piątek, 25 stycznia 2019

(Recenzja) Kentarou Miura - Gigantomachia

Kentarou Miura znany jest głównie i przede wszystkim, z mangowego tasiemca Berserk, który od wielu już lat ukazuje się w Japonii, Polsce i połowie świata. Ten kultowy tytuł stał się znakiem rozpoznawczym Miury, natomiast nie jest jedyną jego produkcją wydaną w Kraju nad Wisłą. Wiele lat temu – kurde to już dziesięć minęło – dostaliśmy Japan oraz Króla Wilków, natomiast zaznaczyć również trzeba, że przy tych tytułach Miura był rysownikiem nie scenarzystą.





Wydawnictwo J.P.F. postanowiło uraczyć czytelników prac Japończyka kolejną jego produkcją, a mianowicie „Gigantomachią”, która to ukazała się pod koniec ubiegłego roku w sklepach. Rzeczony tytuł pierwotnie ukazywał się w częściach w latach 2013 – 2014 w czasopiśmie Young Animal. Polacy rzecz jasna otrzymali wydanie zbiorcze (250 stron) tej mangi. Jakość wydania jest pozytywnym dla J.P.F-u standardem, czyli format A5, okładka z obwolutą, wyraźny druk i nasycenie czerni itp. Ci, którzy towarzyszą wydawnictwu od lat wiedza, o co chodzi i czego mogą się spodziewać.



Określenie „gigantomachia” pochodzi z mitologii greckiej, gdzie oznaczała walkę bogów olimpijskich z gigantami. Walki te były niezwykle zacięte i przy tym krwawe więc znany z zamiłowania do mocnych scen Miura mógł się przy pracy nad tym tytułem poczuć jak w domu. Tu jednak pojawia się pierwsze zaskoczenie. Oczywiście Japończyk nawiązuje w swojej mandze do Greki i starożytności, to jednak przy okazji odpowiednio to przekłada na swój język.

Z opisu wydawcy:
„100 milionów lat po Wielkim Zniszczeniu, życie toczy się na pustkowiach zamieszkanych przez ludzi, pół-ludzi i ogromne stworzenia. Gdy Imperium Olimpu używa olbrzymich bestii, by zmiażdżyć swoich przeciwników, jedynie gladiator Delos, Prome i tytan Gohra, mogą stać się nadzieją na powstrzymanie ludobójstwa i uleczenie rozbitej Ziemi”.

Tak więc nawiązania są widoczne, ale całość rozgrywa się w nieco innych warunkach. Wspomniałem też chwilę wcześniej o pewnym zaskoczeniu kierunkiem, w którym podążył Miura. Choć jest to doskonały materiał na ostry i brutalny tytuł w stylu choćby Berserka, to tutaj całość jest bardzo ugrzeczniona, tzn. pojedynki są, ale nie są one dosadne czy krwawe, a raczej w stylu zawodów zapaśniczych (porównanie nieprzypadkowe), nie ma tu ukazanego realistycznie rozlewu krwi czy odcinanych kończyn. Trochę wygląda tak jakby Miura chciał złapać oddech po Berserku i stworzyć coś lżejszego, nie tak mrocznego, jak jego najbardziej znany tytuł. Czy wyszło to mandze na dobre? Trochę kwestia oczekiwań i gustu poszczególnego czytelnika, natomiast faktem jest, że dzięki temu jest to tytuł chyba nieco bardziej przystępny dla ogółu fandomu. Warto jednak zwrócić też uwagę na to, że pewien pierwiastek „tego” Miury w Gigantomachii pozostał, że choćby przytoczyć wystarczy nektar, którym młoda dziewczyna zalewa współtowarzysza podroży. Dość spektakularne i działające na wyobraźnię rozwiązanie – sami zobaczycie po lekturze.



A właśnie, fabuła. Ta opiera się na podróży Giganta i towarzyszącej mu dziewczyny, którzy przemierzając pustkowie, trafiają na zamieszkaną oazę. Fakt ten sprawia, że popadają oni w kłopoty i przyjdzie im się nie tylko mierzyć z trudnymi rywalami, ale też nieco zmodyfikować swoje spojrzenie na świat. Gigantomachia to poza komiksem akcji również opowieść o niesprawiedliwości, o tłamszeniu słabszych przez tych silniejszych i bardziej bezwzględnych, w końcu to historia o zemście. Historia dość interesująca, natomiast z pewnymi nieodkrytymi pokładami. Na pewno przydałoby się nieco dłuższe wprowadzenie do wykreowanego świata, tak aby czytelnik od początku żył tym, co Japończyk pokazuje. Zanim bowiem zżyjemy się z głównymi bohaterami i zrozumiemy ich motywację, całość się w zasadzie kończy. Miura nie bardzo też wyjaśnia, gdzie się znajdujemy i z czym mamy do czynienia co sprawia, że trochę jest to dla nas historia „anonimowa”. Jeśli jednak odrzucimy te drobne elementy, to otrzymamy przyzwoitą opowieść akcji opartą na ciekawych mitologicznych założeniach. Nie jest to raczej poziom Berserka, ale czyta się bardzo znośnie.



I jeśli czyta się „tylko” znośnie, to ogląda się tę produkcję genialnie. Rysunki Miury i jego ekipy są niezwykle ekspresyjne, przywodzą na myśl to, co widzimy w Berserku, a to już jest chyba najlepsza reklama. Baa niektóre ujęcia czy twarze są jak żywcem z tej serii wyjęte. Wszystko to sprawia, że oglądanie kolejnych stron jest czystą przyjemnością i tam, gdzie występują może jakieś scenariuszowe braki, całość nadrabiają właśnie rysunki.

„Gigantomachia” jest dość ciekawym i momentami wciągającym tytułem Miury. I choć do poziomu Berserka na pewno nieco brakuje to jednak dla fanów japońskiego mangaki pewnie będzie to pozycja godna poznania. Ciekawe jest bowiem spojrzenie na Miure, który się w swojej mandze kontroluje, a jednocześnie potrafi przełożyć na swój język mitologię. Przy nadarzającej się okazji możecie zajrzeć i skosztować.

Gigantomachia

Autor: Kentarou Miura
Format:148x210 mm
Liczba stron:250
Oprawa:miękka w obwolucie
Papier:offset
Druk:cz-b
ISBN-13:9788374717120
Data wydania:21 grudzień 2018


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz