„Tylko nie pytaj proszę znów o The Summit of the Gods” - reakcja Radosława Bolałka z Hanami na próbę zadania mu pytania podczas przedostatniego MFKiG jest tyle zaskakująca, co zrozumiała. W końcu to przez kilka wcześniejszych edycji chciałem dowiedzieć się o to samo...czy jest szansa na publikację tej mangi w Polsce. Cóż, do dziś tytuł ten się nie ukazał, a ja wciąż mimo to wierzę, że dane będzie polskiemu czytelnikowi spojrzenie na góry wysokie z perspektywy Mistrza Jiro Taniguchiego.
Właśnie minął rok, od kiedy Mistrza nie ma wśród żywych. Wydawnictwo Hanami, które publikuje jego tytuły w Polsce, z tej smutnej okazji zapoczątkowało wspominkową akcję, w której można poczytać o tym mangace. Projekt ten jest ciekawy, bo pozwala spojrzeć na to, jak inni pamiętają japońskiego Artystę przez wielkie „A”.
Co jednak sprawia, że jest on tak lubiany i popularny? Co powoduje, że czytelnicy tak chętnie sięgają po jego tytuły, a Hanami daje nam kolejne okazje do obcowania z jego twórczością? Twórczość Taniguchiego można określić jednym słowem, a słowem tym będzie „genialna”. Pod każdym względem prace tego autora są wyborne i jakkolwiek patetycznie to nie brzmi, to są one również idealne.
Tak sobie próbowałem dziś przypomnieć, jak zaczęła się moja przygoda z tym artystą i wiecie co? Choć od tego czasu minęło naprawdę wiele lat, to nie jest to żaden problem. To kolejna z rzeczy, które Taniguchiego wyróżnia spośród innych twórców. Każdy jego komiks pamiętam doskonale i nie chodzi mi tu „tylko” o fabułę, ale też o to, w jakich okolicznościach po niego sięgałem. Wszystko zaczęło się od „ZOO zimą”, który to tytuł zakupiłem podczas promocji -20% w Matrasie (wówczas jeszcze wydawało mi się, że to ogromna zniżka heh). Czytając ten komiks, starałem się sam sobie odpowiedzieć na pytanie, co mnie w nim tak pociąga. Czemu pozornie prosta, choć niezwykle nastrojowa, historia powoduje, że zatraca się w niej dorosły facet? Taki właśnie jest Taniguchi, który z prostych rzeczy potrafi stworzyć cudowną opowieść, o czym dawał się nam przekonać jeszcze wielokrotnie później.
Kolejną rzeczą, która sprawia, że Mistrz jest wielki to różnorodność jego komiksów. Bo czy wielu jest japońskich twórców, którzy tak samo dobrze potrafią odnaleźć się w nastrojowych historiach, jak właśnie „ZOO zimą” lub „Idący człowiek” co w historiach pełnych akcji? Przykłady? Proszę bardzo. „Ratownik” lub „Podniebny Orzeł” to tylko dwa z nich. Z tym drugim tytułem wiążą się szczególnie dwa wspomnienia. Pamiętam, jak mając ten komiks w plecaku, wyrwałem się na 30-minutową przerwę w pracy, zawędrowałem z nim na patio i korzystając z pięknej letniej pogody, spędziłem tę pauzę na lekturze mangi. Do dziś pamiętam ten żar lejący się z nieba, gdy czytałem o przygodach Indian. Drugie ze wspomnień to zdziwienie, które towarzyszyło mi, zapoznając się z opiniami innych czytelników o tym tytule. Wyobraźcie sobie, że nawet Mistrz nie uniknął oskarżeń o propagowanie...rasizmu. Dla mnie była to po prostu fajna historia przygodowa i trzeba mieć wyjątkowo dużo złej woli w sobie, aby Japończykowi przypisać tak negatywne cechy.
Elementów, które składają się na panującą o Japończyku opinię, jest wiele, natomiast nie sposób nie przytoczyć jeszcze jednego z nich. Rysunki. Kreska, charakterystyczny i niezwykły styl Mistrza sprawia, że obcowanie z jego komiksami jest prawdziwą przyjemnością. Taniguchi to pewna odtrutka na nie zawsze dobrze rysowane japońskie mangi. Taniguchi, każdą swoją planszę traktuję z szacunkiem i pietyzmem. Jego realistyczny styl i spora (jak na Japończyków) dbałość o drugi plan powoduje, że jego mangi są często prawdziwymi dziełami sztuki. Pamiętacie „Wędrowca z Tundry”? Czy rysunki, które tam prezentował, nie były przepiękne?
Pamiętam też, jakby to było wczoraj dzień, w którym dowiedziałem się, że Jiro Taniguchi zmarł. Po raz pierwszy tak mocno przeżyłem śmierć artysty, którego lubiłem i podziwiałem. Bardzo szybko dotarło do mnie, że Japończyk nie stworzy już żadnego kolejnego działa. Mangi, którą będzie się zachwycał świat. W smutku tym jedynym ukojeniem jest fakt, że przed Hanami jeszcze sporo pracy, aby uzupełnić bibliografię Mistrza na krajowym rynku. „The Summit of the Gods” jest tylko jedną z wielu mang, które dopiero przed nami. I choć Mistrz jest już gdzieś tam daleko, to dzięki wydawnictwu Radosława Bolałka jest on wśród swoich fanów tak blisko. Genialny mangaka, tworzący historie na najwyższym poziomie, z którym ciężko się równać. Szkoda, że nie ma go z nami, że nigdy niedane nam było spotkać go na festiwalu w Polsce. Cieszę się jednak, że jego twórczość przemawia do polskich czytelników w naszym ojczystym języku. Mistrzu, byłeś, jesteś i będziesz wielki. Dziękujemy.
ps. drogie Hanami, może czas, aby wrócić do tematu publikacji artbooka z pracami Mistrza? Nie każcie mi we wrześniu zadać wam tego pytania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz