Ogromne słowa uznania należą się wydawnictwu Waneko za to, że zdecydowało się wydać na naszym rynku ten tytuł. Owszem, mają oni w swoim dorobku rzeczy wstrząsające jak choćby „Powóz Lorda Bradleya”, ale to dzieło „boga mangi” jest tym, co w moim przekonaniu wynosi to wydawnictwo na nowy poziom. Po tytuł, który nie należy do najnowszych, a więc i nie każdemu przypadnie do gustu styl, w jakim Japończyk pracował, a po drugie i ważniejsza tematyka i rozwiązania scenariuszowe są nie tylko wstrząsające, ale i momentami kontrowersyjne. Właśnie ten drugi element sprawia, że jest to tytuł niezwykle wymagający, a przy tym bardzo (od)ważny. Po części zgadza się z tym samo wydawnictwo, którego przedstawicielka Martyna Taniguchi opowiada o zdobyciu licencji na ten tytuł i dlaczego w ogóle tak bardzo Waneko zależało na wydaniu tego tytułu na krajowym rynku:
MT: Zawsze chcieliśmy wydawać Tezukę. Naszą pierwszą próbą był wypuszczany seryjnie w czasopiśmie MANGAMIX „Black Jack”. Niestety już wtedy okazało się, że (choćby z powodu starej kreski) większość naszych odbiorców tego „nie kupuje”. Ale już wtedy, kilkanaście lat temu wiedzieliśmy, że chcemy wydać dzieła ojca japońskiej mangi, celując w starszego, poważniejszego Czytelnika. Z czasem nasz rynek pokazał nam (choćby na przykładzie nakładu słynnego w Japonii „Hadashi no Gen”, którego wypuściliśmy pt. „Hiroszima 1945. Bosonogi Gen”, że takie mangi można wydawać tylko wtedy, kiedy się ma finansowe zaplecze, nie licząc na zyski z ich sprzedaży. Dlatego musieliśmy jako wydawca okrzepnąć na polskim rynku, ciągle niegościnnym dla komiksu ambitnego, aby zaprezentować starszemu Czytelnikowi to jedno z niewątpliwie najwybitniejszych dzieł Osamu Tezuki. Jeśli chodzi o zdobycie licencji, nie mieliśmy dużych problemów. Strona japońska jest zawsze zainteresowana propagowaniem ambitnych mang (a zwłaszcza tej, niosącej ze sobą tak ważny przekaz) na całym świecie, o czym zresztą informuje notka w 2 tomie komiksu „Do Adolfów”. Troszkę trwały negocjacje odnoszące się do formy wydawniczej (chcieliśmy wydać mangę w dwóch tomach, podobnie jak Amerykanie), natomiast w znacząco zapewne mniejszym nakładzie. Japonia w końcu się zgodziła. Nie zawsze jest łatwo, jeśli chodzi o propozycję innego wydania niż oryginalne. Tutaj akurat pomogła wersja amerykańska. Oni też wydali „Do Adolfów” w dwóch tomach, w twardej oprawie na papierze objętościowym.
Dwutomowe polskie wydanie w twardej oprawie robi dodatkowo ogromne wrażenie jako ozdoba półki i nie zmieni tego nawet ze wszystkich stron krytykowana okładka. Sama konsekwentnie twierdzę, że widać w tym pewien zamysł. 600 stron lektury w jednym tomie to nie zdarza się codziennie. O kwestię samej okładki również zapytałem Martynę Taniguchi. Nie spodziewałem się, że odpowiedź będzie aż tak rozległa, ale to dobrze. Wypowiedź ta powinna rozwiązać sprawę ostatecznie:
MT: Jeśli chodzi o okładkę, nie otrzymaliśmy od Japończyków żadnych materiałów. Z okładkami i obwolutami w ogóle jest taki problem, że jeśli chodzi o polski rynek, zazwyczaj są długo akceptowane przez Japończyków. Tu, warto wspomnieć, że co wolno robić z mangowymi obwolutami/okładkami Francuzom czy Amerykanom, nam dalece nie zawsze, a to ze względu na skromne w porównaniu z wielkimi rynkami zachodnimi nakłady polskie. Zazwyczaj możemy zamieszczać na okładkach tylko to, co dostaniemy od strony japońskiej, nasze projekty samodzielne są często odrzucane. Bywa i tak, że nie tylko zamieszczenie czegoś, co nie zostało nam przesłane oficjalne, ale byle pyłek czy przesunięcie jakiegokolwiek elementu na okładce spotyka się z mnóstwem wątpliwości ze strony japońskiej. Ludzie z zewnątrz nie muszą tego rozumieć. Warto jednak, by o tym wiedzieli. Japoński kontrahent w tym przypadku zachowuje się najczęściej bardzo specyficznie. Co do niezadowolenia z powodu takiego czy innego projektu. Dziś cokolwiek wystarczy, żeby być krytykowanym przez odbiorcę – widzimy to nie tylko na naszym podwórku. Osobiście mam wrażenie, że wiele osób zaczęło krytykować okładki „Do Adolfów”, nie rozumiejąc, o czym jest ta opowieść. Mieliśmy różne pomysły – z wielu względów nie mogły być one zrealizowane. Sama nie bardzo rozumiem, czemu odbiorca miałby się oburzać o umieszczenie swastyki na książce traktującej o nazizmie. Jestem osobą wychowaną na książkach, filmach i programach wojennych, w których bardzo często pokazywane są takie emblematy, ponieważ wiadomo, o czym te programy czy pozycje traktują, nie ma w tym nic dziwnego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uznałby np. programu np. o tajemnicach II wojny światowej czy obozach koncentracyjnych, w którym pojawiłaby się swastyka (nawet w czołówce) za propagujący hitleryzm, a tutaj to przerażało wielu pt. odbiorców. Nie czytali, a już wiedzieli, że tego sobie na półce nie postawią, bo okładka. Okładka jest prosta. Liternictwo nie takie? Oczywiście każdy wybrałby inne. Myśmy akurat ten font wybrali. A co z treścią? Już nieważna, bo okładka nie pasuje? I to lawinowe wręcz niezadowolenie, momentami hejt… nie jestem w stanie tego pojąć. Po co? Wystarczy napisać: Nie bardzo mi się podoba okładka, ale może treść mnie zaciekawi. Widać jednak nadeszły inne czasy, kiedy nie tylko ocenia się książki po okładce, a jeśli ta się nie podoba, od razu pisze się do wydawcy, wyrażając w niewybrednych często słowach swoje oburzenie, niesmak, popierając to nierzadko stwierdzeniem, że „ja zrobiłbym to lepiej lewą nogą”, ja tego nie kupię, ja sobie tego na półce nie postawię. Internet daje anonimowość i przyzwolenie na każdy rodzaj wypowiedzi. Chęć zaistnienia i wyrażenia swojego zdania rozumiana jest zbyt często jako okazja do veta na każdy temat. Dla nas ważne, że udało nam się to wydać, że Japończycy odebrali naszą pracę pozytywnie.
Jeśli chodzi o okładki innych wydań „Do Adolfów”, to ja np. mogłabym powiedzieć, że mnie osobiście nie podoba się projekt amerykański. Dzieło Tezuki jest poważne, a tonacja żółto-zielono-różowa z obrzydliwie śliniącym się Hitlerem całkowicie do niego nie pasuje. Jednak proszę mi wierzyć, do głowy mi nie przyjdzie pisać o tym do Amerykanów, wylewając pomyje na ten projekt (choćby po to, żeby sobie ulżyć na jakimś forum – ale im powiedziałam, niech sobie to zakonotują). Zrobili to tak, a nie inaczej, widać komuś taki projekt się podobał, poza tym on właśnie przeszedł (wiem co nieco o procesach akceptacji materiałów do druku, więc traktuję to z większym dystansem niż niejeden gniewny), a dobrze przetłumaczyli i kupiliśmy do redakcji to wydanie, mamy je, stoi na półce i cieszymy się nim.
Za Czytelnikiem w ogóle trudno nadążyć. Mieliśmy też niezadowolonych z powodu doboru papieru. Inni dla odmiany chwalili. Tak czy inaczej, nie wydaje mi się, żeby ta pozycja sprzedawała się znacząco lepiej, gdybyśmy zrobili inny projekt. Na pewno znalazłoby się spore grono, któremu też by się on nie spodobał.
Dla mnie, jako redaktora wersji polskiej najważniejsza była zawsze treść, przekaz dzieła Tezuki. Bardzo pomógł nam nasz konsultant historyczny, pan Krzysztof Wojdyło. Świetnie mi się współpracowało zarówno z nim, jak i z kolegą tłumaczem, Panem Ken’ichiro Watanukim. Spędziłam niejedną noc nad historią o trzech Adolfach, starając się uwzględnić każdą uwagę kolegów, wyszukując informacje do przypisów, dopytując. Jestem też wdzięczna reszcie zespołu redakcyjnego za udzieloną pomoc. To była jedna z największych moich wydawniczych przygód. Cieszę się, że miałam okazję ją przeżyć.
Po wyjaśnieniu kwestii okładki warto wrócić do samego komiksu. „Do Adolfów” opowiada o splatających się wzajemnie losach dwójki młodych mężczyzn (i trzeciego, tego najbardziej znanego Adolfa), ich rodzin i znajomych. Ktoś wyraźnie chciał z nich zakpić i dwoje przyjaciół nagle staje się zaciekłymi wrogami. Jeden z nich jest bowiem Żydem, a drugi wstępuje do nazistowskiej organizacji Hitlerjugend. Już pierwszy tom przyniósł nam wiele dramatycznych przeżyć, obserwowaliśmy powolną zmianę, która zachodziła w młodym pół Niemcu, pół Japończyku. Trudne lata, w których przyszło im żyć, sprawiają, że charaktery tych ludzi wystawione są na ciężką próbę. Osobiste wątki to jednak tylko część z historii. Cała otoczka to z kolei opowieść o żydowskich korzeniach Adolfa Hitlera i związana z tym sprawa niemalże kryminalna. Trwa walka dwóch zwalczających się frontów o dokumenty, które mają skompromitować wodza Trzeciej Rzeszy. Jedni chcą je upublicznić, drudzy natomiast zniszczyć. Kto wygra ten wyścig?
Wbrew pozorom, gdy początkowo wydaje się, że to właśnie wątek kompromitujących dokumentów będzie tym najważniejszym, drugi tom mangi przekonuje nas, że nie do końca tak musi być. Owszem sprawa ta cały czas się przez plansze przewija, natomiast kwestie zmian zachodzących w bohaterach, ich prywatne problemy i trudności są tym, co czytelnika ciekawi szczególnie. Tezuka potwierdził tym tytułem, że potrafi konstruować niezwykle złożone i intrygujące projekty postaci, czego najlepszym przykładem jest właśnie Adolf Kaufman. Z jednej strony osoba, która potrafi przyjaźnić się z Żydami, ba, zakochuje się w pewnej dziewczynie żydowskiego pochodzenia, a z drugiej bezwzględny morderca, którym staje się wraz z upływem akcji. Japończyk pozwala nam obserwować tę dynamiczną postawę, jego moralną dwuznaczność i to jak wojna i odpowiednie wyszkolenie (czy raczej pranie mózgu) wpływa na człowieka.
Praktycznie każda z postaci występujących w tej mandze jest niezwykle barwna, ma ogromny wpływ na fabułę, stając się przez to ważna. Tezuka budując poszczególne charaktery, zrobił więc rzecz doprawdy wyjątkową, potwierdzając tym samym, że słusznie nazwany jest „bogiem mangi”. Ukazując nie tylko brutalność i realia II wojny światowej, ale też fragmenty toczące się podczas konfliktu palestyńsko – izraelskiego bardzo zręcznie przedstawił jak czasy, w których żyjemy, wpływają na kształtowanie naszych podstaw, udowadniając też, jak szybko ofiara może zapomnieć o tragicznych losach, stając się swego rodzaju oprawcą. Tezuce oddać też trzeba, że w bardzo zręczny sposób połączył wątki historyczne z fikcją. Rzeczywiste wydarzenia przeplatają się z tymi fikcyjnymi w taki sposób, że nawet osoba, która dość dobrze zna ówczesne czasy, płynnie przebrnie przez lekturę. Tezuka być może niekiedy przesadzał w plątaniu losów poszczególnych postaci, przez co niekiedy nieco niewiarygodne wyglądają ich kolejne spotkania, lecz do sposobu łączenia ich z historycznymi realiami przyczepić się w żaden sposób nie można.
Wszystkie elementy składające się na tę historię sprawiają, że „Do Adolfów” jest niemalże perfekcyjną opowieścią nie tylko (w pewien sposób) historyczną, ale też wciągającym dramatem i obrazem ilustrującym ludzkie postawy i zachowania. Ogromna głębia psychologiczną postaci i bardzo często tragiczne wybory, przed którymi stają, sprawiają, że czyta się tę historię z zapartym tchem. Podkreślić też trzeba niezwykłą odwagę Osamu Tezuki, który wykorzystuje w tej mandze naprawdę szokujące rozwiązania, że choćby wspomnę ukazanie zabójstwa ojca na dziecku czy masowe mordy przeprowadzane na Żydach. Zabiegi te szokują, ale też niosą ze sobą dużo więcej, pokazując, jakie były ówczesne realia i jak brutalna polityka i siła otaczała wówczas ludzi. Rzeczywistość ta często sprawiała, że nawet porządni, wydawało się ludzie, stawali się gorsi od zwierząt.
Pierwsza publikacja tej mangi miała miejsce w 1983 roku, co można poznać po warstwie graficznej tego tytułu. Sposób rysowania Tezuki jest nieco archaiczny, przez co nie każdy musi się nim zachwycić, ale widać w nim też geniusz autora. Szczególnie ciekawie prezentuje się sposób kadrowania wykorzystany przez Japończyka. Dynamiczny, przełamujący standardowe kadry i nieco filmowy (tudzież animowany) wprowadza do mangi niezwykłą dramaturgię. Tezuka łączy też realistyczny, choć uproszczony sposób przedstawiania postaci z groteską, dostrzegalną szczególnie wówczas, gdy mamy do czynienia z wodzem Rzeszy -Adolfem Hitlerem. Każdy, kto choć raz widział, jak prezentował się on podczas wystąpień, dostrzeże w nich nutę szaleństwa. To właśnie ten pierwiastek na swoich rysunkach starał się oddać Japończyk, co wyszło mu doskonale.
Drugi tom „Do Adolfów” poświęca też nieco więcej miejsca Japonii i jej roli w światowym konflikcie. I tutaj można się zastanowić czy aby nie jest ona przez Tezukę za bardzo wybielana? Bez trudu zauważymy pacyfistyczne podejście autora do życia, a czasami wręcz skrajnie lewicowe zacięcie, gdy opowiada on ustami swoich bohaterów, że wszelkie narody nie są potrzebne i należy je zlikwidować, gdyż istnienie państw prowadzi do konfliktów zbrojnych i dramatów. W tym wszystkim Japonia stawiana jest nieco po stronie ofiar wojny i to takiej, która nie była jej winna. Niewiele mówi się tu o japońskich zbrodniach, gdyż zdecydowanie więcej miejsca autor poświęcił na ukazaniu swojej Ojczyzny jako ofiar amerykańskich nalotów z końca wojny.
„Do Adolfów” to jednak jeden z tych tytułów, które powinny znaleźć się na półce każdego czytelnika bez względu na to, czy do tej pory czytał mangi, czy raczej starał się ich unikać. Wielowątkowe i monumentalne dzieło w sposób perfekcyjny ukazuje ludzką psychikę i zachodzące w niej pod wpływem tragicznych wydarzeń zmiany. Niezwykłe i stale przeplatające się wzajemnie losy skomplikowanych i bardzo rozbudowanych bohaterów zainteresują z pewnością każdego, a doskonałe połączenie wątków historycznych z fikcją sprawią, że będzie to niezapomniana lektura. Cóż po prostu Tezuka w najlepszej formie.
Czy jednak po takim dziele możemy liczyć na więcej „boga mangi” od Waneko? Zapytajmy na koniec:
MT: Proszę się nie gniewać, ale mamy taką zasadę (zwłaszcza w ostatnich latach), że staramy się ogłaszać zapowiedzi, dopiero gdy rozmowy ze stroną japońską wkraczają w decydującą fazę. Japończycy zresztą bardzo chwalą taką naszą politykę. Nie czują się naciskani, nie sprawiamy wrażenia, że dzielimy skórę na niedźwiedziu.
Cóż...musimy więc czekać i do tego czasu rozkoszować się innymi mangami.
„Do Adolfów” tom 2
Scenariusz: Osamu Tezuka
Rysunki: Osamu Tezuka
Wydawca: Waneko
Premiera: 11.05.2017 r.
Oprawa: twarda
Format: 155x210 mm
Papier: offset
Druk: cz-b
Stron: 608
Cena: 59,99 zł
Tekst opublikowano pierwotnie na portalu paradoks.net.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz