Z zaplanowanych dziesięciu tomów, polskie wydanie mangi „Mushishi” liczy sobie już pięć, więc jak łatwo policzyć znajdujemy się na półmetku całej historii. Manga ta jest doskonałym przykładem jak niejednoznaczna może być ocena komiksu i jak ważną rolę odgrywa samo wydanie i jakość tłumaczenia danego tytułu.
Po pierwszym zeszycie, przy którym ciężko było nie zgrzytać zębami czytając mangę, ze względu na użyty w niej język, kolejne dwie części były jakby nieco pod tym względem lepsze, tzn. nie raziła tak w oczy słaba jakość tłumaczenia. Niestety, dwie kolejne odsłony serii znów przyniosły nam obniżenie poziomu jeśli chodzi o jakość jej wydania. I nie mówię tu tylko i wyłącznie o samym tłumaczeniu, w którym błędy odkryją raczej Ci, którzy na co dzień w jakiś sposób operują językiem japońskim. Mam na myśli raczej mało logiczną składnię i błędy językowe, których niestety nie brakuje, a przykładów nie ma sensu (po raz kolejny) przytaczać. Mało tego, niestety zaszwankowało coś podczas produkcji tej mangi, gdyż przynajmniej dwukrotnie zdarza się, że dymek dialogowy nie jest czytelny przez jego...ścięcie. Oględnie rzecz ujmując został on w dużej części wycięty wraz z marginesem. To już błąd niewybaczalny, gdyż tego typu tytuł wymaga perfekcji w każdym calu, a tutaj Hanami się zdecydowanie nie popisało...
Szkoda, że w ten sposób wydawnictwo, które ja kojarzę raczej z bardzo wysokiej jakości swoich produktów, zabiera część przyjemności z obcowania z tym tytułem. Budowany klimat, efektowny minimalizm, piękne kolorowe plansze i raczej proste te czarno-białe powodują, że czytając tę mangę bez trudu przenosimy się w baśniowy świat wykreowany przez Urushibarę. I, gdy już zagłębimy się w nim w pełni, z tego swoistego snu wyrywa nas kolejna wpadka wydawnicza. Zdecydowanie utrudnia to odbiór mangi, jako całości. Nie chcąc jednak kopać leżącego, znęcając się nad nim (negatywnych głosów w Internecie nie brakuje), warto skupić się na tym, co wydarzyło się w trakcie tych dwóch odsłon.
Nasz pogromca bytów zwanych „mushi” dalej wędruje przez kraj w poszukiwaniu kolejnych „ofiar”, starając się jednocześnie wyrywać z ich władania ludzi. W tym temacie się niewiele zmieniło, a mając w pamięci poprzednie tomy czytelnik już wie czego może się spodziewać. Małą nowością jest to, że spora część wydarzeń toczy się w górach i ich bezpośrednio dotyczy, gdyż to one stają się w jakiś sposób bohaterem historii. Ciekawe jest też podejście Urushibary do problemu czasu. Ten w zasadzie traktowany jest dość lekko, tj. nie wiemy w jakim okresie toczy się akcja, a poza tym autorka nie ma problemu z tym, że w czasie jednego opowiadania czas przeskakuje nawet o rok bez wpływu na wygląd samego głównego bohatera. Nie wiemy ile lat upłynęło od momentu jego pierwszej przygody, natomiast wygląda on identycznie przez wszystkie tomy.
Po jednej z poprzednich części spodziewałem się, że autorka zdradzi nam więcej szczegółów o Ginko. Tak się jednak nie dzieje, nadal jest to postać bardzo tajemnicza (wiedzieliście o jego problemach z okiem?), która przez tak skąpe informacje, schodzi nieco paradoksalnie na drugi plan. A na czoło wysuwają się wówczas problemy, których zobrazowaniem są wspomniane „mushi”. Ulotność czasu, niemożność pogodzenia się z odejściem kogoś nam bliskiego to sytuacje, z którymi zmierza się każdy z nas na co dzień. W opisywanej mandze są jednak one opakowane w bardzo bajkowy obraz i przedstawiane jako tajemnicze, a niekiedy groźne byty, z którymi walczy Ginko. „Mushishi” to tytuł bardzo specyficzny, wymagający i z pewnością nieprzeznaczony dla każdego. Akcja (jeśli można w ogóle tak określić wydarzenia w niej się toczące) płynie bardzo leniwie, konstrukcja poszczególnych opowiadań jest bardzo do siebie podobna i opiera się głównie na baśniowym klimacie i niedopowiedzeniach. Z pewnością nie jest to tytuł dla osób, które dotychczas nie miały okazji zetknąć się z żadną mangą, a z drugiej strony (o czym już kiedyś wspominałem) w pełni docenią ją osoby, które fascynuje Kraj Kwitnącej Wiśni.
To, co w mojej ocenie charakteryzuje również ten tytuł - i było to widoczne szczególnie przy dwóch ostatnich odsłonach - to nieco nierówny poziom zarówno historii jak i rysunków. Nie chcę przez to napisać, że część z nich jest zła, natomiast w poszczególnym tomie znajdziemy takie historie, które wyróżniają się na tle pozostałych. Podobnie jest z rysunkami, które nie zawsze są tak samo szczegółowe, a same postaci są do siebie znacząco podobne, co momentami nawet utrudnia ich rozpoznanie. Bezustannie natomiast przepięknie prezentują się kolorowe, pastelowe plansze, będące ozdobą każdego tomu.
Ja przy lekturze „Mushishi” bawię się wybornie, choć jest to rozrywka na zupełnie innym poziomie niż klasyczne mangi akcji. Do czytania tego tytułu niezbędny jest odpowiedni nastrój, cisza i pełne skupienie - najlepiej z przerwami po każdym rozdziale. Wówczas cieszymy się nimi najbardziej i nie grozi nam poczucie wtórności, które przy tego typu historiach, gdzieś w którymś momencie może się pojawić. Łatwo się zatracić w kreowanym przez Urushibarę świecie i tym bardziej szkoda, że wydawnictwo momentami psuje całą zabawę.
Do końca historii pozostało pięć tomów i już teraz można zaryzykować stwierdzenie, że nie będą się one różniły znacząco od tego co otrzymaliśmy dotychczas. A może jednak Yuki Urushibara nas czymś na koniec zaskoczy? Jeśli nie ona, to może zrobi to chociaż Hanami przykładając się nieco lepiej do jakości wydania swojego produktu. Tego sobie i Wam życzę.
Mushishi tom 4 i 5
Autor: Yuki Urushibara
Wydawca: Hanami
Format: 150 x 210 mm
Ilość stron: 236 i 260
Oprawa: miękka
Papier: offset
Data publikacji: 2016 r.
Cena: 34.90 zł
Tekst opublikowano pierwotnie na portalu paradoks.net.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz