choćby z tego względu warto zajrzeć do środka. Warto, tym bardziej że można spojrzeć na produkcje Łukasza z nieco innej perspektywy bowiem i styl rysowania jest nieco inny niż ten, do którego nas przyzwyczaił i pomysł na historie jest oryginalny, w końcu sam ten zamysł jest nieporównywalny z niczym innym, co dotychczas on wydał. Nie ma sensu oceniać tutaj warstwy fabularnej czy samych rysunków, bo o coś innego tutaj chodzi. Podobnie jak w wypadku poprzedniej pozycji tak i ta jest dla czytelników Kowalczuka czymś, do czego powinni zajrzeć.



Glut – to z kolei komiks, który zaskakuje bardzo małym, kieszonkowym formatem i mocno podziemną jakością wydania. Papier ksero, czarno biały druk i bardzo mała objętość, będzie chyba znakiem rozpoznawczym nowej serii „Mini Comics Slimverse”. Całość kosztuje dychacza, ale w zestawie dostajemy też przypinkę kolekcjonerską, pocztówkę i naklejkę.

Bardzo ciekawa jest sama historia. Po raz kolejny aż czuć wydobywającą się z kolejnych stron pulpę. Mamy tu bowiem Gluta, czyli tego złego, który wyglądem przypomina cóż...gluta. Atakuje on Ziemie i ta, aby przetrwać, potrzebuje natychmiastowej pomocy. Kto za tym wszystkim stoi? Jakie powiązania z Glutem ma pewien zapomniany twórca komiksów? Cy uda się uratować planetę? Pytań niczym w rasowym amerykańskim komiksie z lat 80-tych nie brakuje, przez co w całej historii dzieje się mnóstwo dobrego. Zaglądajcie więc do tego zinka, tym bardziej że od kolejnego numeru rysownikiem będą inni, a Kowalczuk zajmie się scenariuszem.



Vreckless Vrestlers/Fantomah – na sam koniec perełka, czyli crossover pomiędzy bohaterami Vreckless Vrestlers Kowalczuka i postacią wymyśloną (edit) przeniesioną na polski grunt (koniec edit) przez Łukasza Mazura, czyli Fantomah. Kurdę, jakkolwiek nie jest to dobra produkcja, to jestem trochę rozczarowany. Naprawdę liczyłem na to, że ci dwaj kolesie połączą siły i stworzą „crossoverowy” komiks. Tymczasem to, co otrzymaliśmy to napisana przez Kowalczuka opowieść, do której ilustracje stworzył Mazur. Łukasz ostatnio taki projekt staje się zrozumiały Fakt, że robi to naprawdę nieźle – przynajmniej w założonej konwencji – powoduje, że czyta się te teksty świetnie.

W tej produkcji mamy do czynienia z Vrecklessmanią XXV, która odbywa się w 3025 roku na odległej planecie. Jej pomysłodawca stwierdza, że na ringu będą okładać się tylko kobiety, więc zaczyna zbierać skład. Szybko jednak wszystko się pieprzy i każdy zaczyna walczyć praktycznie z każdym, kolejne gęby są obijane, zawiązują się sojusze i dochodzi do zdrad. Dzieje się więc naprawdę sporo. To oczywiście taka mocno pulpowo-szlamowa historia więc miłośnicy poważnych treści niech sobie odpuszczą. Cieszyć się na pewno z kolei będą miłośnicy Wrestlingu – przy okazji pamiętajcie TWJP – gdyż znajdą oni tutaj kilka nawiązań do tej formy rozrywki. Czy można więc wrzucić tę historię do jakiejś konkretnej zakładki? Chyba nie, gdyż to połączenie s-f, akcji, pulpy, szlamu, komiksowego klimatu i sensacji okraszonej konkretną sieczką.

Genialnie w tym założeniu odnalazł się Mazur, którego rysunki zdobią tę historię. To, że pasują one do zamysłu Łukasza to jedno, to, że zachowują styl Łazura i są tak samo ważne, jak tekst to już druga sprawa. Jest tak, że bez tego, co zrobił Mazur, projekt ten nie miałby racji bytu (i zresztą na odwrót również). Podoba mi się to i trzeba docenić, jak pomysłowy jest w tej produkcji rysownik. Kontakt za pomocą rysunków z czytelnikiem, świetne ilustracje na całą stronę, genialne projekty postaci czy w końcu zabawa konwencją rysunku (świetna ilustracja „in progress”). Tego wszystkiego tutaj nie brakuje. Bardzo podeszła mi wizja tego, jaką miał na ten projekt autor. Z jednej strony klasyczne książkowe ilustracje, z drugiej komiksowy klimat i po prostu fajne rysunki. Uważam, że to jeden z najwartościowszych polskich projektów komiksowych ubiegłego roku.

Należy też podkreślić na koniec, z jakim pietyzmem do samego wydania podeszli autorzy. Dwa różne projekty okładek, świetna jakość druku, dołączane do komiksu gratisy i efektowne opakowanie sprawiają, że czuć od samego początku, że projekt jest przemyślany i zrobiony z pasją, a nie na tzw. odwal się. Kupujcie, póki możecie.



To tyle, jeśli chodzi o przegląd ostatnich prac Łukasza Kowalczuka. Jeśli ktoś dotarł do tego miejsca to chwała mu za to. Nie była to tekst stricte recenzencki, bo nie taki miał być zamiar. Chciałem pokazać wam, na co możecie liczyć, wspierając Łukasza Kowalczuka i kupując jego stuff. A, że gdzieś tam przemyciłem swoją ocenę, musicie mi to wybaczyć. Szykujcie się na więcej szlamu. 2019 rok przyniesie nam jeszcze więcej kowalczukowych produkcji.

Niech Szlam będzie z Wami!



11 komentarzy:

  1. "(...)postacią wymyśloną przez Łukasza Mazura, czyli Fantomah."

    Nie, to nieprawda. Fantomah to bohaterka z amerykańskich komiksów z lat 40-tych, łatwo to sprawdzić.

    "22 kadry Wally'ego Wooda – tutaj ciężko o jakąś recenzję Ta produkcja to bowiem zbiór 22 rysunków inspirowanych twórczością Wallace Wooda amerykańskiego autora komiksów i ilustracji."

    to nie żadna inspiracja tylko zwykły plagiat słynnych : Wally Wood's 22 Panels That Always Work!!
    oryginał np. tutaj http://momentofcerebus.blogspot.com/2012/07/wally-woods-22-panels-that-always-work.html

    ps. dlaczego ludzie piszący w polskim internecie o komiksach to ignoranci i nieuki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za zwrócenie uwagi na Fantomah. Źle się wyraziłem - to fakt - natomiast już podczas recenzji komiksu Łukasza wspominałem o tym, że jest to postać zaczerpnięta od innego twórcy. W tym tekście źle się wyraziłem.

      Zarzucanie natomiast plagiatu Łukaszowi Kowalczukowi jest z kolei słabe, bo sam wskazuje, że to jego spojrzenie na wymienioną przez Ciebie produkcję.

      Dzięki za Twoją ocenę mojej osoby. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Przepraszam za ten trochę arogancki ton mojego komentarza, ale co rusz natykam się w "recenzjach" na różne bzdury i powoli tracę cierpliwość. Oczywiście moje postscriptum nie było oceną Pana osoby, ale pewnym uogólnieniem, proszę się nie czuć szczególnie wyróżnionym.
      Co do pracy Kowalczuka nazwałem ją plagiatem, bo po prostu przerysował cudzy pomysł, nie dodał nic od siebie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Plagiatem mógłbyś to nazwać, gdyby Kowalczuk przedstawił 22 kadry jako swój pomysł. Tymczasem jest to nic innego jak hołd (tribute) dla Wally'ego Wooda. W publikacji jest to wszystko wyjaśnione. Kontroluj więc bajerkę, bo nazywanie kogoś plagiatorem to jak nazywanie złodziejem. Przrpraszam za mój arogancki ton ale powoli tracę cierpliwość do mundrkujących anonków w internetach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jaszczu
      Aha, czyli jak skopiuje czyjś pomysł np. przerysuję komiks innego autora, to nie jest to plagiat tylko hołd.
      Tak, plagiat to kradzież (własności intelektualnej), a nazwanie tego składaniem hołdu okradzionemu to już bezczelność z Waszej strony. Nie dość, że nie umiecie wymyślić nic własnego, nie potraficie ani pisać ani rysować, cała wasza inwencja ogranicza się do "cytatów" z tzw. popkultury to jeszcze odwracacie kota ogonem.

      ps. ale przynajmniej mój pierwszy komentarz trochę ożywił ten blog.

      Usuń
    2. Marty McFly, czy to ty? Jak ci minęła podróż DeLoreanem z 2010?

      Usuń
  3. "Kowalczuk tworzy z prędkością światła, czasami trudno jest wręcz nadążyć nie tylko z zakupem, ale i lekturą jego produkcji."

    Rzeczywiście - komiksy Kowalczuka to lektura na całe godziny.

    "Pierwsze konsole jak Pegasus to było tym, co radowało ówczesne dzieciaki.

    Yyy... co?"

    "Niczym w Jumanji bardzo szybko przenoszą się oni do jej wnętrza, gdzie przyjdzie im zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami. Nie będę zdradzał finału, ale napisze tylko, że po drodze wydarzy się w ch%^&* dużo. I tak to trochę takie komiksowe wydanie Jumanji."

    Za mało "Jumanji"!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Rzeczywiście - komiksy Kowalczuka to lektura na całe godziny." - wiesz jeśli do tego dochodzą jeszcze inne produkcje, jeśli robi si też inne rzeczy w ciągu dnia, jeśli chce się w komiksy Kowalczuka trochę zagłębić to jakby nie było trochę czasu schodzi.

      "Yyy... co?"

      No yyy co? Dla mnie po tym jak grałem na atari i commodore Pegasus był pierwszą konsolą jaką posiadałem. Koniec lat 80-tych i początek 90-tych tak to wyglądało zanim dotarła do nas Playstacja.

      "Za mało "Jumanji" - Yyy...co?

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Popracuj trochę nad składnią i przyswojeniem sobie podstawowych zasad języka polskiego, zamiast silić się na udawany dystans.

      Usuń
    3. Zdaje sobie sprawę, że wiele mam tu jeszcze do poprawy, ale dzięki za zwrócenie uwagi.

      Usuń
  4. W sumie to przepraszam, trochę mnie poniosło...

    OdpowiedzUsuń