„Idący człowiek” nie jest najnowszą, w kolejności chronologicznej, mangą Japończyka. Znana ona już jest w Kraju Kwitnącej Wiśni od lat 90., we Francji ukazała się nieco później, a pierwsza angielskojęzyczna publikacja pochodzi z pierwszej dekady naszego tysiąclecia. Amerykanie nominowali ją zresztą do Nagrody Eisnera, co jak wiadomo jest sporym osiągnięciem w komiksowym świecie. Dziś, gdy powoli ku końcowi zbliża się rok 2017, swoje wydanie otrzymał również i polski czytelnik. I chwała za to wydawnictwu Hanami, które wróciło do publikacji mang tego genialnego twórcy. Bo choć z pewnością nie będzie to tytuł, który trafi do absolutnie każdego odbiorcy, to jednak jest to tytuł tak ważny, że wstydem byłoby nie mieć możliwości zapoznania się z nim.
Już na wstępie wspomniałem o tym, że tytuł ten jest najlepszym z możliwych hołdów, jakie można było oddać mangace. Każdy z Japończyków, choć nie unika tematu śmierci, to jednocześnie kocha i potrafi docenić życie, potrafiąc czerpać przyjemność i inspirację z najdrobniejszych szczegółów, a życie codzienne urasta tu niemalże do sztuki. Przykładów na to w kulturze, historii i sztuce Japonii nie brakuje. I właśnie jednym z przykładów tego typu twórczości jest „Idący człowiek”. Manga ta to komiks najprostszy z możliwych, a jednocześnie w tej swojej prostocie pod każdym kątem genialny. To zupełnie inny tytuł, niż te z bibliografii Taniguchiego, które mieliśmy okazję poznać do tej pory. To nie „Samotny smakosz”, z którego można poznać kuchnię Japonii, to nie „Ratownik”, w którym nie brakowało akcji i sensacji, to w końcu też nie „Podniebny Orzeł”, który był niemalże rasową historią spod znaku Dzikiego Zachodu. „Idący człowiek” to manga o niczym i wszystkim zarazem. To tytuł, w którym Taniguchi zdaje się chwalić każdą planszą, każdym pojedynczym kadrem - normalne, zwyczajne życie przeciętnego Japończyka. Przy tym tworzy on historię na tyle uniwersalną, że mogłaby się ona toczyć w każdym innym zakątku globu, ale dopiero łącząc ją z Japonią i Japończykami staje się ona obrazem pełnym i pięknym.
Taniguchi w pozornie błahych historiach oddaje swoją pochwałę życia, jego ulotność i poetyckość zarazem. Fabuła? Nie szukajcie jej tu, nie ma takiej potrzeby. W „Idącym człowieku” jak rzadko kiedy sam tytuł mówi o tym, co dostanie czytelnik. Fabuła skupia się na anonimowym bohaterze, który przemierza ulice swojego miasta, przeżywając niemalże do bólu zwykłe sytuacje. Cieszy się on gorącą kąpielą po ciężkim i deszczowym dniu po to, by chwilę później odkrywać świat niemalże na nowo za sprawą potłuczonych okularów. Obserwuje przelatujące nad jego głową ptaki i odnajduje sens istnienia, pomagając zdjąć z drzewa zabawkowy samolot. Taniguchi w tak pozornie trywialnych momentach przemyca poważniejsze treści, czego przykładem jest właśnie wspomniany rozdział o samolocie na drzewie. Niby nic, a jednak trudno byłoby lepiej opowiedzieć historię nie tylko o przemijaniu, ale o tym jak ludzie szybko zapominają. Zresztą siłą tego tytułu jest to, że Taniguchi niewiele nam tu narzuca. Każdy z czytelników może interpretować poszczególne rozdziały na swój sposób, w zależności od tego, jaką ma wrażliwość i co mu w duszy gra.
„Idący człowiek” jest też ze wszech miar minimalistyczny. Podzielony na rozdziały, które nie tworzą spójnej fabularnie konstrukcji, jest w dużej mierze pozbawiony słów, które byłyby tu zapewne zbędne. To właśnie dzięki temu zabiegowi autor zostawia nam pole do interpretacji wydarzeń i cieszenia się nimi. To oczywiście sprawia też, że jest to komiks wymagający od czytelnika dużej dawki skupienia, wyciszenia i przede wszystkim refleksji. Tytułem tym należy się delektować, a nie przez niego pędzić. Cóż, taka konstrukcja zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, natomiast miłośnikom tego, co japońskie i tradycyjne dla tej kultury, manga ta będzie tytułem zachwycającym.
Uroku całości dodają kolorowe plansze, których w mandze nie brakuje. Bardzo realistyczna i charakterystyczna kreska Taniguchiego, ozdobiona ciepłymi i wyciszonymi barwami nabrała dodatkowego uroku i melancholii. Cudownie jest móc obcować z tymi stronami, co nie oznacza oczywiście, że plansze czarno-białe są brzydkie. Taniguchi daje się w nich poznać ze swojej mocnej strony i fani jego twórczości odnajdą na kadrach autorski styl i stojący na wysokim poziomie warsztat.
Słowa uznania należą się też Hanami. Zaprezentowali oni fanom twórczości Taniguchiego nie tylko kompletną historię zatytułowaną „Idący człowiek”, ale również dołączyli do niej trzy inne, ale bardzo pasujące ogólnym założeniem i realizacją opowiadania. Mało tego, tom wieńczy galeria prac Japończyka. Naprawdę trudno się tu do czegokolwiek przyczepić i można Radosława Bolałka i resztę załogi pochwalić za to, że Hanami oddało w nasze ręce tytuł kompletny pod każdym względem.
„Idący człowiek” jest więc bez wątpienia tytułem, którym Taniguchi tuż po swojej śmierci przekazuje polskim czytelnikom bardzo ważne przesłanie. I choć zdaje sobie sprawę, że dla części z czytelników będzie to tytuł nie do przełknięcia, gdyż się w nim nie odnajdą to i tak z czystym sumieniem go polecę. Bardzo specyficzny, spektakularnie prosty i zwyczajny, dysponuje ogromną mocą. Jest to świetna recepta na wyciszenie się i obcowanie z mistrzowskim tytułem. (Nie)zwykły komiks, który dla miłośników japońskiego artysty przez wielkie „A” jest pozycją obowiązkową.
„Idący człowiek”
Autor: Jirō Taniguchi,
Wydawnictwo: Hanami
Tłumaczenie: Radosław Bolałek
Data publikacji: 15.09.2017 r.
Format: 150 x 210 mm
Ilość stron: 232
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Cena: 36 zł
Tekst opublikowano pierwotnie na portalu paradoks.net.pl
Świetny blog. Bardzo lubię blogi tego typu. Jestem pod wrażeniem. Będę polecać swoim znajomym.
OdpowiedzUsuń