czwartek, 2 lipca 2015

(Kilka słów na temat...) He's back, czyli o Terminatorze:Genisys na gorąco.

Wczoraj do polskich kin trafiła najnowsza odsłona sagi o walce człowieka z robotami a konkretnie Skynetem, czyli Terminator: Genisys. Korzystając z wolnego dnia i tego, że czwartkowe seanse sponsoruje pewien batonik czekoladowy, postanowiłem wybrać się do multipleksu, aby na własne oczy przekonać się czy kolejna odsłona Terminatora jest ostatecznym pogrzebaniem serii czy jednak będzie to film, który przyniesie ze sobą jakieś pozytywne wrażenia.







Powiem Wam, że pierwsze co pomyślałem, gdy na kinowej sali zapaliły się światła to było..."cholera to jest całkiem dobre!". Mimo wielu obaw, okazało się, że Genisys jest projektem, który został zrealizowany wyjątkowo dobrze. Reżyser filmu postanowił zostawić w spokoju wątki, które poruszane były w ostatnich częściach (i dobrze) i opowiedzieć własną wizję tego co mogliśmy obserwować w kultowym Terminator: Dzień sądu. Posunięcie ze wszech miar słuszne, bo ostatnie części z pewnością nie są tym na co liczą fani tej serii. A tak dostajemy produkt wciągający, który pozwala spojrzeć na alternatywne do "cameronowskiego" spojrzenie na walkę ze Skynetem. W Genesis dzieje się dużo, momentami można się wręcz pogubić w tym kto jest kim, z kim i dlaczego, na co wpływ mają podróże w czasie i związane z tym komplikacje wiekowe bohaterów, a także to, że czasami na ekranie Kylie gości niejako razy dwa. Sytuacja jest momentami mocno pokręcona, ale nie może być inaczej jeśli John Connor wysyła w przeszłość swoją "prawą rękę", a następnie sam się w niej zjawia. Terminatorów też jest jakby więcej niż zwykle. Oj dzieje się doprawdy wiele.

Nie oszukujmy się...Terminator: Genisys nie zrobi już takiego wrażenia na widzach jak w w 1991 roku, kiedy to na ekrany weszła druga część. Tamten kultowy obraz wyprzedzał konkurencję o co najmniej dekadę. Był to obraz wizjonerski, a wykorzystane efekty specjalne po dziś dzień robią kolosalne wrażenie. Dziś, gdy w kinach pod dostatkiem jest wszelkiego rodzaju 3D, efekty i filmy niemalże w całości powstają za pomocą komputerów, a każdy z nich to pokaz niesamowitych możliwości, zaprezentowane w tym obrazie efekty nie są już tak niesamowite. Owszem, w dalszym ciągu jest na co popatrzeć, całość prezentuje się efektownie, a niekiedy - vide wyścigi helikopterów efekciarsko - ale ma się przy tym wrażenie delikatnej wtórności. Zdecydowanie nie zapiera to już tak oddechu w piersiach, jak wówczas, gdy widzieliśmy rozpadające się ciała Terminatora po raz pierwszy. Nic nie ma szans wygrać z filmem z 1991 roku. Tak czy inaczej pod względem graficznym jest na co popatrzeć i widzowie powinni być wyjść z kina jeśli nie zachwyceni to przynajmniej zadowoleni.




Poza tym bez trudu da się zauważyć, że reżyser filmu Alan Taylor, czerpie z poprzednika garściami. Nie jest to z mojej strony zarzut, gdyż wybiera on wszystkie najbardziej efektowne momenty i prezentuje je jeszcze raz co musi cieszyć oko. Ci, którzy obejrzą najnowszego Terminatora znów będą mogli obserwować pamiętne pojawienie się maszyn na ziemi, wiele razy będą się one rozpadały, a następnie łączyły w całość. Duch "Judgment Day" odczuwalny jest na każdym kroku. Warto jednak podkreślić, ze całość nie opiera się tylko na sentymencie do "dwójki", ale też opowiada historię, która nie jest już tak nieprawdopodobna jak kiedyś. Skynet bez trudu porównać można do systemu Android, który opanował dziś już nie tylko smartfony. W sklepach bez trudu dostać można wyposażoną w niego...pralkę. To co więc kiedyś było mrzonką, dziś można sobie wyobrazić, a przejęcie władzy przez maszyny, choć może brzmi nadal nieco niedorzecznie, to jednak już nie tak mocno jak w latach 90-tych. Taylor doskonale wyczuł moment, aby akurat w taki a nie inny sposób zaprezentować swoją wizję próby zawładnięcia planetą przez maszyny.

Nie ukrywam, że największe obawy związane z tym filmem kierowane były ku Arniemu. Wydawało mi się, że ten już nieco podstarzały aktor nie udźwignie ciężaru roli i brzydko mówiąc rozmieni się na drobne. Na szczęści nic takiego nie ma miejsca. Arnold jest realistyczny jak chyba nigdy wcześniej. Nieco drętwa gra doskonale pasuje do bohatera, którego odgrywa, a przy tym potrafi być on komiczny, choćby próbując się uśmiechnąć. Duża zasługa w tym jest też po stronie reżysera, który zdając sobie sprawę z tego, że aktor nie jest już najmłodszy wiekiem i od czasów Terminatora 2 zmienił się diametralnie, wpisał w fabułę logiczne tłumaczenie takiego stanu rzeczy. Dzięki temu możemy zobaczyć jak Terminator wygląda jako...siwy staruszek. Takich smaczków jest zresztą więcej dlatego też postawiłbym tezę, że kilka powiedzonek znów wejdzie do codziennego języka jak choćby "spółkowanie". Cóż, Arni naprawdę daję rade.



W grze aktorskiej nie ustępuje mu również znana z Gry o Tron Emilia Clarke (Sarah Connor). Doskonale oddaje ona charakter matki Johna, która nie jest jeszcze taką twardą bojowniczką jak w czasach "Dnia sądu". Aktorka momentami kradnie całe show, w czym zdecydowanie pomaga jej nieprzeciętna uroda (czy ktoś zauważył jakie ona ma usta? :) ) Momentami jeszcze nieco zagubiona Sarah grana przez Clarke jest wiarygodna, tak jak emocje, które prezentuje na ekranie. Rola matki przyszłego bohatera ziemian jest jakby stworzona specjalnie dla niej. Przynajmniej tak to wygląda w moim odczuciu.

Czy więc warto obejrzeć ten film? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Choć można czasami odczuć, że pewne momenty są nieco wtórne, efekty też już nie są tak niesamowite jak kiedyś, ale mimo wszystko to naprawdę jest bardzo dobre kino akcji, zdecydowanie przewyższające dwie ostatnie części i ustępujące (ale nie jest to ogromna różnica) odsłonie drugiej. Akcji jest tu pod dostatkiem, a całość przepełniona jest klimatem z "Dnia sądu". Alternatywna wizja Taylora sprawdziła się, dzięki czemu ponad dwie godziny seansu mijają w błyskawicznym tempie. Tak, że człowiek nawet nie ma czasu pomyśleć o nudzie. Ja się ciesze, że "On powrócił"!

Terminator: Genisys

                                                                                                                   Jaroslaw_D


5 komentarzy:

  1. Usta, brwi, oczy. Brałbym z całym inwentarzem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego filmu nie można przegapić, chociażby ze względu na poprzednie części. Ciężko będzie przejść obok tego tytułu obojętnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, natomiast prawdą jest też to, że film zgarnia całkowicie skrajne oceny od peanów pochwalnych po całkowitą krytykę.

      Usuń
    2. To chyba kwestia tematyki. Zwykle takie "lekkie filmy z morałem" często mają pod górkę. Zwłaszcza w oczach krytyków, którzy obcują z bardziej ambitnym kinem. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie :)

      Usuń