czwartek, 19 listopada 2015

(Recenzja) Dominik Szcześniak - Robaczki

Co do powiedzenia w temacie komiksowa i recenzentów ma Dominik Szcześniak?











„Największymi ćpunami są recenzenci, wiecie? Byleby się nachapać tych nowych Batmanów... Podpięli sobie subiektywizm pod pisanie o komiksie, jako gatunku i brylują niewiedzą, ignorancją i tanimi pochlebstwami kierowanymi w stronę największych syfów po to, by wydawca nie odciął kurka z egzemplarzami recenzenckimi."


  Po przeczytaniu tego fragmentu „Robaczków" Dominika Szcześniaka zwątpiłem w sens tego, co od jakiegoś czasu robię, czyli przedstawiania swoich opinii na temat wydawanych w Polsce komiksów. Autobiograficzna historia cenionego i lubianego przeze mnie scenarzysty często wali prosto w twarz jak ciosy Andrzeja Gołoty w najlepszych latach jego kariery. Zastanawiam się, co powinien zrobić autor recenzji po przeczytaniu „Robaczków", w których poświęcone zostało mu sporo miejsca? Czy zrezygnować z pisania opinii, czy wytknąć wszystkie (może trochę zmyślić?) wady komiksu, aby nie zostać posądzonym o to, co przytoczyłem w powyższym cytacie, a może wręcz odwrotnie - wypisać „ochy i achy", aby autora zadowolić? Według mnie - znów ten "subiektywny tupet" tak nielubiany przez Szcześniaka:

„A co mnie do cholery obchodzi, co Ty myślisz?"

Wyjście jest jedno, pozostać szczerym i w zgodzie z samym sobą. Autora decyzją będzie to, jak daną recenzję odbierze. Cóż, jeszcze chyba nigdy nie posunąłem się do takiej patetyczności w swoim tekście. Jeśli jednak autor w swoim komiksie odsłania się tak mocno, to najzwyczajniej w świecie, należy mu się równie duże zaangażowanie ze strony prostego krytyka komiksowego.



Dominik to twórca, który na naszym podwórku komiksowym działa już wiele lat. Mając w swoim portfolio takie komiksy jak "Gadkaszmatka", "Ksionz" czy ostatnie prace "Rag & Bones" i "Profesor Andrews", zyskał sobie już spore uznanie. Po tych wszystkich opowieściach przyszła chyba jedna z ważniejszych w jego dorobku, czyli właśnie „Robaczki", które opowiadają o losach Dominika nie tylko w roli scenarzysty, ale również jako ojca, męża i miłośnika tej sztuki. Jak już wspomniałem chwilę wcześniej, w swoim najnowszym komiksie daje nam on wejść w sferę prywatną i to w dość dużym stopniu. Na łódzkim spotkaniu z fanami, Szcześniak opowiadał, że całość historii oparta jest na faktach, natomiast bywają momenty, w których pewne epizody są podkolorowane w taki sposób, że wydarzenia toczą się de facto tak, jakby Dominik chciał się zachować, a na co w życiu prywatnym zabrakłoby mu nieco odwagi (vide epizod z dzieckiem rozgniatającym robaka). Nawet jeśli jednak momentami jest to obraz podrysowany, to często szczerość z jaką opisuje on swoje życie jest godna podziwu. Facet nie boi się nawet wspominać o łzach, odkrywając przed czytelnikiem to wszystko, co siedzi w nim na co dzień bardzo głęboko.

„Robaczki" to obraz codziennego życia Dominika, starającego się wychować dziecko na porządnego człowieka, a co za tym idzie chroni go przed złymi wzorcami. Jak to jednak bywa z maluchami, przysparzają oni swą bezgraniczną szczerością wielu powodów do radości. Dzięki temu, że Szcześniak odkrył przed nami swój świat, dał możliwość uczestniczenia w tych codziennych zmaganiach okraszonych sporą dawką humoru. Taki bowiem jest ten komiks. Często wywołujący uśmiech na twarzy, a za chwilę wyprowadzający celny cios spojrzeniem na świat polskiego komiksowa.

„Fandom komiksowy. Śmieszna sprawa. Ludzie pogrupowali się w mniejsze lub większe obozy, pieszczotliwie ponazywane sitwami. Jest sitwa, która wspiera artystyczne bazgrolunki i opozycyjna do niej sitwa wielbiąca klasyczną kreskę. Jest sitwa zrzeszająca tych, którzy czują się odrzuceni przez pozostałe dwie sitwy..."

Tego typu cierpkich słów w dziele Szcześniaka również nie brakuje. Siedząc w środowisku, oczywistym jest, że ma on swoje zdanie na otaczający go świat. Siłą komiksu jest natomiast to, że nie boi się on, tego zdania zaprezentować. Przez to komiks jest szczery, prawdziwy i nawet, jeśli nie zgadzamy się z niektórymi twierdzeniami, to podskórnie doceniamy to, że autor w tak jaskrawy sposób przedstawił nam własną opinię. Dominik potrafił wypośrodkować i nadać odpowiednie proporcje w swojej historii. Z jednej strony jest ta brutalna ocena komiksowa, ale z drugiej sporo miejsca (jak na autobiografię w końcu przystało) poświęca on codziennemu życiu swojej rodziny. Takie doskonałe wręcz połączenie dwóch smaków, którymi przyprawia swoje danie.



To, co mnie osobiście nieco zaskoczyło, to fakt, że „Robaczki" nie są spójną historią, a raczej zbiorem wielu, najczęściej jednostronicowych epizodów tworzących całość. To w żaden sposób nie obniża wartości komiksu, a wręcz nadaje mu dynamiki. Dodatkowo jeszcze w części historii (tych opisujących sytuację w komiksowie) pojawia się narrator w postaci swoistego alter ego autora, czyli przebranego za Batmana Bruce'a Wayne’a, wyprowadzającego wspomniane wcześniej ciosy w postaci "stand-up". Miłośników polskiego komiksu powinien zaciekawić fakt, że na kartach „Robaczków" pojawia się kilka znanych nazwisk jak Piotr Nowacki czy Marcin Rustecki. Ten pierwszy ma zresztą udział w epizodzie o komiksie tworzonym o samym sobie.

„No więc właśnie: scenarzyści. Myślicie, że ktoś ich kojarzy? Przecież efekt ich pracy - w odróżnieniu od imponującego portfolio rysownika - wygląda jak wyciąg bankowy. Kto przy zdrowych zmysłach zainteresuje się czymś takim? Wiecie jaka jest różnica między wydawcą komiksu, rysownikiem, inkerem, liternikiem, tłumaczem, składaczem a scenarzystą? Ten ostatni zarobi najmniej."

I tu pojawia się łyżka dziegciu, a mianowicie w mojej opinii Dominik Szcześniak jest zdecydowanie lepszym scenarzystą niż rysownikiem. On sam, co prawda mówił w Łodzi, że otrzymał wiele pozytywnych informacji zwrotnych na temat swojego warsztatu rysowniczego, natomiast mnie nie do końca one przekonują. Nie chcę napisać, że są brzydkie, ale na pewno dość mocno uproszczone i niekiedy mało efektowne. Zdarzało się, że odnosiłem wrażenie, iż brakowało w nich zachowania proporcji. Jeśli scenariusze Szcześniaka są doprawdy najczęściej bardzo dobre, tak w kwestii rysunku ma on jeszcze trochę do poprawy. Podkreślić chciałbym natomiast, że te wady nie zabierają radości z czytania „Robaczków", gdyż oprawa graficzna schodzi tu nieco na drugi plan. Najważniejsza jest treść, a ta pochłania nas, bawiąc i jednocześnie zmuszając do refleksji na temat komiksowa.



Zdaniem podsumowania: Dominik zaprezentował rzecz mocną, odsłonił się, ukazując swój prywatny świat i oblicze, którego zwykli, czyli tacy jak ja, czytelnicy nie mieli do tej pory okazji poznać. Wystawia się on dość mocno na ciosy tegoż właśnie komiksowa. Co jednak ciekawe, Szcześniak nie czeka tylko na ataki, ale sam przechodzi do ofensywy. I to jest najlepsze podsumowanie „Robaczków", komiksu, który łączy w sobie dużą dawkę humoru, dobre dialogi, codzienne życie ojca z refleksjami o rzeczywistości polskiego komiksiarza.

„Trzysta to przeciętny nakład polskiego komiksu! Robimy komiksy dla jednego bloku w mieście, w którym tych bloków są tysiące. Na świecie, gdzie jest ich miliony! no i załamka. Gapiąc się w blokowisko, straciłem sens tworzenia komiksów."

Dominiku, warto je tworzyć nawet dla tych trzystu zadowolonych czytelników, którym czas z Twoimi „Robaczkami" upłynął w miłej atmosferze.


Robaczki

Scenariusz: Dominik Szcześniak
Rysunek: Dominik Szcześniak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Komiksowe
Data publikacji: 10/2015
Liczba stron: 156
Format: 150x228 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Druk: cz.-b.
Wydanie: I
Cena: 39,90 zł
Tekst opublikowano pierwotnie na portalu paradoks.net.pl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz