środa, 23 września 2015

(Wywiad cz. 1) Hubert Ronek - W zinach można znaleźć komiksowe perełki

Dziś mam dla Was coś szczególnie ciekawego, a mianowicie wywiad z Hubertem Ronkiem, który udało się w dużej mierze przeprowadzić dzięki autorowi zaprzyjaźnionej strony czasnakomiks.pl.









Hubert Ronek w ostatnim czasie zasłynął z serii Jestem Bogiem, ale jak przekonacie się po przeczytaniu wywiadu, pracuje on nad wieloma innymi projektami. Rozmówca bardzo ceni sobie pracę nad komiksami dla dzieci, ale nie stroni też od tematyki historycznej. Autor m.in. rysunków do Lennego czy Torgala, pracował z kilkoma równie znanymi postaciami polskiej sceny komiksowej jak Jerzy Szyłak.

Z uwagi na fakt, że rozmowa okazała się dość obszerna (za co serdecznie dziękuję rozmówcy), wywiad podzielony został na dwie części. W dniu jutrzejszym opublikuję drugą część rozmowy, do której lektury zachęcam.

A zatem przejdźmy do rzeczy.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hubercie myślę, że się nie obrazisz jeśli zaczniemy standardowo – przedstaw się proszę czytelnikom i opowiedz skąd u Ciebie zamiłowanie do komiksowych historii?

Od siódmego roku życia jestem czytelnikiem komiksów, niemal bez przerwy, później to czytelnictwo przerodziło się także w tworzenie komiksów - pisanie i rysowanie. A samo zamiłowanie do komiksowych historii, do gatunku... nie mam pojęcia skąd, ale było chyba we mnie zawsze. Mam w głowie wspomnienie, gdy mogłem mieć 2,5-3,5 roku i znalazłem na pobliskim targowisku, wyrzuconą książeczkę z Wilkiem i Zającem - całostronicowe rysunki/kadry z animacji miały podpisy i przedstawiały jakąś konkretną opowieść, kolejne rysunki łączyło coś, co działo się między nimi - dla mnie to był szok i ogromna fascynacja. Odkryłem, że bajki, które widziałem na ekranie telewizora mogą być opowiadane w podobny sposób na papierze. Kilka lat później tata kupił mi pierwszy komiks "Kajko i Kokosz: Wielki turniej". Moją pierwszą reakcją był zawód, bo patrząc na okładkę spodziewałem się wewnątrz fantastycznych kolorowanek, a tam wszystko było już pokolorowane! Ale po jego wspólnej z tatą lekturze i z każdym kolejnym komiksem wsiąkałem coraz bardziej w to medium.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem, jako formą sztuki, którą uprawiasz obecnie. Co skłoniło Cię do tworzenia komiksów?

Tak jak wspomniałem, z wielką chęcią czytałem komiksy, równolegle gdzieś tam we mnie przejawiały się plastyczne umiejętności - naturalnym efektem tych dwóch rzeczy były więc próby tworzenia własnych komiksowych historii. Szło mi to dość topornie, moja kreska była bardzo zachowawcza (do dnia dzisiejszego ma to swoje wady, ale i zalety), co wymagało dużo cierpliwości przy tworzeniu kolejnych prac. Na początku osiągnięciem było stworzenie planszy komiksu, później kilkustronicowego shorta, po latach pierwszego albumu - "Krainy Herzoga", gdzie i tak widoczny jest jeszcze brak twórczej cierpliwości w postaci podzielenia całości na kilka epizodów. Teraz na szczęście jestem dużo bardziej pokorny wobec rysowanych historii.

W każdym razie tworzenie komiksów nie było jakąś świadomą decyzją wykształconego plastyka, który decyduje się w pewnym momencie na ten rodzaj swojej działalności. Rosłem pośród komiksów i rysując komiksy, ciągle ucząc się języka komiksu - dlatego dziś śmiało mogę powiedzieć, że jest on dla mnie naturalnym sposobem wypowiedzi.

Gdy miałem 17 lat nadarzyła się okazja, aby z tego rysowania czerpać również profity i przez kilka lat rysowałem "komiksowe rysunki" (czasami również paski i jednoplanszówki) do lokalnej gazety - takie sytuacje na pewno też nakręcają do działania w kierunku, który się lubi. Później było wiele lat pracy, nauki, starań i determinacji. Robiąc krok po kroku, rozwijałem swój warsztat i tworzyłem kolejne komiksy - na zlecenie, do zinów, do szuflady, dla pieniędzy i dla własnej przyjemności.
Świetnie jest żyć z tego, co lubi się robić (choć nie znaczy to wcale, że jest to praca lekka i wyłącznie przyjemna), a czas pomiędzy zleceniami można wykorzystać na tworzenie własnych autorskich projektów, które przeważnie dają więcej radości i satysfakcji.

Byłeś założycielem i naczelnym zina KGB opowiedz proszę coś o tym projekcie, jak powstał, czy są szanse na kolejne części i jak rozwijał się na przestrzeni tych wszystkich lat.

"KGB" to był młodzieńczy zryw, coś zupełnie amatorskiego, od strony formalnej totalny underground. Lata 90-te to dla młodych polskich twórców była zupełna posucha, jeśli chodzi o możliwość publikacji. Lepsi i bardziej doświadczeni odnajdywali miejsce w "AQQ", "Komiks Forum" czy "Czasie Komiksu". Ale Ci, którzy dopiero zaczynali, a mieli ciśnienie na podzielenie się efektem swych prób z innymi, zakładali zina. Wówczas nie było Internetu, ale było już xero - zin dawał poniekąd szybką (powiedzmy...) i zupełnie nieskrępowaną możliwość pokazania światu swoich prac, a jednocześnie uczestniczenia w jakiejś komiksowej społeczności. To był poligon doświadczalny dla początkujących twórców.

Dwa lata temu postanowiłem wrócić z "KGB" - powstały dwa numery, zbierające materiały z mojego bloga, oraz jeden, będący efektem ponownej współpracy starej ekipy. Po części w myśl hasła, że jak czegoś nie ma na papierze, to nie istnieje; po części dla zabawy. Planuję kolejne numery w podobnej postaci, kiedy tylko czas pozwoli, bez ciśnienia.

Tworzyłeś też do innych zinów – Bicepsu i Ziniola, powiedz skąd u Ciebie takie zamiłowanie do takich - jakby nie było – „podziemnych” publikacji? 

W Ziniolu byłem od początku, choć bardziej chyba duchem niż ciałem (śmiech). Jakoś stosunkowo wiele mnie się tam nie pojawiło w 40-tu numerach, ale z Luckiem (twórcą Zinia/Ziniola) poznaliśmy się korespondencyjnie jeszcze zanim Dominik otworzył swojego zina. Później okazało się, że obaj studiujemy w Lublinie i znajomość przeszła do reala. I tak wzajemnie wspieraliśmy się materiałem (tekstowym lub komiksowym), po prostu. Aktualnie jakieś publikacje w tego typu przedsięwzięciach (vide Biceps) to trochę efekt ciągłości, trochę sentymentalny, trochę naturalny. Nie nazwałbym tego zamiłowaniem do podziemnych publikacji - po prostu nie widzę powodu, żeby nie zrobić komiksu dla znajomego pisma/zina, jeśli ktoś mnie na łamy zaprasza. Jeśli tylko znajdę czas...

Oczywiście jednak nadal jestem czytelnikiem zinów, bo czasami można w nich znaleźć przepiękne komiksowe perełki. Oczywiście rzeczy bardzo kiepskie też się zdarzają, ale taki urok tego typu produkcji.

Jak myślisz, czy tego typu wydawnictwa w czasach wszechobecnego Internetu i ogromnej ilości komiksów, które ukazują się na rynku mają jeszcze rację bytu?

Jeśli komuś chce się robić takie pismo, to ma ono rację bytu. Tak naprawdę ziny są robione dla samych twórców i wąskiego grona odbiorców. Nie ma presji na sprzedaż, szczerze mówiąc nie bardzo też liczą się recenzje, oceny czy jakiś szerszy odbiór. Robienie zina ma sens, jeśli jego twórcy mają na to ochotę. To miejsce, gdzie młodzi twórcy mogą się wypowiedzieć i poprawiać swoje umiejętności.

Jesteś zarówno scenarzystą jak i rysownikiem, bliżej Ci chyba jednak do tej drugiej roli?

Jeśli miałbym się określić na "potrzeby rynku" to tak, bardziej jestem rysownikiem. I od strony doświadczenia i od strony chęci, i chyba umiejętności. Zdecydowanie wolę komiksy rysować niż pisać na zlecenie. Choć w świecie, gdzie często zleceniodawca nie ma pojęcia o materii komiksu, taki rysownik jak ja pełni też w dużej mierze rolę scenarzysty.

Natomiast jeśli chodzi o zupełnie prywatne projekty, to świetnie czuję się również w roli scenarzysty, mogąc wymyślać własnych bohaterów, światy, historie, jak np. w "Jestem Bogiem", czy zupełnie niespełnionym dotychczas projekcie fantasy "World of Aghart". Ten drugi tytuł jest bardzo pracochłonny, ale od strony koncepcyjnej, pisarskiej jest już odwalony kawał roboty (m.in. 10-stronicowy konspekt opisujący świat i pełne scenariusze na kilka - chyba pięć -zeszytów serii).

Wolisz tworzyć swoje komiksy w kolaboracji z innymi komiksiarzami (scenarzystami) czy lepiej jest dla Ciebie, jeśli praca od samego początku do końca jest Twoja?

Obie sytuację mają swoje wady i zalety, więc nie opowiem się jednoznacznie za którąś z tych opcji.

Jakie są więc dla Ciebie największe trudności współpracy ze scenarzystami?

Jeśli scenarzysta jest dobrym scenarzystą, to nie widzę jakichś szczególnych trudności. Są wyzwania, szczególnie dla początkujących rysowników, kiedy scenarzysta widzi coś w konkretny, sprecyzowany sposób. Tworząc samemu możesz od pewnych rzeczy uciec, zrobić unik, przedstawić coś w sposób dla siebie łatwiejszy. W przypadku współpracy ze scenarzystą w takiej sytuacji musisz zmierzyć się z jakimiś wyzwaniami. Ale to bardzo rozwijające sytuacje.

Najgorzej rysuje mi się to, co bardziej przypomina scenariusz komiksowy niż nim jest - ale to sytuacje ze zleconych prac, spoza komiksowego środowiska. Np. gdy w jednym kadrze "trzeba" narysować postać, która "długo nie mogła zasnąć, ale właśnie zasnęła i śni o sytuacji, gdy wsiadała do autobusu i wybiegł chłopak, wytrącając jej z ręki torbę, rozsypując wszystkie książki - a nasza postać przypomniała sobie, że to chłopak, którego poznała dzień wcześniej u znajomych na prywatce i który podrywał jej przyjaciółkę". To materiał co najmniej na jedną planszę, ale niektórym ciężko wytłumaczyć, że nie da rady narysować tego w jednym kadrze.

Pracowałeś z kilkoma znanymi nazwiskami, że choćby wymienię Dominika Szcześniaka czy Jerzego Szyłaka. Z, którym scenarzystą pracowało Ci się najlepiej i dlaczego? 

Ciężko powiedzieć. Z każdym z nich pracowało mi się dobrze, serio. Z Dominikiem współpracując razem uczyliśmy się tworzyć komiksy, razem zaczynaliśmy, próbowaliśmy, więc jest to też swego rodzaju niepowtarzalna współpraca. Scenariusz Jerzego Szyłaka do "Ziarnka Prawdy" był dla mnie na tamtą chwilę dość wymagający, ale sam scenarzysta bardzo wyrozumiały i cierpliwy. Cieszę się, że miałem okazję współpracować z Jerzym, który od lat ma silną pozycję w komiksowym środowisku i często wyciąga do młodych autorów rękę w postaci swoich scenariuszy - warto to docenić.

Bardzo dobrze współpracuje mi się z Magdą Maciak, z którą już od 7 lat robię serię komiksów "Ada, Junior i Pirat" do magazynu "Kumpel".

Ostatnio z przyjemnością współpracowałem z Tomaszem Robaczewskim nad czterema albumami "Wojennej odysei Antka Srebrnego 1939-1944" na zlecenie IPNu. Generalnie dobrze rysuje się te historie, które są ciekawe i podobają się rysownikowi jako czytelnikowi - tak było w tym przypadku. Nieco obawiałem się tej współpracy, bo Tomasz na co dzień pracuje w świecie animacji i z tworzeniem komiksów nie miał zbytnio do czynienia. Ale obawy były zupełnie bezpodstawne, moim zdaniem świetnie sprawdził się w tej roli. Seria ukaże się prawdopodobnie w październiku, więc czytelnicy będą mieli okazję już niebawem ocenić efekt naszej współpracy.

Na początku swojej kariery stworzyłeś historyczną opowieść do antologii, teraz w zapowiedziach są komiksy dla IPNu. Ciągnie Cię do historycznej tematyki. To ze względu na prywatne zainteresowania czy całkowicie "przypadkowo"? Wolisz pracować nad opowieściami fikcyjnymi jak JB czy o wydarzeniach opartych na faktach?

Wystarczy, że scenariusz jest dobry, a opowiadana historia ciekawa i atrakcyjna dla czytelnika - to czy jest opowieścią zupełnie fikcyjną, czy opartą na faktach, gatunek, tematyka to dla mnie raczej drugorzędne sprawy. Faktycznie znajdziesz w moim dorobku komiksy historyczne, ale są tam również opowieści fantasy, komiksy dla dzieci, parodie, obyczajowe... Jeśli chodzi zaś o tematy historyczne, to sam okres II wojny światowej faktycznie interesuje mnie chyba najbardziej. Może dlatego, że w jakiś pośredni sposób dotyczył jeszcze mojego pokolenia osobiście - w takim sensie, że hitlerowcy rozstrzelali mojego pradziadka i jego synów, że prababcia została sama z ośmiorgiem dzieci, że pod koniec swego życia widziała na podwórku Niemców, których nie było i kazała nam przed nimi uciekać, że babcie opowiadały mi autentyczne historie ze swojego życia z czasów okupacji...


Wszystkie plansze pochodzą z bloga prowadzonego przez Huberta Ronka --> mundialman.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz