czwartek, 12 lipca 2018

(Recenzja) Zvyrke - Roadkill

„Akt” to jeden z najbardziej rozpoznawalnych i najdłużej wydawanych periodyków (choć ja jednak nadal twierdziłbym, że zinów) komiksowych w Polsce. Nie jest to tytuł obcy żadnemu z czytelników interesujących się komiksami leżącymi poza głównym nurtem, a nazwisk wszystkich dziś uznanych autorów, którzy w nim publikowali swoje prace, nie sposób wymienić. Na pewno jest to jeden z tych tytułów, które można lubić  lub nie, ale należy doceniać jego rolę i miejsce w komiksowie. Wspominam o „Akcie” nie bez powodu, gdyż jednym z autorów, którzy mieli przyjemność w nim wystąpić, jest niejaka Zvyrke, scenarzystka i rysowniczka recenzowanego poniżej tytułu.




W szerszym gronie Zvyrke nie jest może przesadnie znaną postacią, natomiast nie jest to również z pewnością postać całkowicie anonimowa. Poza kilkukrotnym występie gościnnym we wspomnianym wcześniej „Akcie” stworzyła ona i wydała własnym sumptem również swoje niezależne komiksy z mini serii „D-emonology”. Pierwszy z nich ukazał się w ubiegłym roku, a całkiem niedawno światło dzienne ujrzał jego spin-off zatytułowany „D-emonology: Roadkill”. Jeśli nie czytaliście pierwszej części, a traficie gdzieś na drugą odsłonę, to nie macie się czym przejmować, gdyż jak podaje sama autorka, można je czytać całkowicie od siebie niezależnie z pewnym zastrzeżeniem, a mianowicie takim, że znajomość głównej historii sporo wnosi i wyjaśnia przy lekturze „Roadkill”. Tak czy inaczej, są to tytuły niezależne i tworzące zamknięte całości.



„Roadkill” zaczyna się dość nietypowo i w sposób, który nastraja na resztę lektury. Dwójka muzyków wykonuje swego rodzaju sekcję zwłok, a pisząc wprost, patroszą Bogu ducha winnego kota. W trakcie tej niecodziennej czynności dyskutują oni o zbliżającym się wielkimi krokami koncercie, który mają zagrać. Cóż, nikt o zdrowych zmysłach kotów nie patroszy więc od początku można mieć pewność, że będzie to tytuł specyficzny, żeby nie napisać, że zdrowo (i w pozytywnym znaczeniu tego słowa) pierd#*@#$. I de facto tak jest, tzn. „Roadkill” odbiera się jak bardzo dynamiczny teledysk grupy punkowej, na której pokazane jest kilka dni z życia muzyków. Nie ma w tym jakiegoś większego przesłania, specjalnej intrygi czy zawiązanej fabuły. Jest za to, że posłużę się cytatem z autorki komiksu - „50 stron brudu, darcia papy i patroszenia martwych zwierząt znalezionych przy drodze”. To kwintesencja i najlepsze podsumowanie tego dość surowego i hardkorowego komiksu, w którym dominuje głośna muzyka, szalone imprezy i jeszcze bardziej szalone zachowanie bohaterów, czyli rockmanów pełną gębą, którzy nagle dostają szanse od losu, aby wybić się spośród innych kapel. Cały ten komiks jest więc trochę punk rockową jazdą, w której nie należy dopatrywać się przesadnej głębi, a korzystać i czerpać radość z każdej pokręconej strony. Jeśli nie potraficie bawić się przy takiej twórczości, to w „Roadkill” nie macie czego szukać. Jeśli natomiast ostra jazda nie jest wam obca i jeśli bliska jest wam muzyka, to pewnie ta krótka chwila potrzebna na przeczytanie tego komiksu będzie dla was równie przyjemna, jak kiedyś przyjemne było oglądanie teledysków na MTV, w czasach, gdy stacja ta była jeszcze stacją muzyczną, a nie kolejnym telewizyjnym chłamem.

Zvyrke głównym bohaterem czyni samą muzykę, a członkowie Letters To Lotta służą jej temu, aby móc ją pokazać. Stąd też często na kadrach „rysuje” ona teksty wykrzykiwanych utworów. Poza tym dość dużo jest w tej opowieści humoru, który miejscami jest dość specyficzny, ale rzeczywiście pasuje do całej tej wykręconej konwencji. Fajnie też oddaje ona ducha muzycznych kapel i choć nigdy w takowej nie grałem, to wydaje się, że stereotypowo właśnie tak to wygląda (hehe) - muzyka, alko, imprezy i szalona jazda każdego dnia...no może tylko te „zabawy” ze zwierzętami nie do końca pasują do tego obrazu.



Równie surowe, jak scenariusz są w tej historii rysunki undergroundowej artystki. Ostra kreska, czerń i biel oraz niezwykła dynamika kadrowania to coś, co charakteryzuje ten komiks. Czuć w nim zinowy klimat i wręcz słyszy się muzykę, o której Zvyrke piszę (i rysuję) więc na drugi plan schodzi to, że niekiedy jest tu nieco nieczytelnie. Zdecydowanie to taki „brudny” punkowy styl, aczkolwiek poszczególni bohaterowie przypominają bardziej przedstawicieli subkultury emo niż rockmanów (zasługa kobiecej kreski?), ale i tak jest nieźle, wpisując się w klimat „sex, drugs & rock and roll”.

Ok, „Roadkill” to na pewno nie jest komiks dla każdego i na pewno nie zawojuje list przebojów polskiego komiksowa. To jednak tytuł, który może być chwilą rozrywki, szczególnie dla tych, którzy szukają w nich oderwania od rzeczywistości. Bo choć fabuła jest raczej skromna i niespecjalnie wyszukana, to przy tym jest też dynamiczna niczym teledysk do muzycznego utworu. I może się podobać. Jeśli więc jesteście fanami ostrego grania, śmiało możecie tu zaglądać, jeśli jesteście otwarci na szalone doznania, być może odnajdziecie w nim coś dla siebie. Jeśli jednak szukacie w komiksie zawiłej fabuły, rozbudowanych charakterów i wysublimowanego dowcipu to tutaj tego nie znajdziecie. „Roadkill” to komiks jak mało który, pasuje do niezależnego wydawnictwa, jakim jest. Wybór czy po niego sięgniecie, czy też nie należy do was. A nuż może jednak przekona was na tyle, że jeszcze wrócicie do pierwszej części?

Roadkill

Scenariusz: Zvyrke
Rysunek: Zvyrke
Wydawnictwo: Niezależne
Data wydania: 04.2018 r.
Liczba stron: 50
Format: 150x210 mm
Oprawa: miękka
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena: 10 zł
Tekst powstał na potrzeby portalu paradoks.net.pl



1 komentarz:

  1. Fajnie, że mimo dość prostej i chaotycznej kreski komiks spotkał się z tak pozytywnym odbiorem. Cieszę się również, że aspekt, że tak powiem, muzyczny jest w nim tak wyraźny, bo o to mi chodziło przy rysowaniu, żeby wpisywał się w ten sposób w estetykę D-emonology i był graficznie spójny z głównym wątkiem fabuły.
    Co do wyglądu postaci, sam zespół jest bardziej z nurtu oldschoolowego emo/screamo niż punka, stąd takie a nie inne stylówy (powiedzmy, że stylem oscylują gdzieś pomiędzy Orchid, Saetią a City of Caterpillar).
    Fajnie, że patroszenie i humor nie odstraszyły (na etapie pisania było trochę wątpliwości, co do pewnych elementów humorystycznych, ale jak widać nie wyszło aż tak prymitywnie, jak mi się z początku wydawało).
    Dzięki za recenzję!

    OdpowiedzUsuń