wtorek, 2 lipca 2013

(Recenzja) Ostatnia Przystań cz. 1 i 2

Ostatnia przystań to (dla mnie) niejako dopełnienie trylogii* s-f, która ukazała się nakładem Wydawnictwa „Sport i Turystyka” na przełomie lat 80 i 90–tych. Poprzednie dwie części Bogowie z Gwiazdozbioru Aquariusa i Gość z Kosmosu/Zbuntowana, nie mają fabularnie ze sobą żadnego związku, ale łączy je bardzo podobna jakość wydania. Stąd moje skojarzenie i połączenie w "całość".






Stali czytelnicy „Półki” wiedzą zapewne o czym piszę, gdyż poprzednie dwie serie opisywałem i wspominałem o tym jak wyglądają. Dlatego krótko o tym, w jakiej formie otrzymujemy ów komiks. Składa się z dwóch kolorowych, 34 stronicowych zeszytów oprawionych w miękką okładkę. Część pierwsza to oprawa z papieru kredowego, część druga to już zwykły papier matowy (posiadam zeszyt z drugiego wydania, więc ciężko mi zweryfikować czy wydanie pierwsze również było w "macie"). Do tego wewnętrzne części, zajmuje słowniczek wyrazów trudnych i ciekawych. Co charakterystyczne dla tej trylogii ani na okładce, ani w żadnym innym miejscu nie otrzymamy informacji o tym, kto jest odpowiedzialny za scenariusz i rysunki. Panuje tutaj absolutna anonimowość do tego stopnia, że brak jest nawet podpisów rysownika na kadrach, co spotykane było w innych komiksach. Niezwykle intryguje mnie to, że autorzy nie podpisywali wówczas swoich prac.



Na szczęście z pomocą przychodzi Internet i komiksowe bazy danych czy to na portalu gildia.pl czy komiks.polter.pl. Z tych stron dowiadujemy się, że autorem Ostatniej przystani jest Marek Szyszko i to on odpowiada zarówno za rysunki jak i za scenariusz opowieści. Autor, znany jest również z narysowanych  nieco później dwóch części komiksu o polskich podróżnikach - Polscy podróżnicy #1: Prosto w paszczę smoka (o Bronisławie Grąbczewskim) oraz Polscy podróżnicy #2: Po australijskie złoto (o Sygurdzie Wiśniowskim).

O czym opowiada recenzowana miniseria? Między dwoma planetami (Alfa i Beta) dochodzi do konfliktu, który przeradza się w wojnę atomową, z której cało wychodzą tylko dwie załogi stacji satelitarnych (po jednej z każdej strony). Załogi te trafiają na jedną planetę, która podzielona jest strefą zmiennej grawitacji. Ich przedstawiciele zakładają Ligę Północy i Stowarzyszenie Osiedli Półkuli. Rada Pięciu, czyli dowodzący Ligą Północy, podejmują decyzję o budowie satelity, który umożliwić ma podróż w kosmos oraz (a może przede wszystkim) szpiegostwo mieszkańców południa. Nie wszyscy jednak są zadowoleni z takiego pomysłu. Niejaki Martin, stara się udowodnić, że produkcja satelity przyczynić się może do ogromnego zużycia energii, której i tak brakuje oraz sprowadzić zagrożenie na mieszkańców Ligi. Podejmuje on dramatyczny krok, aby zapobiec realizacji planu Profesora Deniosa.



Scenariusz przyznać trzeba dość ciekawy, niosący za sobą kilka niespodzianek. Zdradzać zakończenia oczywiście nie mam zamiaru, napiszę tylko, że do klasycznego happy-endu mu dużo brakuje. To o tyle interesujące, że zabieg taki jest raczej rzadko stosowany. Wszechobecne jest za to wplatanie szczęśliwych zakończeń nawet tam, gdzie bardziej pasowałoby nieco apokalipsy. W Ostatniej Przystani Marek Szyszko nie bał się zaryzykować, dzięki czemu dostajemy zakończenie skłaniające niejako do refleksji nad ludzkim losem i losami  planety, którą zamieszkujemy. 



Autor komiksu bardzo zgrabnie – co nie jest łatwe przy tak ograniczonej ilości stron – przechodzi do kolejnych lat i etapów życia mieszkańców Ligi i Stowarzyszenia. Mam wrażenie, że swoim komiksem chciał on napiętnować ludzkie przywary, które dostrzegamy również na co dzień. Chciwość, żądzę posiadania i brak chęci porozumienia z innymi, to wszystko znajdziemy na planszach komiksu, a co ważniejsze cechy te będą miały bezpośredni wpływ na losy pozostałej przy życiu grupie ludzi. Szyszko przeciwstawia im jedną najważniejszą cechę, która może uratować ludzkość od zagłady, a jest nią umiejętność współpracy pomiędzy społecznościami. Wspólne działanie zdecydowanie ułatwia ludzką egzystencje.

Ostatnia Przystań to jednak nie tylko ważne pytania i wątpliwości egzystencjalne, ale i przygoda oraz rozrywka w czystej postaci. Dostaniemy tu m.in. porwania, ucieczki, niebezpieczne ekspedycje. Dużo się dzieje, ale jest to ukazane w sposób bardzo ułożony i zrozumiały. Bez problemu każdy z czytelników połączy ze sobą kolejne wątki w jedną spójną całość.



Graficznie jest to komiks dość specyficzny i nie wszystkim przypadnie do gustu. Poszczególne kadry różnią się od siebie dość znacząco. Widać to szczególnie przy ukazaniu ludzkich twarzy, gdzie jedne są brzydkie, a inne naprawdę dopracowane. Mało tego, niekiedy ciężko jest rozpoznać, kto widnieje na danym rysunku (pierwsza strona drugiej części). Mocnym (graficznie) punktem jest natomiast (epizodyczna) postać pracownicy Centralnej Radiostacji Flory, której oblicze jest bardzo kobiece i piękne. Do gustu przypadły mi tła, efektownie prezentują się budowle czy pojazdy. Szczególnie udanym zabiegiem, było wykorzystanie statku, który widnieje na okładce części pierwszej, jako budynku Centrum Nauki i Techniki w dalszej części historii. Szczegół, który jednak zrobił na mnie pozytywne wrażenie.



Nie wiem czy to wina mojego egzemplarza czy czasu, który upłynął od wydania komiksu, ale na niektórych stronach kolory są mocno wyblakłe, a do tego np. niebo raz jest niebieskie, a na sąsiadującej stronie robi się już fioletowe. Czas to jedno, a drugie to z pewnością daleka od doskonałości metoda tworzenia komiksów, która wówczas była stosowana. Dla fanów dzisiejszych „komputerowych” plansz Ostatnia Przystań z pewnością nie będzie do przełknięcia, ale dla zwolenników „starej szkoły” tego typu wpadki będą miały swój urok.

PodsumowanieOstatnia Przystań to komiks, po którym widać upływ lat. Nadal jednak jego czytanie sprawia duża przyjemność, jeśli tylko potrafi się przymknąć oko, na niedoskonałości graficzne. Ciekawy scenariusz, dobrze poprowadzone i nie nużące dialogi, a do tego jeszcze sporo akcji to cechy, które charakteryzują opisywany komiks i, które nakazują wystawić mu wysoką ocenę co czynie. Dla mnie była to lektura udana i czasu przy niej spędzonego absolutnie nie żałuję.

*Słowo trylogia w tym tekście odnosi się do trzech komiksów, o których wspominałem we wstępie.

Ostatnia Przystań cz. 1 i 2

Scenariusz: Marek Szyszko
Rysunki: Marek Szyszko
Wydawca: Wydawnictwo Sport i Turystyka
Wydanie I: 1986
Liczba stron: 34
Format: 24x17 cm
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Nakład: 100000 + 250 egz.



10 komentarzy:

  1. Marek Szyszko nie był autorem scenariusza i na dobrą sprawę sam do dziś nie wie czyj skrypt rozrysowywał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to? To skąd ta informacja na gildia.pl? I jak to jest, że autor nie wie czyj skrypt rysował? Cóż to za historia?

      Usuń
  2. Nie wiem skąd wyczarowano informację na Gildii; wiem natomiast, że wersja o której wspomniałem pochodzi od samego Marka Szyszki. Bardzo lubię ten komiks więc dwa lata temu spytałem go o to na Festiwalu Komiksu Historycznego. Odpowiedział, że nie miał pojęcia kto jest autorem scenariusza. Dostał zlecenie do "Sportu i Turystyki" i po prostu je wykonał. Równocześnie zadeklarował, że nie bardzo podobało mu się tworzenie tego komiksu, bo nigdy nie przepadał za klimatami SF. Zdecydowanie dużo bardziej woli historie, co zresztą widać także w jego współczesnej twórczości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo za to uzupełnienie informacji!

      Usuń
    2. Rzeczywiście się potwierdza. W Leksykonie również widnieje że info, że scenarzysta nieznany.

      Usuń
  3. Muszę się w końcu zabrać za jakieś ciekawe komiksy. Fajny blog!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki!
      Szczerze polecam czytanie komiksów. Świetna rozrywka ;)

      Usuń
    2. We wrześniu ma być wydany pierwszy tom serii ,,Wieże Bois-Maury". Myślę, że to idealna rzecz na początek. Niestety nadal nie wiadomo kto będzie wydawcą.

      Usuń
  4. Miłośnik komiksów bez problemu poznaje autora po kresce :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właściwie, to te niedoskonałości stale trzymają ten komiks na mojej półce w sekcji klasy samej dla siebie. Akwarelo-podobne kolory i sposób nałożenia, tusz w grubych, zdecydowanych i pewnych pociągnięciach. Na długo wryły się w moją pamięć i sposób odbioru plansz komiksowych. Estetyką, której nie sposób nie docenić nawet dziś. Z otwartym portfelem na oścież przywitałbym odświeżoną wersję cyfrowo, ale bez pozbawiania jej oryginalnego charakteru

    OdpowiedzUsuń