Owszem można przecież skontrować, że jaka to skala skoro taka „Szlamtologia” to nakład zaledwie 150 egzemplarzy (Łukasz szkoda, że nie chciałeś ich ponumerować, byłby fajny bonus dla zbieraczy), ale mimo wszystko jak na grupę docelową komiksów Kowalczuka jest naprawdę dobrze. Tym bardziej, że - można odnieść wrażenie - tworzy on na rynek zagraniczny, w Polsce publikując niejako „przy okazji”. Co jeszcze ciekawsze Kowalczuk sam mówi o tym, że zaczyna z komiksów dostawać jakieś pieniądze i, że warto się starać, bo można nawet na takim trudnym rynku jak komiksowy osiągnąć jakiś sukces czy mówiąc wprost zarobić na tym. Chciałbym też poruszyć jeszcze jeden temat, o którym we wstępie do „Szlamtologii” pisał autor. Co prawda nie siedzę specjalnie głęboko w środowisku komiksowym i pewnie wielu rzeczy nie wiem jak to jest „od środka” i dlatego zastanawiam się, co jest takiego złego w konkursach (czyżby odzywała się anarchistyczna dusza autora?) komiksowych, że Kowalczuk określa je mianem „żenujące”? Z pewnością, jak wszędzie, znajdzie się jakieś „konkursowe padło”, ale myślę, że i na tym polu można znaleźć pozytywne przykłady i jeśli dla innych twórców akurat taka droga to osiągnięcia wyznaczonego celu jest najlepsza to, czemu nie? Tak czy inaczej, Kowalczuk wybrał inną drogę, drogę zinów i podziemnych publikacji i...wyszedł na tym całkiem nieźle, żeby nie powiedzieć wprost, że dobrze. Widać to choćby po wspomnianej już wcześniej „Szlamtologii”, w której zebrał on swoje prace publikowane w różnego rodzaju zinach czy na wystawach.
I nie ma sensu się zbytnio rozwodzić nad tym, co czytelnik znajdzie w środku tej antologii. Szlam, szlam, szlam i jeszcze raz szlam, a do tego akcja, przemoc, szlam i wrestling. Wszystko to z czego Kowalczuk słynie i za co jest przez fanów lubiany. Nie ma tu specjalnie długich i skomplikowanych historii, jest z kolei za to pomysł, ogromna dawka różnorodności (tak, nawet o komiksach Kowalczuka można tak niekiedy napisać heh) i rozrywki. Jest też jeszcze jeden element charakterystyczny dla tego twórcy, a mianowicie doprawdy mnóstwo nawiązań do popkultury lat 80-tych i 90-tych. Raz jest to nawiązanie do choćby Hulka Hogana czy innych wrestlerów umieszczone w historii, a innym razem pojedynczy rysunek z postacią inspirowaną anime „Samurai Pizza Cat”, która pokazywana była bardzo dawno temu w polskich kablówkach (dzięki Łukasz za przypomnienie tej animacji). Kilka zdań wcześniej wspomniałem o różnorodności, warto więc nieco rozwinąć ten wątek. Po pierwsze podejście do historii. Raz będzie to klasyczny komiksowy short innym razem historia opowiedziana w stylu RPG-a, w którym prezentuje on poszczególnych bohaterów na oddzielnych planszach, wskazując ich mocne i słabe strony, atrybuty i inne elementy znane każdemu graczowi.
Również oprawa graficzna tej antologii nadaje jej niezwykłej dynamiki, będąc jednocześnie różnorodną. Nie ma tu miejsca nawet na chwile nudy, a autor przeskakuje z konwencji na konwencje. Cześć historii jest czarno biała, część to klasyczne barwy wykorzystywane przez Kowalczukach choćby w „Radioactive Cross” czy „Tylko wrestling jest prawdziwy”. To jednak nie koniec, gdyż Kowalczuk nie omieszkał część swoich komiksów potraktować pełną paletą barw, co przecież nie zdarza się często, a nawet stworzyć kolaż fotografii z rysunkiem. Jedno jest niezmienne czy to on jest autorem scenariusza czy odpowiada za niego Kek-W to akcji z pewnością nie zabraknie. Cała awantura toczy się w postapokaliptycznym radioaktywnym świecie co w łatwy sposób tłumaczy te wszystkie zdeformowane dziwaczne postaci. Temat, który bardzo komiksiarzowi ułatwia sprawę (nie musi martwić się o rzeczywistość wykreowanego świata), ale też daję mu pełne pole do popisu i jak sam wspomniał w Łodzi, raczej nie zamierza od tego tematu odchodzić. Jest więc tu sporo wrestlingu, są bohaterowie filmów, które w końcówce lat 80-tych święciły triumfy i jest duża dawka mocno absurdalnego humoru. Zdecydowanie nie jest to więc komiks dla wszystkich. Po prostu Panie ryje banie. Nie sposób na końcu nie wspomnieć o krótkim artykule, który kończy „Szlamtologię”. Gościnny tekst traktuje o figurkach podróbkach „Masters of the Universe”. Całość czyta się świetnie, a jeszcze lepiej odkrywa się (sporo tutaj jeszcze przede mną pracy) nawiązania do popkulturowej pulpy. Jeśli lubicie twórczość Kowalczuka to „Szlamtologia” będzie dla was punktem obowiązkowym.
Podobnie zresztą sprawa się ma z jego „Violent Skate Bulldogs – Complete”, który to tytuł również Kowalczuk przywiózł do Łodzi. Tym razem wydawnictwem opowiedzianym za ten komiks nie jest „Aty” jak w wypadku „Szlamtologii”, ale Studio Lain („Radioactive Cross") i jeśli chodzi o kwestie techniczne, to Aty wypadło nieco lepiej (papier, grzbiet, okładka). To nie oznacza, że „Buldogi” są wydane źle, czuć w nich po prostu zinowy klimat, aczkolwiek nasycenie czerni należy wyróżnić, bo wygląda naprawdę świetnie. Tak czy inaczej, jak samo określenie „complete” wskazuje, zbiór ten gromadzi wszystkie dostępne na chwilę obecną historię o tytułowej ekipie, która musi żyć w skażonym toksycznym szlamem Retropolis co nie jest łatwe, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że zmagać się muszą nie tylko z tym zagrożeniem, ale też ze służbami milicyjnymi, którymi zdecydowanie nie są oni w smak. Całość, choć podzielona na kilka rozdziałów, tworzy spójną całość. Baa nie jest trudno znaleźć tu nawiązania do „Radioactive Cross” i nie ukrywam, że mam nadzieję na kontynuację i pójście w tym kierunku przez Kowalczuka. W pozornie prostej historii autor potrafił jednak zmieścić sporą dawkę atrakcji w postaci akcji, bijatyk czy zwrotów akcji (tak są tu zaskoczenia), dzięki czemu komiks ten sporo zyskuje na swojej atrakcyjności. Warto też nadmienić, że jest tu spora dawka przemocy (również względem strażników (bez)prawa) oraz bluźnierstw. Cały ten komiks to mam wrażenie taki anarchistyczny, punkowy manifest mogący być teledyskiem dla kapeli muzycznej, w którym jest mnóstwo brudu, rozpierduchy i powtórzę to po raz enty pomysłowości Kowalczuka. Łukasz nie byłby sobą, gdyby nie wplótł tu nawiązań do dawnych hitów (tylko dla mnie ten mechaniczny glina to odpowiedź Kowalczuka na Robocopa, a Rad Erwan to tak naprawdę Judge Dread?) czy nie przedstawiłby historii z nieco innej perspektywy vide rozdział „Rad Erwank in Muscle Brawl”. Całość utrzymana jest w czarno białej konwencji, a na końcu zamieszczono okładki przygotowane przez innych rysowników.
Jak już wspomniałem, obydwa te komiksy łączą wspólne cechy i elementy takie jak spora dawka szlamu, akcji i rozwałki. Tego typu połączenie siłą rzeczy musi skutkować wydaniem komiksu akcji. Tym razem jednak autor daje nam nieco odetchnąć z podróżami w czasie do lat młodości. Nie jest tak widoczny tu sentymentalizm i przyznam szczerze, zaskoczyło mnie trochę to, że mimo jego braku czytało się to tak dobrze. Po poprzednich komiksach Łukasza miałem pewne obawy czy aby jego sukces nie opiera się właśnie głównie na tym, że dzięki jego historiom dzisiejsi trzydziestolatkowie mogą wrócić do młodzieńczych lat, a nie idzie za tym nic więcej. Teraz już wiem, że tak nie jest, gdyż nawet gdy to cofnięcie się do tamtych lat nie jest tak widoczne to i tak te historie bawią.
Ci, którzy czytają moje recenzje komiksów Łukasza Kowalczuka wiedzą zapewne, że lubię jego twórczość i, że wypowiadam się o niej z reguły w superlatywach. Warto jednak wiedzieć, że absolutnie nie uważam, że są to komiksy, które w „mainstreamie” spodobają się totalnie wszystkim. Tak z pewnością nie będzie z kilku powodów. Poniżej znajdziecie krótką listę powodów, dla których twórczość Kowalczuka może nie przypaść wam do gustu.
Specyficzna kreska – nie jest to upiększona i ugładzona kreska, która wywołuje na twarzy „ochy i achy”. Łukasz stosuje surową kreskę, a jego postacie są najczęściej dalekie od tego, żeby określić je mianem ładnych. Nie zmienia to faktu, że dynamiki w nich jest od groma.
Raczej nieskomplikowane proste historie, w których nie ma bardzo rozbudowanych charakterów postaci tudzież psychologicznej głębi. Zamiast tego jest akcja, przemoc i rozwałka co miłośnikom bogatych scenariuszy może nie przypaść do gustu. Innych natomiast taka konstrukcja zachwyci i będzie bawić.
Umieszczanie niezrozumiałych nawiązań do dawnych lat, które dla dzisiejszej młodzieży mogą nie być specjalnie czytelne. Zresztą nie tylko dla niej, gdyż Łukasz odnosi się też do popkultury ze Stanów co może też sprawić trudność nam trzydziestolatkom.
Spora dawka przemocy i bluzgów, która z oczywistych względów nie każdemu musi pasować.
Niekiedy mocno absurdalne zdawałoby się pomysły na prowadzenie historii, które może nie każdemu się spodobają (w końcu nie każdy jest dużym dzieckiem, a komiksy te to jak mówi Kowlaczuk „stupid comics for smart people”), ale bardzo często przynoszą ciekawe i niestandardowe rozwiązanie czyniąc całą historię bardzo pomysłową.
Bardzo dużo szlamu, wrestlingu, postapo, radioaktywnych postaci... ale czy kur#@% to rzeczywiście może się komuś nie podobać?!
Nie ma sensu podsumowywać tego przydługiego tekstu - po prostu bierzcie tyłki w troki, kupujcie komiksy Kowalczuka i bawcie się dobrze podczas ich czytania. Amen.
Violent Skate Bulldogs - Complete
Scenariusz: Łukasz Kowalczuk
Rysunek: Łukasz Kowalczuk
Wydawnictwo: Studio Lain
Wydanie I: 9/2016
Liczba stron: 40
Format: A5
Oprawa: miękka
Druk: cz.-b.
ISBN-13: 9788394593001
Wydanie: I, zbiorcze
Cena z okładki: 15 zł
Szlamtologia
Scenariusz: Łukasz Kowalczuk
Rysunek: Łukasz Kowalczuk
Wydawnictwo: ATY
Wydanie I: 10/2016
Liczba stron: 64
Format: 150x210 mm
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Wydanie: I
Cena z okładki: 30 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz