środa, 8 listopada 2017

(Recenzja + wypowiedzi) Dominik Szcześniak, Maciej Pałka - Dziesięć bolesnych operacji (wyd.II)

„Boję się nocy. Raczej nie to, nie mogę położyć się spać. Mimo że jestem zmęczony i senny, jakiś niepokój ściskający serce, że jak to, to już koniec dnia? Już się nic dzisiaj nie zdarzy? Boję się rano wstać, boję się dnia, codziennie rano boję się otworzyć oczy, ze strachu przed świtem, zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem. No nie mogę. (O, kurwa! W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego). Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę, czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię (ja pierdolę), higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen. (Ja pierdolę, kurwa)”. - Adam Miauczyński




Cytat wstawiony nieprzypadkowo, a zapewne też mało zaskakujący, biorąc pod uwagę, że poniższy tekst traktować ma o albumie „Dziesięć bolesnych operacji” autorstwa scenarzysty Dominika Szcześniaka, rysownika Macieja Pałki, ale także kilku zaproszonych gości. Rzeczony album to bowiem taki komiksowy odpowiednik kultowego „Dnia świra” w reżyserii Marka Koterskiego z dodatkiem goryczy Wojciecha Smarzowskiego. Co godne podkreślenia od inspiracji tym filmem nie odżegnuje się w żaden sposób scenarzysta:

Dominik Szcześniak: W komiksie jest kilka tropów świadczących o tym, że "Dzień świra" traktuję jako główną inspirację. W jednej ze scen wręcz krzyczę, że Koterski jest tu na co drugiej planszy. Ale nie tylko Koterski. Są tam też inne rzeczy.


„Boje się sam wychodzić z domu. Boje się młodych gówniarzy i starych babsztyli. Strach mnie oblatuje na myśl, że któraś z tych dziwnych ras raz dopadnie mnie kiedyś w ciemnym zaułku i zatłucze jak psa” - Leszek.  

Tak naprawdę tegoroczna premiera albumu jest już jego drugim wydaniem, które zostało uzupełnione o dodatkowe historie, które ukazywały się w ciągu kilku lat w „Ziniolu”. Dodatkowa zawartość to efekt współpracy duetu autorów z m.in. Krzysztofem Małeckim (Postapo), Grzegorzem Pawlakiem (Profesor Andrews) czy Rafałem Szłapą (Bler). Nowe wydanie komiksu związane jest z okrągłą, dziesiątą, rocznicą jego powstania. Na przestrzeni tej dekady w komiksowie zmieniło się (mam wrażenie) sporo, rynek się rozwija, przeżywamy komiksowy boom i to widać. Przykład choćby tego komiksu pokazuje, jak rynek się rozwinął i jak zmieniło postrzeganie tej formy rozrywki. Pierwsze wydanie komiksu (również nakładem oficyny Timofa) liczące sobie 64 strony miało miękką oprawę, ale kosztowało też grosze, bo zaledwie 9zł. (EDIT Maciej Pałka zwrócił uwagę, że komiks kosztował złotych 20. Błędną cenę pobrałem ze strony gildia.pl). Wznowienie to już piękna oprawa, twarda okładka i bonusowe historie, ale też znacząca różnica w cenie, wynosząca obecnie 49zł. Oczywiście nie ma co z tego krótkiego porównania wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale można dostrzec, że konsument stał się bardziej wymagający, a i wydawnictwa zaczęły na komiksach zarabiać „jakieś” pieniądze. W ostatecznym rozrachunku to dobrze dla czytelników, że wznowienia takie się ukazują. Zainteresowani mogą w ten sposób nadrobić zaległości. Z racji tego, że sytuacja nie jest taka znowu codzienna zapytałem autorów jak podchodzą do tematu tego wznowienia i jak to się w ogóle stało, że komiks po 10 latach ukazał się po raz drugi:

DSz: Cieszę się, że wydawca pamiętał, że komiksowi stuknęła dyszka i że zaproponował reedycję. Przyznam, że zupełnie nie zastanawiałem się czy ktoś będzie chciał ten komiks przeczytać czy nie. Nie było żadnych kalkulacji. Pamiętam, że początkowo byłem chyba na nie, ale przeczytałem ten komiks po latach i stwierdziłem, że ok, spoko, nie jest to jakaś największa grafomania świata, można drukować. Nie liczyłbym, że ktoś się tym zainteresuje w zalewie nowości komiksowych, jaki teraz mamy. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu, a obecnie komiks polski w większości jest poza tym szeregiem. 
Maciej Pałka: Z pomysłem na wznowienie wyszedł Dominik. Wróciłem wtedy do tego komiksu, którego nie przeglądałem od lat. Zaskoczyło mnie, że nawet fajnie to wygląda. Dziwna sprawa, bo teraz czytam ten komiks bez emocji, tak jakby ktoś inny był autorem ilustracji. Zupełnie nie wiem dlaczego tak rysowałem, jest to nieco zaskakujące. Oprócz miłego sentymentu nie czuję więzi z tymi ilustracjami. Pomysł jubileuszowego wydania przypadł mi do gustu bo jest to jednak sporo materiału, który nigdy wcześniej nie został zebrany a moim zdaniem zasługuje na spięcie klamrą.


Rysownika podpytałem też o to jak wspomina ówczesny debiut tej historii i swoje lata w tzw. branży oraz o zmiany jakie zaszły w środowisku:

MP: Minęło dziesięć lat. Z jednej strony to niewiele ale okazuje się, że przez ten czas w komiksowie zaszło wiele zmian. Wyszliśmy z długiego etapu nobilitacji medium. Wydawałoby się, że to syzyfowa praca, tymczasem po dekadzie współcześni czytelnicy i twórcy mają już inne dylematy niż wówczas. Tutaj wielka zasługa wszystkich animatorów-pasjonatów, krytyków, recenzentów piszących za darmowy egzemplarz lub wgląd w pdf, organizatorów komiksowych imprez, kuratorów przebijających się z komiksowymi wystawami, uczniów i studentów dłubiących swoje komiksowe dyplomy i magisterki, w końcu wyrobników z poletka serwisów popkulturalnych podkreślających setki razy, że oto kolejny blockbuster powstał na podstawie jakiejś amerykańskiej serii itp., itd.  Dla mediów komiks jest tematem atrakcyjnym. Fajnie, że stał się atrakcyjny również dla czytelników. 
W odniesieniu do tych zmian, również premiery dwóch wydań "10BO" to inne bajki. Komiks pierwotnie ukazał się jako jeden z pierwszych tytułów oferty Timofa. Obecnie można by powiedzieć, że wyszedł w zinowej formie. Format zeszytówki, śliski papier - owszem, była to odmiana po publikacjach na xero ale teraz standardy wydawnicze są jeszcze inne. Przy okazji wydania jubileuszowego w końcu można było sobie poszaleć. Duży format służy temu komiksowi, są w nim specjalne dodatki i oczywiście nowelki z cyklu "przygód Leszka", które do tej pory były rozsiane po internecie i w innych publikacjach, które obecnie nie są już dostępne. 
"10BO" uważam za mój pełnoprawny debiut. Mam duży sentyment do tego komiksu. Premiera w 2007 była dla mnie bardzo ważnym wydarzeniem. To była bodaj pierwsza duża zamknięta forma, którą skończyłem i mogłem się nią pochwalić. Tym bardziej, że komiks powstawał dość długo i ciągle nie wiedziałem jak sobie usprawnić pracę nad takim projektem. To był poligon doświadczalny i lekcja cierpliwości i systematyczności.


Sama historia to trochę taka komiksowa wariacja na temat filmu Koterskiego. Mamy w nim do czynienia ze zgorzkniałym i pełnym strachu Leszkiem, który boi się tak naprawdę całego życia, a nie brakuje w nim też różnego rodzaju manii. Człowiek ten przemierza ulice jednego z polskich miast i w codziennych sytuacjach, przeciętnym życiu wytyka nie tylko wady społeczeństwa, ale też pokazuje szaleństwo tkwiące w wielu z nas. W nim samym również. Na wielką pochwałę zasługuje w tym wypadku Szcześniak, którego scenariusz do tej historii jest naprawdę bardzo zręcznie i przemyślanie skonstruowany. Genialnie ukazał on dwoistość, zakłamanie i hipokryzję głównego bohatera, który jedno mówi, a tylko dla swoich myśli zostawia to, co naprawdę uważa, tudzież chciałby przekazać czy to kolegom, czy innym ludziom. Będący w roli obserwatora czytelnik poznaje obydwa te, tak od siebie różne, przekazy powodujące szereg komicznych sytuacji. Warto jednak też podkreślić, że jest to śmiech o bardzo goryczkowym posmaku, niemalże wręcz przez łzy, gdy uświadomimy sobie choćby to, że mnóstwo takich „Leszków” spotykamy na co dzień. W tego typu komiksie niezwykle ważną sprawą są dialogi i to one decydują tak naprawdę o tym, czy praca scenarzysty nie pójdzie na marne. W tym wypadku nie poszła, Szcześniak wykazał się sporym kunsztem i w inteligentny sposób (nieco w stylu monologów Adama Miauczyńskiego) pokazał nie tylko to pozbawione chęci życia egzystowanie Leszka, ale też napiętnował (co prawda niekiedy bardzo stereotypowe) wady polskiego społeczeństwa. Życie od odcinka serialu do kolejnej jego odsłony, częste zakłamanie przy świątecznym stole, obrabianie za plecami tyłka innej osoby czy życie z kimś, kogo się nie kocha to tylko część z zagadnień, które stają się udziałem głównego bohatera historii. Do tego jeszcze Leszek ma problemy z własnym dzieckiem, któremu nie wierzy. Zwykłe, szare, ale też przygnębiające. Całość ma naprawdę bardzo poważny, przemyślany, ale też bardzo gorzki posmak.

„Co, jeśli twarzą w twarz zetknę się z moimi strachami? Starą ropą albo młodym szmaciarzem?” - Leszek.

W tej niezwykle realistycznej konwencji odnalazł się drugi z duetu twórców pracujących nad albumem - Maciej Pałka. Pałka jest rysownikiem, który wzbudza w odbiorcach bardzo różne uczucia. Jego kreskę trudno nazwać szczególnie piękną przynajmniej w takim klasycznym ujęciu tego słowa. Mam jednak wrażenie, że choć od powstania komiksu minęło dziesięć lat, to jednak w wypadku tej pracy, jego warsztat się broni. Kreska jest dopracowana i całkiem szczegółowa. Nie brakuje też ciekawych ujęć z nietypowymi perspektywami, ale też pewnego mieszania w swojej kresce, przez co jest ona dość różnorodna. I choć kadry są bardzo uporządkowane to dużo się na nich dzieje, Pałka nie ma trudności z odwzorowaniem na twarzy uczuć targających Leszkiem. Owszem to nadal jest ten „brzydki” styl, z którego rysownik słynie, ale w wypadku tego komiksu prezentuje się on nad wyraz dobrze. To, co na mnie robi największe wrażenie, to zręczne operowanie stawianymi kreskami, co nadaje kadrom często dużego realizmu, ale i ekspresji, czyli wszystkiego tego, co tak mocno urzekło mnie przy Gillesie McCabie rysowanym przez Barbarę Okrasę. Oczywiście, pół-żartem pisząc, Maciej nie byłby sobą, gdyby nie zrobił czegoś, za co można byłoby dodać do miodu łyżki dziegciu. W mojej opinii tym razem jest to fakt, że komiks narysowany jest nieco nierówno, tzn. poza tymi naprawdę fajnymi planszami, znajdują się takie kadry, gdzie czuć, że autor przyłożył się do nich nieco mniej. Być może wpływ na to miał fakt, że historia ta powstawała przez kilku lat. Ciekawostka? Zauważyliście, że na sąsiadujących ze sobą kadrach znajdują się inne daty przy napisie KMB? Kończąc to, że styl Pałki nie jest dla każdego, najlepiej ukazuje jedna z dodatkowych historii - „Mowa”. Tam kreska jest bardzo gruba i soczysta, ale przy tym mało efektowna. Jak więc się okazuje i brzydota może mieć różne oblicza. No właśnie... "brzydka kreska", która pada w tekstach recenzji. Trochę zaryzykowałem i zapytałem Macieja Pałkę co o tym sądzi, ale też podpytałem o dość częstą zmianę stylu w poszczególnych komiksach, ale też jednej historii, którą stosuje. Z odpowiedzi wyszła całkiem fajna rada dla tych, którzy zaczynają swoją przygodę z komiksem:

MP: "Brzydka kreska" - Nie wiem co to znaczy. To jest jakiś charakterystyczna maniera, która komuś może przypaść do gustu a komuś innemu wyda się niestrawna. Kreska jako taka nie może być "brzydka" bo jest po prostu kreską. Jako rysownik cały czas obserwuję, inspiruję się, myślę o rysowaniu i w końcu rysuję. Największym wrogiem kreatywności jest nuda. Dlatego tez najbardziej cenię taką sztukę, która mnie nie nudzi. Z drugiej strony, w tworzeniu komiksu najważniejszym zadaniem jest rzetelność, spójność i konsekwencja. Jak to pogodzić? 
Cały czas trzeba sobie podnosić poprzeczkę, stawiać nowe wyzwania i cele. Nie można sobie odpuścić i spocząć na laurach. Trzeba przyjąć, że to jest proces i ciągła edukacja. Codziennie uczymy się czegoś nowego. Nie chodzi mi o czysto techniczne pimpowanie skilla ale o wewnętrzną ciekawość i rozwój. W perspektywie czasu widać zmianę, ewolucję - jak w przypadku mojej kreski. Teraz rysuję inaczej niż dekadę temu. To naturalne bo jestem innym człowiekiem. 
Kiedyś, owszem, potrafiłem zmienić styl bez powodu. Dla mnie liczy się zasada, że "skończone to lepiej niż perfekcyjne". W przypadku "10BO" jeszcze te zmiany widać tym bardziej, że oprócz głównej historii są jeszcze moje trzy nowelki. I tam każdą starałem się rysować inaczej. Dla zabawy. Teraz już tak nie robię. Aby zachować spójność w "30KG" przerysowałem ponad dwadzieścia stron.


Mocnym punktem albumu są umieszczone w nim dodatkowe historie. Bo choć można je już było przeczytać w formie elektronicznej, to mimo wszystko żal byłoby, gdyby ich zabrakło. Album zdecydowanie byłby wówczas niekompletny. A tak? A tak otrzymujemy garść utrzymanych w klimacie epizodów, które świetnie uzupełniają się z główną historią. Warte podkreślenia jest to, że nie są to jej kopie, a raczej wariacje na temat. Dzięki temu zarówno graficznie album zyskuje, gdyż mamy tu do czynienia z różnorodną stylistyką, ale też zachowuje ogólny klimat, jak i styl za sprawą scenarzysty Dominika Szcześniaka. Dla mnie, jako zagorzałego fana „Blera” ogromną niespodzianką była współpraca Rafała Szłapy ze Szcześniakiem. Ich kolaboracja przyniosła naprawdę pomysłowy „szort” i aż chciałoby się poprosić o więcej. O tym jak dobierano nazwiska do kontynuacji i jak zaczęła się współpraca duetu pracującego nad pierwszym wydaniem, opowie scenarzysta"

DSz: Kontynuacja, którą można przeczytać w reedycji związana była z tym, że od jakiegoś czasu prowadzę magazyn komiksowy Ziniol. Na jego internetowych łamach postanowiłem oddać się rysownikom jako scenarzysta. Każdy mógł narysować przygodę Leszka. Polegało to na tym, że zainteresowany akcją rysownik wysyłał mi temat komiksu, jaki chciałby narysować, po czym ja pisałem mu scenariusz, on rysował, a komiks lądował na stronie Ziniola. Było to dla mnie pożyteczne ćwiczenie warsztatowe. A zanim pojawiła się akcja ziniolowa, już od momentu publikacji "10 BO" miałem na tapecie kontynuację. Taką pierwszą i najprawdziwszą. Nosiła tytuł "Krew i mięta". Jej fragmentem jest narysowany przez Maćka krociak "Make war not love", a nie do końca spisany scenariusz tego albumu ciągle leży u mnie gdzieś na dysku. 
Współpraca z Maciejem - to było zaraz po tym, jak się poznaliśmy. Były to czasy, kiedy wszyscy byli na głodzie komiksowym, nikt za zrobienie komiksu nie chciał hajsu, a komiksy robiło się dla przyjemności i ze świadomością, że nikt ich nie przeczyta, ale oczywiście będą to dzieła genialne. No więc poznaliśmy się z Maciejem. Ja chyba byłem dla niego jedyną sensowną postacią, która potrafiła pisać, a on dla mnie jedynym rysownikiem, który potrafi to narysować. I tyle. Nikt nikogo nie szukał. Piliśmy piwo i chcieliśmy razem podbijać świat i robić 100 komiksów na sekundę.

„Dziesięć bolesnych operacji” to niezwykle celne i realistyczne spojrzenie na rzeczywistość i ludzi ją tworzących. Czasami jest wesoło, niekiedy nieco przerażająco czy smutno, ale bardzo poprawnie warsztatowo. Świetne dialogi, bardzo dobrze napisany scenariusz i udane rysunki tworzą gorzką, a jednocześnie niezwykle wciągająca lekturę. Czytanie tego komiksu nie jest przyjemnością w takim powszechnym znaczeniu tego słowa, tak jak i nie jest nią oglądanie filmów pokroju „Dom zły”. Tego typu produkcje mają jednak w sobie coś, co do nich przyciąga. To „coś” sprawia też, że i po album ten z pewnością warto sięgnąć i przekonać się, że komiks to nie tylko trykociarska rozrywka, ale że już dziesięć lat temu w polskim środowisku powstawały rzeczy niezwykle przemyślane i dojrzałe.

Dziesięć bolesnych operacji

Scenarzysta: Dominik Szcześniak
Rysunki: Dennis Wojda, Mateusz Skutnik, Rafał Szłapa, Marek Turek, Wojciech Stefaniec, Adam Święcki, Dominik Szcześniak, Hubert Ronek, Maciej Pałka, Przemysław Surma, Saulius Krusna,
Grzegorz Pawlak (II), Rafał Trejnis, Leszek Wicherek, Krzysztof Małecki, Paweł Grześków, Jarosław Kozłowski
Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
Format: 210x290 mm
Liczba stron: 128
Oprawa:twarda
Druk:cz.-b.
ISBN-13:9788365527400
Data wydania: 18 wrzesień 2017 r.
Cena: 49 zł
Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu paradoks.net.pl


1 komentarz: