Są takie komiksy, które pomimo tego, że nie posiadają najciekawszej fabuły, efektownego wydania, masy dodatków czy innych wyróżniających je cech, to na stałe wchodzą do historii. Tak jest wszędzie czy to w Polsce czy na świecie.
W naszym kraju za taki z pewnością uznać można... Supermana wydanego w roku 1989, nakładem Studenckiej Oficyny Wydawniczej ZSP „Almapress”. Jeśli przecieracie teraz oczy ze zdumienia to pragnę Was upewnić, że dobrze przeczytaliście. Mam na myśli komiks, który ukazał się niejako na pięćdziesięciolecie powstania tego superbohatera. Jest on strasznie pocięty, z błędami ortograficznymi i co najważniejsze - piracki (sic!). A jednak pomimo (a może właśnie dzięki) temu znany jest on większości czytelników komiksów w Polsce.
Mało brakowało, a jego wydanie, zastopowałoby zaprezentowanie Polakom przygód uniwersum DC przez raczkujące jeszcze wówczas TM-Semic. Wspomina o tym na łamach sześćdziesiątego numeru magazynu „KZ” jeden z współtwórców kultowego wydawnictwa – Stanisław Dudzik:
„Na targach książki we Frankfurcie razem z Olle Lönn mieliśmy umówione spotkanie z Phyllis Hume – szefową praw międzynarodowych w DC Comics Inc. Robiłem długą prezentację Polski, rynku wydawniczego po angielsku. Nie wiem, ile to trwało, ale Phyllis przyjęła naszą prezentację z zachwytem. Głupio było, bo trzymała w rękach pirackie egzemplarze Supermana wydane w Polsce. Powiedziała, że musimy pomóc DC Comics w wyjaśnieniu tej sprawy – czytaj: ukaraniu sprawców. Obiecała, że jesienią przyleci do Warszawy Vice President Chantal D’aulnis i zadecyduje o dalszych losach Batmana i Supermana”.
Na szczęście dla miłośników DC, sprawa zakończyła się ugodą, tj. „piraci” zobowiązali się, że nigdy więcej nie wydadzą niczego bez zgody właścicieli. Dzięki temu przez kilka następnych lat, mogliśmy delektować się kolejnymi zeszytami przygód Supermana już w legalnej postaci. Myślę, że nikt z wydających wówczas tego Supermana, nie spodziewał się konsekwencji, jakie mógł przynieść ich brak rozwagi. Cóż, takie to jednak były czasy, że mało kto przejmował się prawami autorskimi (to te lata kiedy do kupienia były tylko pirackie kasety magnetofonowe – o oryginałach nikt praktycznie nie słyszał).
Wracając jednak do samego komiksu. Jak wspomniano w samej „przedmowie”, nie sposób na nieco ponad sześćdziesięciu stronach (dokładnie 65) przedstawić pięć dekad opowieści z Supermanem w roli głównej. Jak większość pewnie doskonale wie, swój debiut postać ta zaliczyła w Action Comics vol.1 w roku 1938. Wydawcy komiksu, postanowili więc przedstawić zaledwie kilka wątków, znanych amerykańskim czytelnikom.
W ten oto sposób zaprezentowano nam m.in. genezę przybycia Supermana na Ziemię. Po tym, gdy dowiadujemy się co spowodowało, że bohater ten został na „zielonej planecie”, następuje duży przeskok w czasie i widzimy go już jako Clarka Kenta, pracującego w redakcji „Daily Planet”, a w wolnych chwilach ratującego ludzkość i flirtującego z Lois Lane. To właśnie ona, służy zresztą jako przynęta, aby wciągnąć Supermana w bardzo trudną rozgrywkę, od wyniku której zależy los nie tylko naszych bohaterów, ale i całej ludzkości. Niejaki Kaskor pragnie zawładnąć światem, ale żeby do tego doszło, musi on zniszczyć nie tylko przybysza z Kryptonu, ale i resztę Mścicieli (a faktycznie przedstawicieli Legionu Superbohaterów takich jak Saturn Girl, Sun Boy czy Wildfire), którzy w trudnych chwilach mu pomagają. Tak oto wplątani oni zostają w grę, która z każdym pokonanym poziomem, staje się coraz trudniejsza. Podczas kolejnych „leveli” Superman musi m.in. wygrać rewolwerowy pojedynek z agresywnie doń nastawionym kowbojem (przy czym jest to nienazwany tu z imienia „przedkryzysowy” Terra-Man). Sprawę utrudnia fakt, że pozbawiony jest on przypisanej jego pozaziemskiej naturze niezniszczalności.
Niejako obok tej rozgrywki, toczy się inna, już w realnym (a nie komputerowym) świecie, gdzie Lois Lane stara się wyrwać z rąk porywacza. Jak zakończą się obydwie batalię? Tego dowiecie się sięgając po komiks.
Co można napisać o tym wydaniu po takim czasie? Z pewnością pod koniec lat 80-tych, było to coś wyróżniającego się. Oto bowiem, polski czytelnik otrzymał możliwość zapoznania się z jednym z najbardziej znanych amerykańskich superherosów. Dość powiedzieć, że komiks ten był jednym z pierwszych wydań uniwersum DC w całym bloku wschodnim! Otrzymując tak „ekskluzywny” towar – i nie ukrywajmy posiadając słabą komiksową wiedzę – cieszył się z niego i nie wybrzydzał. Dziś po tylu latach, patrzymy na niego zdecydowanie bardziej krytycznie.
Czytając tę opowieść, ciężko oprzeć się wrażeniu, że przedstawiona historia jest nieco chaotyczna. Szybkie przeskakiwanie między kolejnymi wątkami, również nie ułatwia odbioru. Zapewne wynikło to z tej okoliczności, że niniejszy komiks to faktycznie luźna kompilacja wątków pochodzących z różnych tytułów poświęconych Człowiekowi ze Stali. Sam scenariusz jest dość naiwny, co najlepiej widać przy epizodzie z porwaną Lois Laine pod koniec zeszytu. Jeśli chodzi o warstwę graficzną to utrzymana jest w czerni i bieli, a styl rysunku nie odbiega od tego co znamy z innych komiksów wydawanych w ówczesnych latach. To, co rzuca się w oczy oglądając rysunki, to praktycznie całkowity brak tła, na kolejnych planszach. Na palcach rąk policzyć można rysunki, gdzie widzimy coś więcej poza pierwszym planem. Tutaj zdecydowanie dominuje biała plama za postaciami. Warto nadmienić, że za oprawę graficzną odpowiadał Witold Nowakowski, który prawdopodobnie przerysował większość zawartych tu kadrów z oryginalnych komiksów DC dostosowując je równocześnie do potrzeb kompilowanego scenariusza. Nawet okładka to niemal kopia ilustracji autorstwa Dicka Giordano zdobiącej pierwotnie 398 numer Action Comics vol.1 (z marca 1971 r.).
Poza samą historią, w zeszycie tym otrzymujemy kilka „dodatków”, na które składają się plansze prezentujące super moce Supermana, jego „Samotnię”, a także wyjaśnienie skąd wzięły się szczególne cechy wzroku jakie on posiadł. Jako ciekawostkę można dodać, że ostatnia strona to super poster z głównym bohaterem wydania. Co prawda czarno–biały, ale wówczas robił wrażenie, wśród czytelników. Bardzo duży nakład tego komiksu (prawie 350 tys. egzemplarzy) spowodował, że historia ta była powszechnie dostępna choćby w szkolnych bibliotekach. Dzięki tej instytucji również ja po raz pierwszy zapoznałem się z tą opowieścią.
Czy warto wracać do tego komiksu po tylu latach? Myślę, że tak – zapewne nie zrobi on na nas tak wielkiego wrażenia, jak musiał robić zaraz po wydaniu, ale mimo to warto się z nim zapoznać. Dla części z nas, będzie to sentymentalna podróż w czasie, dla innych poznanie komiksowej prehistorii, a jeszcze inni potraktują go jako ciekawostkę. Co by nie mówić, jest to pozycja, która miała (choćby pośrednio) wpływ na kształtowanie się rynku komiksowego w kraju nad Wisłą, dlatego warto do niej wrócić. Nie jest to zresztą bardzo trudne, gdyż na aukcjach internetowych Superman: 50 lat jest ogólnodostępny, i co warto podkreślić, za niewielkie pieniądze, w dobrym stanie. Zapraszam więc do poszukiwań i zapoznania się z tym pirackim „fenomenem”.
Recenzja ta ukazała się jednocześnie - gościnnie - na portalu paradoks.net.pl
Superman - 50 lat
Adaptacja i opracowanie graficzne: Witold Nowakowski
Opracowanie graficzne tekstu (na podstawie prac m.in. Dicka Giordano): Jarosław Musiał
Redaktor: Andrzej Szatkowski
Wydawca: Studencka Oficyna Wydawnicza ZSP „Almapress”
Data premiery: maj 1989 r.
Oprawa: miękka
Format: 17 x 26 cm
Druk: czarno-biały
Papier: offset
Nakład: 349 000 + 350
Liczba stron: 66
Cena: 350 zł (przed denominacją)
Z takich ciekawych wydań superhero polecam jeszcze ,,Batman: przysięga zza grobu". Jest to zbiór ciekawych historyjek z udziałem Batmana. Z tego co pamiętam to akcja jest spójna, tłumaczenie na niezłym poziomie i nie ma problemu z tłami. Czytałem to jako dzieciak po wypożyczeniu z biblioteki i wtedy wywarło to na mnie bardzo dobre wrażenie, w przeciwieństwie do tego Supermana.
OdpowiedzUsuńWitaj,
Usuńdzięki bardzo za podesłany tytuł. Poszukam sobie na allegro i sobie sprawie ;)
Pamiętam ten komiks, miałem 11 lat i pokolorowałem go ładnie kredkami, więc mam egzemplarz jedyny w swoim rodzaju:)
OdpowiedzUsuńNie jedyny, bo ja zrobiłem tak samo =)
OdpowiedzUsuń