Za nami premiera pierwszego w tym roku tytułu od J.P.F. w ramach serii Mega Manga. Wydawnictwo nowy rok powitało mangą Było ich jedenaścioro autorstwa Moto Hagio. Jaki to tytuł? Czy warto po niego sięgnąć? Zapraszam na krótką wyliczankę.
A jak autorka: jej sylwetka przybliżona jest co prawda w artykule na końcu mangi, ale warto poświęcić Moto Hagio choć kilka zdań, chociażby z tego powodu, że na rynku komiksowym działa ona od ponad 43 lat co jest wynikiem wyjątkowym, musicie przyznać. W Japonii uznawana jest za jedną z pionierek shounen-ai, co w jakiś sposób widać również w recenzowanej mandze, ale o tym nieco później. Pośród 22 serii komiksowych, które stworzyła wiele jest tych z gatunku s-f. Kilka innych nagradzanych było w różnych konkursach. Chyba najważniejszym wyróżnieniem, które zdobyła to Osamu Tezuka Cultural Prize z 1997 roku. Polscy czytelnicy znają Moto Hagio głównie z wydanej w naszym kraju mangi Klan Poe.
B jak bohaterowie: Tych jest sporo więcej niż tylko tytułowa jedenastka. Graficznie są dopracowani w sposób bardzo zadowalający. Każdy posiada również indywidualne cechy jak wygląd czy sposób wysławiania się, który pozwala bez trudno odróżniać ich od siebie. Tylko nieznacznie gorzej wygląda to w kwestii zaprezentowania cech charakteru bohaterów. Tych, którzy odgrywają w mandze główne role poznamy dość szczegółowa, ale niestety część z nich po lekturze zostanie dla nas anonimowa. Cóż, mimo swojej objętości, nie starczyło w komiksie miejsca, aby skupić się na wszystkich postaciach.
D jak dodatki: "preorderowcy" otrzymali szereg ciekawych bonusów za zakup mangi w przedsprzedaży. Poza niższą od okładkowej ceny, dostali oni jeszcze komplet pocztówek z motywami z mangi oraz przypinkę. Ta druga jest o tyle cenna, że według wydawnictwa żadna z nich nie powtarza się. Wykonane zostały one bowiem z rysunków z oryginalnego wydania mangi.
G jak gender: Jak wspomniałem wcześniej, Moto Hagio jest jedną prekursorek shounen-ai i choć Było ich 11 jest tytułem s-f, to nie trudno odszukać tu elementy tego pierwszego gatunku. Szczególnie w pierwszej historii jest to widoczne, gdy bardzo dużo miejsca zajmuje kwestia płci jednego z bohaterów. Sam nie może się on zdecydować czy jest kobietą czy mężczyzną, a sytuacja nie zmienia się nawet, kiedy dochodzi do romansu z innym przedstawicielem płci męskiej. Wątek ten zajmuje bardzo dużo miejsca w mandze i w moim przekonaniu jest nieco zbyt nachalny, przysłaniając główną oś historii. Moim zdaniem element ten jest najsłabszą częścią mangi, psującą nieco odbiór całości, a w szczególności jej pierwszego rozdziału.
K jak kreska: ta u Moto Hagio jest bardzo charakterystyczna i to widać w tym tytule.
Rysunki są bardzo delikatne i kobiece, a panowie piękni. "Piękni" i to w takim właśnie kobiecym znaczeniu tego słowa. Co poniektórych
łatwo można zresztą pomylić z przedstawicielką płci "słabszej". Rysunki utrzymane są w starym
klimacie, wykorzystywanym czy to w mangach czy anime wiele lat temu.
Widać to również po sposobie kadrowania, który niekiedy wygląda, jak
żywcem wyjęty z anime, emitowanych wiele lat temu na kanale Polonia 1. Mi taki starszy
styl odpowiada i według mnie się broni, ale jest to kwestia gustu. Pani Hagio
zdarzają się jednak słabsze momenty jak jeden z kadrów na stronie 181,
na którym ukazała bardzo nienaturalne ułożenie nóg bohaterki. Drobny
szczegół, który jednak zakuł mocno w oczy. Ciekawe jest też to, że manga
ta prezentuje się zdecydowanie lepiej w czerni i bieli niż kolorze.
Stron z kolorami jest przeszło 30, ale do mnie zdecydowanie bardziej
przemówiły klasyczne mangowe rysunki.
S jak scenariusz: tu jest bardzo dobrze. Pomijając wspomnianą wcześniej „kwestię gender”
historie są ciekawe. Pierwsza opiera się głównie na tajemnicy i
nieprzewidywalności, druga natomiast to niemalże polityczny thriller w
konwencji s-f. Na temat dodatkowych historii zamieszczonych na końcu
mangi, napiszę tylko tyle, że są. Nie jestem, bowiem zwolennikiem takich dodatków, ale podejrzewam, że wielu z Was przypadną do gustu.
T jak tekst: jak zapewne wiecie (a ja już zdradziłem) Było ich jedenaścioro to nie tylko tytułowa historia, ale i jej kontynuacja oraz kilka dodatkowych, krótkich i humorystycznych historii. Wszystko razem daje nam 320 stron lektury co przy cenie niecałych 45zł (w preorderze jeszcze mniej) jest wynikiem bardzo przyzwoitym. Naprawdę sięgając po ten tytuł zarwiecie całkiem solidną porcję czasu tym bardziej, że to co charakteryzuje ten tytuł to naprawdę duża ilość tekstu, który często zajmuje więcej miejsca niż rysunki. Dla mnie to duży plus, a dla tłumacza duże wyzwanie. Z zadania wywiązał się on zresztą dobrze, choć w pewnym momencie wyłapałem błąd ortograficzny (kwestia korekty). Paweł Dybała zdecydował się również na zabieg wprowadzenia „gwary śląskiej”, która miała wyróżniać jednego z bohaterów na tle pozostałych. Nie miałem okazji czytać mangi w innym języku, ciężko więc odnieść mi się czy wszędzie zastosowano taki wyróżnik czy tylko nasza edycja ma coś takiego.
R jak różnice: ciekawy jest fakt, że choć obydwie historie są ze sobą powiązane, to moim zdaniem różnią się od siebie diametralnie. Było ich 11 to typowy komiks s-f, dziejący się na statku kosmicznym, na którym grupa młodzieńców przechodzi egzamin do akademii. Od samego początku dzieją się tam jednak niewytłumaczalne rzeczy. Zamiast dziesięciu zdających, na statku przebywa właśnie 11. Ponadto widać, że ktoś mąci i stara się przeszkadzać pozostałym w wykonaniu zadania, nie mówiąc już o tym, że jedna z postaci sprawia wrażenie jakby już kiedyś na tym statku była. Kontynuacja natomiast dzieje się w kilku zróżnicowanych miejscach i miastach, a poza s-f dostajemy też historię o polityce, zdradach, konfliktach zbrojnych i intrygach, które mają pomóc zdobyć władzę na najwyższych szczeblach. Kojarzy mi się ona nieco klimatem (nie wiem na ile słusznie) z kultową Diuną. Obydwie historie tak różne, a przy tym obie trzymające poziom. Te różnice w scenariuszu pozwalają czytelnikowi zobaczyć m.in. jak autorka radzi sobie z tak różnorodnymi tłami.
Z jak zakończenie: w moim przekonaniu po Było ich jedenaścioro warto sięgnąć. Tytuł, który nie jest może pozbawiony wad, ale którego czytanie sprawiło mi sporą przyjemność i mocno wciągnęło. Lektura, która ze względu na objętość zajmie Wam trochę więcej czasu niż jeden krótki wieczór. Nazwisko autorki samo w sobie również jest dobrą zanętą, aby sięgnąć po ten tytuł. W moim przekonaniu Wydawnictwo J.P.F. wkroczyło w nowy rok z prawdziwym przytupem, a przecież w kolejce czekają m.in. kolejne dzieła mistrza Junji Ito!
Było ich jedenaścioro
Scenariusz: Moto Hagio
Rysunek: Moto Hagio
Wydawnictwo: JPF - Japonica Polonica Fantastica
Wydanie I: 1/2014
Tytuł oryginalny: They Were Eleven
Liczba stron: 320
Format: A5
Oprawa: miękka w obwolucie
Papier: offsetowy
Druk: cz.-b.
Cena z okładki: 44,99 zł
Dla mnie z kolei ta pierwsza Mega Manga okazała się wielkim rozczarowaniem, niestety... Sięgnęłam po "Jedenaścioro" głównie ze względu na nazwisko autorki. Poprzednie dzieła pani Hagio, z którymi miałam do czynienia ("Drunken Dream" i "Klan Poe") bardzo przypadły mi do gustu. Pomyślałam więc, że ta mangaczka pozwoli mi "oswoić" niezbyt przeze mnie lubiamy gatunek s-f.
OdpowiedzUsuńPierwsza część, jakkolwiek początek czytało się naprawdę przyjemnie, okazała się dla mnie zwyczajnie nużąca. Od razu domyśliłam się powodu obecności na statku nadprogramowej osoby (aczkolwiek nie domyśliłam się, kto nią jest) i panika bohaterów była dla mnie kompletnie niezrozumiała.
Zgodzę się w kwestii romansu. Dla mnie jest zupełnie bezsensowny. Na dodatek między "partnerami" nie czuć żadnej chemii.
Już dawno bohaterowie nie byli mi tak obojętni. Moim zdaniem zostali potraktowani przez autorkę trochę po macoszemu...
Na plus policzę ciekawe zwyczaje mieszkańców różnych planet i zaskakująca retrospekcja.
Druga część pogrążyła dla mnie tę mangę. Czytanie o polityce zwyczajnie mnie nudzi, dlatego lektura "kontynuacji" była dla mnie męczarnią:/.
Dodatek, jakkolwiek nierówny, jest dla mnie najlepszą częścią "Jedenaściorga". Parę historyjek było nawet zabawnych.
Od dawna nie zdażyło mi się, bym po skończeniu lektury nie miała najmniejszej ochoty na powtórkę. Do niemal wszystkich tytułów w mojej kolekcji wracam prędzej czy później. Obawiam się, że tę mangę czeka porastanie kurzem na półce:(. Ale przynajmniej dobrze się na niej prezentuje.
PS. Z tą Polonią 1 to masz racię!:)
Ninna - jesteś niezawodna jak zwykle i jak zawsze dziękuję za tak obszerny komentarz.
UsuńCo do "tajemnicy" jedenastu to zarówno twórczyni jak i wydawcy nie starali się tego ukryć. W sumie jest to podane zaraz na początku mangi.
Ja z kolei lubię takie nazwijmy to późniejsze tematy jak choćby polityka. Dla mnie kontynuacja zdecydowanie lepsza, no i mniej tam tego "gender":)
Co do bohaterów to nie do końca się zgodzę, choć po części masz rację heh
Tak jak wspomniałem cześć bohaterów jest przedstawiona dogłębniej, a część rzeczywiście potraktowana po macoszemu. Rozumiem to jednak, bo ciężko nawet na tylu stronach poświęcić miejsce dla wszystkich.
Pozdrawiam.
Ps nie myślałaś kiedyś, aby pisać swoje recenzje?:)
"Ps nie myślałaś kiedyś, aby pisać swoje recenzje?:)"
UsuńHeh, moja recenzja komiksu "Basement" siedzi na Tanuki:). Ale chyba wolę pisać takie "luźne przemyślenia" (na forach czy w komentarzach na blogach). Nad tą moją pierwszą recenzją siedziałam chyba ze cztery dni i ciągle coś bym poprawiała;P. Za dużo nerwów mnie to kosztowało;).
Nigdy nie byłam zwolenniczką gatunku s-f. Po przeczytaniu Twojej recenzji, jestem (może w małym stopniu, ale...) skłonna spróbować, z tym tytułem, oswoić się trochę do gatunku. Chociaż za kilka godzin mogę znów "odpuścić". Bardziej ciągnie mnie w stronę "Klanu Poe". :)
OdpowiedzUsuńHej Aypa - dzięki za komentarz. Myślę, że jako osoba, która nie miała styczności z s-f wybór Było ich 11 jest rozsądnym rozwiązaniem. Są tu fantastyczne kwestie, ale nie skupia się wszystko tylko na tym jednym gatunku. Szczególnie czytając kontynuację można zapomnieć, że to historia s-f. Z dozą niepewności, ale poleciłbym ci ten tytuł jeśli nie przepadasz za klasyczną fantastyką.
UsuńPozdrawiam.
Ocho, i tutaj mamy kompletnie odmienne zdania ^.^ Uwielbiam panią Moto za fantastyczny "Klan Poe", będący, o ile mi wiadomo, jedyną historią o wampirach, w której jedyna scena, w której pojawia się krew, przestawia efekt potrącenia bohatera przez powóz. O ile uwielbiam historie o nieśmiertelnych lub skrajnie długowiecznych istotach, o tyle aspekt krwiopijstwa zawsze mnie trochę odrzucał przy wampirzych historiach. Ale wróćmy do tematu...
OdpowiedzUsuńTak więc, jestem WIELKĄ fanką sci-fi. Zwłaszcza tego starszego, z lat 60. Fabuły z "Jedenaściorga" wyraźnie nawiązują do tej epoki i stanowią jej bardzo poprawne dzieci. Tylko... zestarzały się. Obecnie historie sci-fi są bardziej skomplikowane, i właściwie wszyscy poza niskobudżetowym jak na sci-fi "Doktorem Who" odeszli od przedstawień ludzkich kosmitów, więc starość tych historii jest BARDZO zauważalna. Co więcej, uwiera mnie brak aktywnych postaci kobiecych w mandze :( Uważam, że jedynym, czym manga mogłaby się bronić wśród współczesnych czytelników nie będących fanami stylu retro ani tej konkretnej autorki jest właśnie wątek Frol, wyjątkowy nawet jak na dzisiejsze czasy (w nowszych seriach podobny wątek znalazł się chyba tylko w "Gundam 00", bo w "Simounie" postaci przed wybraniem płci były jednak jednoznacznie kobiece...). Mnie samą zachwyciły pomysły techniczne, jak dwie planety krążące wokół wspólnego środka ciężkości czy pomysł na wydłużanie życia przez symbiozę z glonami. Ale, niestety, ja jestem specyficzna. I uwielbiam klasyki - oprócz "Klanu" bardzo cieszyłam się z nowego wydania "Aż do nieba" i niecierpliwie czekam na "Braciszka", a zwłaszcza "Terra e". ^^
Pozdrawiam i dziękuję za recenzję,
Soniasonia