sobota, 21 października 2017

(Audio + tekst) Reptilianie kontratakują, czyli szlamowa inwazja na Łódź Łukasza Kowalczuka

Dla Łukasza Kowalczuka niedawny łódzki festiwal był całkiem udanym, jak on sam przyznaje, wydarzeniem. Cały przywieziony nakład komiksów zszedł bez problemu, udało się uczestniczyć w dwóch spotkaniach, a jedno dodatkowo poprowadzić, no i jeszcze całkiem udany after tudzież before, ale to już prywatna sprawa autora heh. Fani jego twórczości również powinni być usatysfakcjonowani.







Przed samym MFKiG Kowalczuk rozesłał "mejling" z informacją, z czym ma zamiar do Łodzi przyjechać. Już wówczas robiło to doprawdy wrażenie. W połączeniu z jego dwoma łódzkimi „expose” działo się więc wiele.

W festiwalowy piątek Kowalczuk opowiedział trochę zgromadzonym słuchaczom o udziale w akcjach crowfundingowych prowadzonych za pomocą platformy Kickstarter, w których sam czynnie się angażuje, zbierając choćby na wydanie własnych komiksów. Zgromadzeni mogli zobaczyć, jak taki proces wygląda od przysłowiowej kuchni, jak z projektem wystartować, jak go promować i na co zwrócić uwagę. Można było też dowiedzieć się, czym sam prowadzący kieruje się w doborze projektów, które wspiera. Przyznać trzeba, że dla tych, którzy zamierzają kiedyś wziąć udział w tego typu akcji, mogło być to bardzo cenne doświadczenie. Ja tam nie mam zamiaru nic tworzyć, a tym bardziej wydawać więc czekałem na „Hajtową” truskawkę na torcie, czyli spotkanie z autorem i opowieściach o jego nadchodzących komiksach.


Zarówno ja, jak i Łukasz, w prywatnej rozmowie, zgodnie przyznaliśmy, że frekwencja na tym spotkaniu jak na porę, czyli sobotni wieczór i ostatni tego dnia festiwalowy punkt, była zacna. Samo niemalże godzinne spotkanie to opowieść Łukasza o jego drodze po nagrodę Eisnera. W trakcie prezentacji przedstawił on zgromadzonym kilka konkretów i pokazał przykładowe plansze z nadchodzących komiksów. Zaczęło się jednak od kilku słów na temat tego, jak zmieniła się sytuacja autora. Jak przeszedł on z amatorki na profesjonalizm, czyli zaczął zarabiać tylko i wyłącznie na tworzeniu komiksów. Po pierwsze to fajnie zawsze posłuchać kogoś, komu na tej formie udało się wybić na tyle, że może mówić o tym, że jest to jego forma utrzymania. Kibicuje też, aby było tak dalej. Po drugie – doceniam odwagę Kowalczuka, jeśli chodzi o swobodę rozmowy o kwestiach finansowych. Jako jeden z nielicznych przyznaje, że na komiksach da się zarobić, nie bojąc się, że u kogoś może wzbudzić to zazdrość. Dobrze też i bardzo zdrowe jest to, jak autor komiksów zarabia na nich, a wszelkie inne rzeczy jak projekty koszulek, animacje czy ilustracje są tylko dodatkiem. A tak to właśnie wygląda w wypadku Łukasza.


W dalszej części zaczęły padać już konkrety o jego najnowszych projektach. Gwoli słowa wyjaśnienia, kolejne akapity będą tekstami, w których moje prywatne odczucia, tudzież forma recenzji, będzie łączyła się z tym, co Łukasz opowiadał słuchaczom w Łodzi. I tak po kolei, jako pierwszy wymieniony został „Samurai Slasher”, a zatem do dzieła:

Samurai Slasher

„Samurai Slasher” to wydany w nakładzie 666 sztuk, co ważne własnoręcznie podpisanych przez scenarzystę i rysownika, komiks opowiadający o przygodach młodego chłopaka, który niejako za sprawą spędzanego z własnym ojcem wolnego czasu przemienia się w tytułowego samuraja zwalczającego niezliczoną ilość potworów. Jak to u Kowalczuka te przybierają najróżniejsze gęby i ciała, natomiast scenarzysta Mike Garley poszedł w tym zeszycie dużo dalej i nadał im bardzo ludzkie (w pewnej umowności) twarze. To nie tylko sieczka, w której głowy i ręce hurtem odpadają od kolejnych ciał, ale to też swego rodzaju niezwykle smutna i dołująca historia, która wzbudza w czytelniku dużą dawkę emocji. Nie chcąc psuć wam zabawy i wrzucać w tekst spojlerów, tym bardziej że ptaszki ćwierkają, że komiks ukaże się po polsku, powinienem na tym poprzestać. Musicie natomiast wiedzieć, że ta krótka historia ma tak naprawdę podwójne dno. Jest „kowalczukowe gore” i mnóstwo przelanej (choć niedosłownie) krwi, ale jest też bardzo dopracowana warstwa scenariuszowa, opierająca się na wzbudzaniu w czytelniku uczucia nostalgii. Wyszło z tego świetne połączenie, choć wydawać się może, że horror, opowieść samurajska i hmm...dramat nie mogą razem żyć w zgodzie. A jednak dwójce autorów się to udało.

Świetnie prezentuje się też warstwa graficzna tego komiksu. Kowalczuk zgrabnie połączył w niej inspirację japońskim duchem samurajów z doskonale znanym uczuciem tęsknoty do dawnych lat i popkultury, z niezwykłą wyobraźnią w kreowaniu potworów. Postaci ludzkie są naprawdę ludzkie i takie zwyczajne, a jednocześnie wzbudzające w nas sympatię. Tytułowy samuraj waleczny i budzący respekt, a wszelkiej maści stwory, z którymi idzie mu się mierzyć obrzydliwe, ale też pomysłowe. Dynamiki, szczególnie w scenach pojedynków, tworzą też wykorzystane onomatopeje. Całości pozytywnego wrażenie z tego komiksu dodają kolory, za które odpowiadał Łukasz Mazur. Tak, on również dołączył do grona osób pracujących nad tym zeszytem i dobrze na tym wszyscy wyszli, bo z jednej strony rysunki nabrały dodatkowego charakteru, a z drugiej Mazurowi udało się zachować styl Kowalczuka. Jest to niezwykle barwny i przyciągający wzrok komiks, w którym pomimo brutalnych pojedynków nie dostrzeżecie czerwieni krwi.

„Samurai Slasher” słowami Kowalczuka to inspirowana starymi horrorami opowieść o walce z demonami będącymi...(tutaj wycięty spojler – uważajcie, jeśli będziecie słuchać prelekcji). Autor przyznaje, że i dla niego tak duża powaga tej historii była zaskoczeniem na tyle, że przygotowywany przed rozpoczęciem prac nad zeszytem research, okazał się totalnym niewypałem. Kowalczuk obejrzał kilka naprawdę złych produkcji, aby lepiej oddać ducha slasherów, po czym okazało się, że to jednak nie taki klimat panować będzie w tej historii.

Warto też zwrócić uwagę na bardzo porządną jakoś wydania tego komiksu. Pomimo „tylko” zeszytowej wersji, robi ona naprawdę wrażenie, druk jest bardzo wyraźny i świetnie oddający kolory, a dodatkowo jeszcze na samym końcu znajdziemy garść dodatków w postaci m.in. szkiców. Jak zdradził w Łodzi Kowalczuk, polska wersja komiksu może ukazać się w pewnym nowym magazynie komiksowym, nad którym trwają obecnie prace. Ducha historii świetnie oddaje zamieszczone na początku motto:

„Remember kiddo, not every story has a happy ending”

Red Erwank

Łukasz Kowalczuk do Łodzi przywiózł coś, z czym komiksiarze rzadko mają do czynienia, a mianowicie z próbką komiksu. Książeczka licząca sobie zaledwie szesnaście stron, w kieszonkowym formacie jest zajawką komiksu, na który zbierana była za pomocą Kickstartera składka. Niestety ta się nie powiodła, natomiast w żadnym wypadku nie wyklucza to tego, że komiks się, tak czy inaczej, na rynku pojawi. Ma liczyć sobie 28 lub 32 strony, powiększony format i ukazać się do końca roku. Zobaczymy.

„Rad Erwank” opowiadać ma historię, w której na Burg City nadciąga inwazja obcych. Postawieni w stanie zagrożenia mieszkańcy na już muszą znaleźć bohatera, który pomoże im pokonać wroga. Z misją przyprowadzenia do miasta tytułowego bohatera staje pewien chłopak, który owszem do Rad Erwanka dociera, ale ten jest mocno...niedysponowany. Jak to ujął Kowalczuk, jest on kompletną szują. Zanim więc w ogóle dojdzie do walki z najeźdźcą, trzeba postawić na nogi tego, który ma w niej pomóc.

Próbka, z którą do Łodzi przyjechał autor to wersja czarno – biała, docelowo komiks ma być też mono, ale już teraz widać, że pulpy czy klimatów sf nie zabraknie. Nie powinno też braknąć humoru i pojedynków. W komiksie tym role się jednak odwracają, a mianowicie autorem scenariusza jest Łukasz Kowalczuk, a za rysunki odpowiada znany już w Polsce Jack Teagle.

Kaijoe

To jedyna festiwalowa premiera wydana po polsku. Nakład tego komiksu był ściśle limitowany, wynosił 100 własnoręcznie ponumerowanych i podpisanych egzemplarzy. W przeciwieństwie do pewnych żółwi, u Kowalczuka rzeczywiście nakład limitowany jest nakładem limitowanym heh. Komiks ten wyróżnia się spośród pozostałych już na pierwszy rzut oka formatem. To chyba jedyny w portfolio autora komiks w formacie A4. Trzeba też nadmienić, że to remake historii, która miała swoją premierę w 2015 roku. Nie trudno domyślić się, że komiks opowiada o walce potworów heh. Pewna Gargantuna atakuje Wielkie Miasto i chcąc ratować nie tylko ludzkość, ale też jej urlopy mieszkańcy miasta wysyłają do boju innego dziwnego stwora Chaugnara. Ten co prawda radzi sobie z wielkim rekinem, ale... a nie będę wam zdradzał. Sami zobaczycie. Historia jest krótka, ale przepakowana akcją. W komiksie tym jest wszystko. Są wielkie rekiny, są inne dziwne stwory, jest pulpa, szlam i efektowne zakończenie. Miłośnicy „gumowych” japońskich produkcji typu „Godzilla” będą zachwyceni, gdyż nawiązania do tych historii są dostrzegalne, i co ciekawe niejedyne. Różnego rodzaju nawiązań do innych popkulturowych elementów (że choćby wspomnę gry w stylu jRPG) nie brakuje i czytelnik będzie miał nie lada ubaw, wyszukując je podczas lektury komiksu.

Zeszyt ten, poza formatem, wyróżnia też jeszcze jedna rzecz, a mianowicie dość niestandardowe prowadzenie narracji. Nie znajdziecie tu żadnych ramek czy dymków dialogowych. Kowalczuka nie ogranicza nic, nawet jego wyobraźnia, co widać. Potwory przybierają najróżniejsze kształty, kolory mają tyle wspólnego z rzeczywistością co jazda po zażytym kwasie, a narracja i dialogi bardzo luźno zostają wplecione w rysunki. Pozorny chaos tworzy jednak harmonię, będąc bardzo nietypową formą komiksu. Całość prezentuje się wybornie, natomiast nie doszukujcie się w tym komiksie głębi heh. Genialny szlam w najlepszym Kowalczukowym wydaniu to jest to, na co możecie tu liczyć. I jeszcze to zakończenie, które powoduje, że nie sposób się nie zaśmiać.

Ciekawe są również dodatki w tym zeszycie, na które składają się ukazane sylwetki bohaterów wraz z ich genezą, dzięki którym poznać możemy najważniejsze występujące w historii postacie. Pomysłowa sprawa, podobnie jak sam tytuł komiksu, który odbierać można w dwojaki sposób. Pomysłów Kowalczukowi nigdy nie brakowało, trzeba mu to oddać.

„Kaijoe” to komiks adresowany do młodszego czytelnika, który jednak zapewne podpasuje też starszym fanom szlamu. Historia ta ukaże się też w lutym amerykańskiej antologii, której okładkę można zobaczyć na profilu autora i poniżej.



To tyle, jeśli chodzi o festiwalowe premiery. Zachęcam do zapoznania się z nimi, bo to naprawdę świetne rzeczy są.

Dalsza część spotkania z Łukaszem traktowała o jego najbliższych komiksowych planach. Dzieje się u niego naprawdę dużo więc i tych zapowiedzi było sporo. Może więc tak pokrótce:


Strike Team: Code Name: Diamond Force

Krótki komiks, zamykający się w jednym zeszycie (podobnie jak wspomnianym już „Rad Erwank”) liczący sobie między 28 a 32 strony. Inspiracje do tworzenia komiksu to japońskie produkcje z końca lat 70-tych i początku 80-tych o japońskich skrytobójcach zwanych ninja. Jest szansa, że zeszyt ukaże się po polsku, za co trzymam kciuki, bo historia zapowiada się zacnie. Tytułowa grupa ma za zadanie uwolnić z rąk Księżycowego Ninja i jego bandy porwaną córkę prezydenta. Warto też czekać na tę produkcję z bardziej prozaicznej przyczyny... Łukasz Kowalczuk musi w niej narysować jacht heh. Przy jego stylu i kresce może być to ciekawe doświadczenie. Poza tym będzie strzelanie, roboty i niewolnice. Będzie działo się więc dużo.

W pracy nad tym zeszytem Łukasz Kowalczuk odpowiedzialny będzie za rysunek, a scenarzystą ma być Michael Tanner, który ma na swoim koncie m.in. komiks opowiadających przygody skautek walczących z zombie. Grubo.

Frankenrocker & The Jailbait Punks versus Reptilians

Scenarzystą będzie Roel Torres i będzie to historia dłuższa, bo planowana na cztery zeszyty. Niestety na chwilę obecną nie wiadomo czy historia ukaże się drukiem, czy tylko w formacie cyfrowym. Całość ma liczyć około stu stron. Tematyka? Potwór Frankenstein staje na czele punkowej kapeli złożonej z dziewczyn, która zostaje przeniesiona na odległą i zaatakowaną przez Reptilian planetę. Punk i Frankenstein to niejedyne co dostaniecie w tej historii. Będą też m.in. skinheadzi-wombaci (ja pier$%*& jak to brzmi heh). Piotrek Nowacki...to przez Ciebie! W wypadku tego komiksu nie ma się co obawiać o to, jak odnajdzie się w nim Kowalczuk. Przecież to stary punkowiec więc jak sam przyznał, scenariusz skrojony jest jakby specjalnie pod niego. Jeśli więc ze scenariuszem nie będzie żadnego problemu, to można zaryzykować i poeksperymentować z kreską. Taki jest zamiar Kowalczuka, który chce dać się poznać z nieco innej strony. Oczywiście nie będzie to totalna zmiana, że nagle wszystko będzie realistyczne, ale gruba krecha, z której słynie, może zostać podmieniona na nieco inną. Zmiany mają być niewielkie, ale dostrzegalne. Ciekawe.

Opowiadając o tym projekcie, Łukasz zdradził kilka szczegółów z tego, jak wygląda praca nad komiksem. Współpracując nad zeszytem z innym twórcą, nie ma się całkowicie wolnej ręki. Zawsze jakieś to ograniczenie jest i aby uniknąć nieporozumień czy poprawek, zanim Kowalczuk narysuje planszę, tworzy jej bardzo wierną, ale nieszczegółową miniaturę, na której widoczny jest jego zamysł. Taki projekt, layout, wysyła do akceptacji scenarzyście, ten wprowadza ewentualne poprawki i dopiero wówczas zaczyna się rysować na czysto.

Secret Santa

Ostatni z zapowiedzianych projektów, na który uczciwie przyznaje, czekam najmocniej. Brakuje mi w polskim komiksowie tego typu akcji, że na święta dostajemy jakieś szybkie wydania specjalne, traktujące o danym zagadnieniu. Marzy mi się usiąść przy zapalonej choince i przeczytać dobry szlamowy stuff, w którym główną rolę odgrywa mikołaj.

„Secret Santa” to tradycyjna zeszytówka licząca sobie między 28 a 32 strony. Komiks opowiadać ma o tajemnym kręgu św. Mikołajów, którzy pośredniczą w pewnych szemranych interesach. Niczym członkowie rodziny Soprano składają oni też wybranym propozycje nie do odrzucenia. Inspiracje? Miodne. „Podziemny krąg”, Griswaldowie czy „Świąteczna gorączka” to tylko część z nich. I już fakt, że będzie to miks tych trzech rzeczy, sprawia, że czekam. Za scenariusz odpowiedzialny będzie niejaki Ben Grisanti, który zwrócił się do Kowalczuka, proponując mu wspólną pracę nad komiksem w stylu starych słuchowisk grozy czy nadzwyczajnych opowieści. Łukasz ma być tu zresztą odpowiedzialny tylko za rysunki, gdyż liternictwem i kolorem ma zając się ktoś zupełnie inny.

Tutaj, w przeciwieństwie do Kaijoe, nie będzie szaleństw. Pełna tradycja, czyli sześciokadrowa siatka, czyli coś, z czego słynął Jack Kirby. Ma to za zadanie skrócić cały proces tworzenia historii. Planowana data premiery? Niedługo, czyli najbliższe święta, ale czy tak będzie, dużo zależy od poprzednich dwóch projektów.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Poza tymi trzema akcjami Łukasz Kowalczuk ma też kilka mniejszych projektów. Pośród nich m.in. współpraca z osobą pracującą nad „Simpsonami”, projekt koszulki wrestlingowej, animacja do teledysku itp. Zachęcam zainteresowanych do przesłuchania prelekcji, na której Łukasz o wszystkim opowiada.

Aha...na koniec. Nie wiem, czy pamiętacie jeszcze taki internetowy projekt Łukasza, gdzie codziennie miał się ukazywać jeden kadr? O projekcie od dłuższego czasu cisza, ale on nie umarł. Na chwilę obecną jest zawieszony, ale może jeszcze kiedyś wróci.

To tyle, jeśli chodzi najazd Reptilian na Łódź. Jeszcze raz zachęcam do odsłuchu, gdyż w tym krótkim tekście nie dało się zawrzeć wszystkiego, o czym opowiadał Łukasz Kowalczuk.

ps. celowo ominąłem historię przygotowaną w ramach 24h Comics, która dostępna jest w formacie cyfrowym. O tym kiedy indziej.

Pps z góry wielkie przepraszam za ewentualne błędy czy chaos w tekście. Starałem się to wszystko ogarnąć, ale było ciężko heh


5 komentarzy:

  1. Wpis mocno zachęcił mnie do powrotu - do dzieciństwa, w którym lubiłem czytać komiksy. Bardzo ciekawie pisany blog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Fajnie, że są osoby, które po latach wracają do komiksu.

      Usuń
  2. Ja również z dzieciństwa pamiętam komiksy. Był to świetny pomysł na spędzanie wolnego czasu gdy nie było internetu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój chłopak lubi czytać komiksy. Zaraził mnie swoją pasją. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Projekt Secret Santa będzie przebojem :) Komiksy są ponadczasowe.

    OdpowiedzUsuń