sobota, 18 kwietnia 2020

(Recenzja) Mathieu Bablet - Shangri-La

„Shangri-La to fikcyjna kraina – z powieści Zaginiony Horyzont – w Tybecie, u stóp góry wyższej od Mount Everest zwanej Karakal. Ludzie z Shangri-La są długowieczni, szczęśliwi, żyją w harmonii i oddają się kultywowaniu mądrości. Kontakty ze światem zewnętrznym są sporadyczne, ograniczają się do sprowadzania sprzętów uznanych za potrzebne (np. urządzeń sanitarnych), a także cennych dla ducha jak np. książki czy instrumenty muzyczne. Wędrowcy, którzy przypadkiem trafili do Shangri-La, mają zakaz jej opuszczania. W kulturze masowej nazwa doliny zaczęła funkcjonować jako synonim mitycznej, orientalnej utopii” - tyle, jeśli chodzi o cytowanie Wikipedii. Wspominam o tym jednak nieprzypadkowo, gdyż odniesienia do niej w komiksie zatytułowanym właśnie „Shangri-La” muszą się, siłą rzeczy, znaleźć.


Różnica jest jednak taka, że autor komiksu - Mathieu Bablet - stworzył w swoim dziele antyutopię. Ludzie nie do końca są tutaj szczęśliwi, a harmonia to ostatnia rzecz – wbrew woli rządzących – o której można pisać w kontekście społeczeństw żyjącego na stacji kosmicznej Tianzhu. Zanim jednak przeniesiemy się w kosmos milion lat później, zobaczymy intrygujący wstęp, który w pewien sposób pokaże zagładę ówczesnej ludności. Zagładę, która nie jest znowu tak odległa, gdy spojrzymy na to, co dzieje się na stacji kierowanej przez – a jakże – chciwą korporację. Wydumany do granic absurdu konsumpcjonizm – zaraz zaraz, a czy obecnie również nie obserwujemy walki o nowe edycje Iphonów? – brak tolerancji, próba dorównania Bogu, czy w końcu kierowanie społeczeństwem na kształt tego znanego z powieści G.Orwella. Wiedząc o tym wszystkim czy można snuć domysły, że za chwilę i takie społeczeństwo i jego ład runą jak domek z kart? Według autora komiksu tak, gdyż rebelia powoli, aczkolwiek systematycznie się tworzy, wybuchają nowe konflikty społeczne i kształtuje się „new world order”…




„Shangri-La” jest komiksem dość trudnym w odbiorze, co wynika choćby z faktu, że atmosfera panująca na Tianhzu bywa ciężka. Bablet kreuje w swoim komiksie mało pozytywną i jeszcze mniej optymistyczną wizję, pakując do jednego worka szereg społecznych problemów. Efekt tego jest taki, że komiks jest momentami nie tylko nieco depresyjny, a przy tym szczery do bólu, ale i bardzo zaangażowany światopoglądowo. W wykreowanej przez siebie antyutopii Bablet pokazuje, jak łatwo jest zniszczyć kogoś, kogo uważa się za gorszego, jak pęd człowieka do konsumpcji i łatwość, z jaką nabieramy się na marketingowe sztuczki sprawiają, że stajemy się prostym celem do kierowania nami. Nikt nie zastanawia się nad tym, że często jesteśmy sprowadzeni do roli społecznych pionków na szachownicy rządzących. Autor tego komiksu niczym w soczewce skupia, w jednym miejscu, największe bolączki dzisiejszego świata, pokazując jednocześnie, że taki porządek musi kiedyś runąć, bo zawsze znajdzie się ktoś, komu zastana sytuacja przeszkadza. A, że najczęściej rewolucja zjada swój ogon? To już inna bajka.

Bablet w zręczny sposób ukazuje działania rządzących, ale i rozpoczynającą się batalię tworząc ciekawe i rozbudowane widowisko. W komiksie obserwujemy nie tylko wielkie konflikty, ale również te w skali makro toczące się choćby w rodzinach. W niezwykle sugestywny, ale i przerażający de facto sposób pokazuje on również to, w jaki sposób rodzi się przemoc i jak łatwo jest zniszczyć drugą jednostkę. Owszem wszystko to ma dość lewicowy wydźwięk, ale nie można raczej napisać, że jest to marna propaganda, a raczej szczery manifest autora. A, że całość ubrana jest w niezły – choć momentami trochę przegadany i za bardzo filozofujący - scenariusz to tylko na plus dla autora, jego komiksu i dla czytelników. Opowieść tą można rozpatrywać zresztą na kilku płaszczyznach. Tak, jak wspomniane było chwilę wcześniej nie brak tu moralizatorstwa i filozofii, natomiast znajdziemy też mnóstwo odniesień do współczesności. TZ-phone, Thianzu-Tab czy Tianzhu-Burgers, czy czegoś wam te nazwy nie przypominają? No właśnie. Dość proste do odczytania, ale też sprawiające, że w pewnym momencie czytelnik sam dochodzi do wniosku, że tak naprawdę pokazana sytuacja ma wiele wspólnego z ich życiem. To nie dzieje się tak naprawdę w kosmosie, to możemy obserwować każdego kolejnego dnia. I to z pewnością jest siłą tego komiksu.


Jego kolejnym niezwykle ważnym atutem są też doprawdy zachwycające - nie ma w tym ni krzty przesady – rysunki. To jest jeden z najładniej namalowanych komiksów, jakie miałem okazję czytać. Sceny toczące się w kosmosie i ukazujące jego bezkres są jak żywcem wyjęte z hollywoodzkich produkcji i zmuszają nas do zatrzymania się i pochylania nad nimi przez dłuższy czas. Całość jest doprawdy sugestywna i wręcz piękna. Ale nie tylko kosmos w tym komiksie wygląda dobrze. Również sceny toczące się wewnątrz stacji są ozdobą tego komiksu. Plansze są niezwykle klimatyczne i doskonale komponujące się ze scenariuszem. Autor bardzo zręcznie operuje nie tylko samą kreską, ale też cieniowaniem i wykorzystaną paletą barw. Ten ostatni element zresztą – i sposób, w jaki autor co jakiś czas zmienia barwy – sprawia, że mimo niewielkiej przestrzeni, na jakiej toczy się akcja, całość jest niezwykle dynamiczna i pozbawiona znużenia. Kreska Bableta tworzy genialne obrazy, idealnie pasujące do komiksu S-F.

Dzięki wydawnictwu Timof Comics czytelnik otrzymał naprawdę nietuzinkową historię ubraną w piękne ilustracje. Autor na przestrzeni całej historii pochyla się nie tylko nad globalnymi problemami i zagrożeniami społecznymi, ale też nie zapomina o tych mniejszych - o szarych ludziach. Ukazując wybuchającą rewolucję, pokazuje też to, jak łatwo da się człowieka kontrolować i jakimi środkami posługują się „ci na górze”. W końcu ukazuje też, jak łatwo z człowieka można wydobyć to, co najgorsze, skazując go przez wiele lat na poniżanie. Pisząc o tym komiksie trudno myśleć o utopii rodem ze wspomnianej we wstępie powieści. Bliżej tu do Orwella i powieści, w których dominuje pesymistyczne przesłanie. Mimo tego – a właśnie może dzięki temu – do komiksu tego warto zajrzeć. Obserwowanie tych wszystkich elementów i uczestnictwo w całej historii sprawia przyjemność i skłania do refleksji. To szczególnie dzisiaj, w tym trudnym okresie, może się nam przydać. Być może bowiem sami stoimy w przededniu rewolucji, która doprowadzi do upadku chciwe korporacje i pokaże, jak banalny jest otaczający nas konsumpcjonizm i na jak marnych fundamentach stworzony jest ówczesny porządek…

Shangri-La

Scenarzysta: Mathieu Bablet
Ilustrator: Mathieu Bablet
Tłumacz: Katarzyna Gajewska-Wąsowicz
Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
Format: 210x290 mm
Liczba stron: 224
Oprawa: twarda
Papier:kredowy
Druk:kolor
ISBN-13:9788366347168
Data wydania:28 luty 2020
Tekst powstał na potrzeby portalu sztukater.pl


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz